Rozdział 6

242 23 2
                                    

Następnego dnia Finn już nie był taki skory do pomocy. Towarzyszył Rey przy codziennych obowiązkach, które w końcu zaczęła wypełniać, ale kiedy przyszło co do treningu, to podejrzanie szybko zniknął jej z pola widzenia.

Siedziała więc samotnie, ciesząc chwilą wytchnienia i rozciągając obolałe mięśnie, które sprawiały ból przy każdym ruchu. Zakwasy nie miały litości.

- Widzę, że twój chłopak zraził się po ostatnim razie – przywitał ją Kylo. Wywróciła oczami.

- Co, zazdrosny? – rzuciła zadziornie, dość ciekawa reakcji.

- O droida treningowego? Nie przesadzaj – prychnął. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, zaraz jednak się opamiętała. Wciąż sprawdzała, na ile swobody może sobie pozwolić w towarzystwie Rena. – Tak jak obiecałem, dziś nauczysz się medytować.

Rey była bardzo daleka od entuzjazmu, ale wiedziała, że jest to niezbędna umiejętność rycerza Jedi. W związku z tym postanowiła dać z siebie wszystko.

- Chodź – powiedział do niej mistrz, cofając się w głąb swojego pomieszczenia i naciskając coś na panelu.

Dopiero wtedy zorientowała się, że Ben stoi na pokładzie statku. Jej zdaniem wszystko wyglądało łudząco podobnie do zwykłego imperialnego pokoju.

Za włazem słychać było głośny szum wody, jednak panowała całkowita ciemność.

- Spróbuj przejść do mnie – polecił jej. Nawet nie drgnęła. – Rey, podejdź tutaj.

- Nie ufam ci na tyle, żeby to zrobić – stwierdziła chłodno. Bała się. Ich kontakt trwał około dwóch tygodni, czyli stosunkowo krótko. Nie wiedziała, czy po prostu jej nie zabije.

- Przecież połączenie jest wciąż aktywne. W razie czego możesz od razu się cofnąć – przypomniał jej. – Poza tym, miałem wiele lepszych okazji, żeby cię wykończyć i jak widzisz, żadnej nie wykorzystałem.

Mimo woli przyznała, że faktycznie-jej lęk był naturalny, ale irracjonalny. Skoro połączenie było tak silne, że mogli wpływać na swoje otoczenie nawzajem, to w każdej chwili wystarczyło, że Ren wyciągnąłby dłoń po miecz, nic więcej.

Uspokojona ruszyła, choć nadal nie spuszczała z niego wzroku. Ciężko było jej uwierzyć, że Moc jest na tyle potężna, aby zespolić rzeczywistości dwójki odległych o miliardy lat świetlnych ludzi.

Najpierw jej krokom zaczęło towarzyszyć metaliczne echo, później uderzyła ją fala przyjemnego chłodu i czystego powietrza, którym oddychało się niesamowicie lekko. Wyczuła w nim słony posmak jodu, który zdawał się oczyszczać jej płuca, przez lata zapychane piaskiem z Jakku.

Wyszła tuż za swoim nauczycielem, wciąż nie wierząc, że kilka kroków wystarczyło, aby przemierzyć tak ogromne odległości. Po chwili jednak coś innego zajęło całą jej uwagę.

Stała na plaży otoczonej wysokimi, stromymi klifami. Ziemia tutaj była inna, prawie że biała. Obok szumiało wielkie, ciemne morze, zupełnie nieruchome. Nad tym rozciągało się gigantyczne, rozgwieżdżone niebo, nie przytłumiane przez sztuczne światła. Mgławice tańczyły w oczach, mieniąc się setkami kolorów, od krwistej czerwieni, przez jasną zieleń i świetlisty fiolet aż po łagodny błękit, a całość przyozdabiała sieć miliardów gwiazd.

Dla Rey, wychowanej na surowej pustyni, widok nieskończonej wody, dosłownie łączącej się z niebem, był czymś niewyobrażalnym. Spokojna tafla była jak lustro-cały nieboskłon się w niej odbijał, zacierając granicę między jednym a drugi.

Wejście do otchłaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz