Pięć

1.9K 195 76
                                    

Ulice Nowego Jorku są zatłoczone, kiedy po pracy wlokę się do domu. Lawiruję między ludźmi, usilnie próbując nikogo przypadkiem nie popchnąć ani o nikogo się nie potknąć. Nie jest to łatwe, zatem cieszę się, gdy nareszcie docieram do mieszkania.

Jak zwykle odwieszam płaszcz i zsuwam buty, a następnie ściągam także koszulę roboczą, zostając w bluzce na ramiączkach. Benjamin ma dziś wolne w pracy, więc dziwię się, kiedy zauważam go siedzącego na kanapie w salonie. Spodziewałam się, że wyjdzie gdzieś z Mandy, jednak najpewniej postanowili zostać. Mam wrażenie, że przez ostatnie dni Mandy nie opuszcza mojego przyjaciela na krok.

Miałam nadzieję czmychnąć do pokoju i zamknąć się, by nie musieć z nimi obcować, jednak oni zdążyli już zauważyć mój powrót.

— Cześć! — woła wesoło Ben, a Mandy patrzy na mnie wilkiem. Chyba mnie nie polubiła, jednak stara się być miła, tak myślę.

— Padam z nóg — dukam w odpowiedzi.

Powłócząc nogami, kieruję się na sofę. Rozkładam się i mam ochotę ułożyć nogi na udach Benjamina, co często robiłam, jednak w ostatniej chwili uprzytamniam sobie, iż byłoby to nie na miejscu. Szukam więc wygodnej pozycji, jednocześnie nie dotykając przyjaciela.

— Aż tak źle? — Ben patrzy na mnie z troską.

— Gorzej.

Przecieram oczy, by wyostrzyć spojrzenie, a potem omiatam wzrokiem telewizor. Mandy najprawdopodobniej znów zażądała obejrzenia bajki, ponieważ na ekranie właśnie jakiś kot goni mysz.

— Kurde, jest coś do jedzenia, kotku? — pyta.

Mlaskam językiem, starając się ignorować sposób, w jaki jej długie palce błądzą po policzku Benjamina.

— Już przynoszę — oświadcza i podrywa się z kanapy.

Obserwuję przez chwilę, jak buszuje po szafkach, a następnie kolejny raz skupiam spojrzenie na Mandy. Nie rozumiem, dlaczego Ben uznał, że ta kobieta jest idealną kandydatką na żonę. Zupełnie do siebie nie pasują, a na dodatek ona przez cały czas go wykorzystuje — na przykład do swoich zachcianek, tak jak teraz.

Ale miłość podobno nie wybiera.

— Dzięki, kotku. — Uśmiecha się, kiedy Ben podaje jej ciasteczka.

Nigdy nie byłam samolubna, naprawdę, lecz gdy spostrzegam, że są to moje ulubione słodkości, zaczynam się irytować. Już mniejsza o to, że Mandy pożera ostatnią paczkę. Chodzi o to, iż Benjamin doskonale wie, że moich ciastek się nie rusza. 

— Mógłbyś zrobić mi coś do picia? — prosi Mandy, nim mój przyjaciel zdąży ponownie usiąść.

Poważnie? Nie poradziłaby sobie sama?

— Kawa czy herbata? — pyta Ben, będąc już w kuchni.

— Herbata, jest zajebista.

Powstrzymuję się od prychnięcia. 

— Skoro wolisz herbatę, dlaczego pijasz kawę? — zagaduję, przywodząc na myśl dzisiejszy poranek.

Mandy wzrusza ramionami.

— Właśnie, pijesz kawę dwa razy dziennie — zauważa Ben, wlewając wrzątek do kubka.

Musiał wcześniej zagotować wodę, ponieważ nie spędził teraz wiele czasu w kuchni.

— Ale wolę pieprzoną herbatę — uparcie twierdzi Mandy.

Benjamin śmieje się cicho, jakby było to niezwykle zabawne, a ja po prostu się nie odzywam. Nie pałam sympatią do jego dziewczyny; nie lubię słyszeć, jak wplata przekleństwo w każde zdanie i nie uśmiecha mi się świadomość, że będzie teraz przez cały czas przebywać w naszym mieszkaniu. Jestem pewna, iż w ciągu ostatnich dni więcej czasu spędziła u nas, aniżeli u siebie.

Take me or leaveWhere stories live. Discover now