Rozdział 4

239 24 0
                                    

Cały dzień chodziła jak na szpilkach. Lęk przeplatany z ekscytacją przyprawiał ją wręcz o odruchy wymiotne, a wahania mocy (dziś zniszczyły ekspres do kawy) wcale nie pomagały. Wizja słuchania nauk mordercy jakoś średnio napawała ją entuzjazmem, z drugiej zaś słuchanie jakichkolwiek nauk o Mocy było dla niej czystą przyjemnością. Walczyła ze skrajnościami, co, jak zauważyła, zdarzało jej się podejrzanie często ostatnimi czasy.

Teraz w końcu szła do opuszczonej hali na tyłach bazy, usytuowanej na dolnym poziomie. Ryzykowała, zostając samemu z Kylo Renem, ale z drugiej strony wcześniej już go pokonała i wierzyła, że w razie potrzeby zrobi to ponownie. Poza tym chwilowo nie sądziła, aby ją zaatakował. Na jego miejscu uznałaby ten moment za nieodpowiedni.

Hala była wielkim, metalowym hangarem, w wielu miejscach brudnym i osnutym pajęczynami. Gdzieniegdzie stały zepsute skrzynie po wyposażeniu, a z sufitu zwisały liczne liny i haki. Rey upewniła się, że blaster, który wzięła zamiast zniszczonego w czasie walki miecza świetlnego Skywalker'a, nadal wisi u jej pasa.

Długo nie kazano jej czekać. Po chwili połowa pokoju zamieniła się w imperialną salę do ćwiczeń, na środku której stał Kylo Ren.

- Zanim zaczniemy, musimy sobie coś wyjaśnić – oznajmił prosto z mostu. Dziewczyna wstała i skinęła głową na znak, że słucha. – Zarówno u Jedi, jak i u Sithów, choć te dwie religie wiele dzieli, reguła nauczania jest ta sama-panuje zasada dwóch, ustanowiona przez Dartha Baina. Nieodłączny duet: mistrz i uczeń. Jeśli mam cię szkolić, musisz zgodzić się na ten układ. Nie wymagam od ciebie, żebyś zwracała się do mnie w sposób oficjalny czy mnie tak traktowała, bo to bezcelowe. Masz mi jedynie ufać tak, jak swojemu mistrzowi. Jasne?

- Jak mam ci zaufać?! Tobie, człowiekowi, który bez oporów zabił... - zaczęła gniewnie, ale spojrzenie Rena kazało jej zamilknąć.

- Nie karzę ci ufać Kylo Renowi – sprostował. – Karzę ci zaufać swojemu obecnemu mistrzowi, bo inaczej całe szkolenie straci sens. Nie masz mnie lubić-masz mnie szanować i wykonywać moje polecenia. Zrozumiałaś?

Rey milczała.

- Pytam, czy zrozumiałaś – powiedział to głośniej, lekko zgrzytając zębami. Widząc, że rebeliantka ma zamiar jeszcze trochę tak posterczeć, usiadł po swojej stronie i westchnął cicho. – Ja mam czas, ale tylko do dwudziestej trzeciej. Potem idę spać, choćbym i miał załatwić sobie zatyczki do uszu na te twoje wrzaski przerażenia.

- Zrozumiałam – wydusiła w końcu. Mężczyzna podniósł się z podłogi. Teraz mógł wreszcie przystąpić do działania. – To co robimy?

- Nic.

- Ale jak to nic?

- No nic. Siadaj skrzyżnie na ziemi.

- Miałeś mnie szkolić.

- Mam taki zamiar. Siadaj.

- Ale...

- Nawet porządnie nie zaczęliśmy, a ty masz obiekcje do tak prostego polecenia jak „usiądź".

Lekko naburmuszona Rey usiadła w końcu, a Ben ledwo powstrzymał się od trzepnięcia jej w tą bezczelną facjatę.

- Umiesz medytować? – spytał. Nagle jej twarz rozjaśniła się w geście zrozumienia. – Tak też sądziłem, że nie. Wiesz w ogóle, co to takiego medytacja?

- Kiedy ktoś siedzi skrzyżnie, jak my teraz, z tak dziwnie ułożonymi palcami... - tu zrobiła z dłonią jakieś niestworzone esy floresy. – I ma zamknięte oczy...

- Dobra, nie mogę tego słuchać. Skończ – poprosił. Coś czuł, że przed nimi długa droga, nieważne, czy do Sitha, czy do Jedi. Rey poczuła się lekko urażona, ale przebolała przytyk w ciszy. – Medytacja to sposób na wyciszenie umysłu i poukładanie sobie problematycznych spraw w życiu. Jest to stan wysokiego skupienia, a jednocześnie maksymalnego rozluźnienia. Wymaga uwagi, ale po długim treningu nie ma lepszego sposobu na odpoczynek.

Wejście do otchłaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz