Jeden

1.8K 190 52
                                    

Kolejne kilka godzin mija mi na zakupie biletu na pociąg do rodzinnego miasteczka, spakowaniu niewielkiej liczby ubrań, a także bibelotów, jakich za to mam mnóstwo. Najgorsze okazuje się jednak wybranie książek, które chcę ze sobą wziąć, ponieważ po prostu nie mogę się zdecydować. Ostatecznie biorę zdecydowaną większość, wsadzając je zarówno do walizki, jak i do innych toreb, byleby tylko upchnąć jak najwięcej.

Biorę długi, relaksujący prysznic, by oczyścić się z nadmiaru emocji i spokojnie wszystko przemyśleć. Naprawdę nie ma sensu, bym zostawała w Nowym Jorku choćby dzień dłużej, gdyż nie mam już tu nic do roboty.

W pracy oczywiście się nie pojawiam, a na zastępstwo przychodzi pewien chłopak, czego dowiaduję się przez telefon od Bonnie. Nie wspominam jej ani słowem o mojej dzisiejszej wyprowadzce, mimo że powinnam. Po prostu nie mam siły na tłumaczenie się, a ona na dodatek jest bardzo dociekliwa.

Na mojej twarzy już prawie majaczy uśmiech, kiedy przyrządzam sobie kanapkę. Moja mama sądziła, że po kilku latach w Nowym Jorku przyjadę do niej z mnóstwem sprawdzonych przepisów na niezwykle smaczne ciasta, a tymczasem ja nauczyłam się zaledwie robić naleśniki.

Usadawiam się w kącie kanapy, znajdującej się w salonie, i wyjmuję z kieszeni telefon. Odgryzam kęs kanapki, zastanawiając się, czy powinnam kogoś poinformować o mojej decyzji. Raptem uderza we mnie świadomość, że przecież nie mam do kogo zadzwonić. Wprawdzie w tym wielkim mieście znalazłam przyjaciół, ale już dawno straciłam z nimi kontakt. Właściwie jedyną osobą, z jaką wciąż utrzymuję znajomość, jest Benjamin.

Wzdycham więc ciężko i wybieram numer do mojej rodzicielki.

— Sue, cześć! — wita mnie radośnie. — Co u ciebie?

Uśmiecham się blado, gdyż tylko na tyle mnie stać. Mama zawsze wiedziała, co powiedzieć, by mnie pocieszyć, a teraz naprawdę potrzebuję jej wesołości i dobrego słowa.

— Dobrze, a u was? — Postanawiam za chwilę wyznać jej, po co dzwonię o tak wczesnej porze.

— Cóż, pani Smith urodziła synka tydzień szybciej, niż się spodziewano, pastor pomylił piekło z niebem na niedzielnym kazaniu, a nasz sąsiad znowu kosił trawnik o piątej rano — paple jak najęta, na co się uśmiecham. — Jeszcze raz coś takiego zrobi, a nie wytrzymam i wygarnę mu, co o nim myślę!

Chichoczę pod nosem. Uwielbiam, gdy moja rodzicielka opowiada mi o każdym wydarzeniu, jakie miało miejsce podczas ostatniego tygodnia. Ja, w przeciwieństwie do niej, jestem cicha i raczej nie mówię zbyt wiele — odziedziczyłam to po ojcu. Odkąd pamiętam, musiał słuchać najnowszych nowinek z naszej małej miejscowości podczas spożywania śniadania, obiadu, a nawet kolacji.

— Już nie mogę się doczekać, aż zobaczysz małego Johna — wzdycha. — Jest przeuroczy, zupełnie tak jak ty w jego wieku.

Uśmiecham się półgębkiem.

— Może dlatego, że wszystkie noworodki wyglądają tak samo — stwierdzam z rozbawieniem.

— Nie wyglądają tak samo — zaprzecza gorączkowo. — Każdy się od siebie różni. Ty na przykład miałaś gęste, kruczoczarne włosy, a twój nos był strasznie czerwony, przez co trochę przypominałaś klauna.

— Mamo, przestań — biadolę. — Ciągle wspominasz o moim nosie.

— Bo wyglądał jak buraczek! — Śmieje się do słuchawki.

Na moje usta mimowolnie wkrada się uśmiech. Moja rodzicielka zawsze potrafiła sprawić, bym cieszyła się pomimo przygnębienia. Kiedy płakałam, przychodziła do mojego pokoju i opowiadała mi coś śmiesznego, a ja już po chwili zapominałam o smutku. Kocham ją za to, ale także za wiele innych rzeczy, które jej zawdzięczam.

Take me or leaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz