Rozdział 28

1.1K 121 26
                                    

Siedzę sama w tym pustym domu już kolejne dni. Will'a i jego tyłeczka nie ma, Grell pracuje i nie ma czasu, Ron zabawia się z sekretarkami w biurze, a Marshall ma nadal tego bachora. Nikt nie ma dla mnie czasu. Czemu nie znam więcej osób? W sumie to znam jeszcze kilka osób. Jak mogłam zapomnieć o tym przystojnym brunecie, wężastym, blondi i Ciel'u? No u mnie to wszystko możliwe. Może ich odwiedzę? Nie, pewnie nawet nie chcą mnie widzieć. Tylko, że my nadal mamy nasze zadanie. Trudno się mówi, ten dzieciak da radę sam. Nie potrzebuje mnie przecież aż tak bardzo. Zwykłej, bezużytecznej, denerwującej, sprawiającej same problemy Shinigami. Żeby moja samoocena spadła tak nisko... Chyba się staczam jeszcze niżej. Może powinnam odwiedzić Marshall'a? W końcu gdzie on, tam i Hannah i trojaczki, więc ktoś z nich by się mną zainteresował. Tęsknię za tą piątką, są moją ostatnią rodziną. Nikt nie odwiedził mnie od jakiegoś tygodnia Czuję się taka samotna! Szłam powolnym i spokojnym krokiem przez jakieś mało oświetlone uliczki, starając się już nie myśleć o samotności jaka mnie spotkała. Głównym światłem był srebrny księżyc na ciemnym niebie. Jaka teraz cisza. Jest tak spokojnie. Trochę chłodno, ale mam na sobie mój ciepły płaszcz. Uliczki stawały się coraz ciemniejsze, a ja bardziej znudzona. Patrzyłam na niebo licząc jak głupia gwiazdy. Super zajęcie, polecam. Przymknęłam oczy i westchnęłam głęboko, zastanawiając się nad własną egzystencją. Poczułam nagle uderzenie w swoje nogi. Czyżbym w coś wpadła? Spojrzałam w dół w przerażone brązowe oczy, należące do zwykłej dziewczynki. Nikt w tych czasach nie uważa na własne dzieci, czy jak? Uklękłam na przeciwko niej, na co nadal patrzyła się na mnie przerażona. Dopiero teraz spostrzegłam jej łzy w oczach i ślady po nich na policzkach. Pewnie zgubiła mamę.

- Nie płacz, mała. Zgubiłaś mamę? Pomóc ci ją znaleźć? - uśmiechnęłam się łagodnie, patrząc zza czarnych oprawek w jej oczy.

- Mama... o-ona-a nie-nie... tata... j-ją... - słysząc jej jąkanie się i więcej łez, domyśliłam się co się stało. Kolejny zwyrol na tym świecie. Zmarszczyłam brwi, musząc sobie mojego rodziciela przypomnieć. - Ty-tyle-e krwi... niee chce-cę ta-am wra-raca-ać! - zaczęła jeszcze bardziej płakać. 

Czemu muszę być kobietą i mieć tak dobre serce? Przyciągnęłam ją do siebie mocno przytulając. Czemu ja to robię? Może po prostu nie chcę, by ktoś taki jak ona została skrzywdzony przez własnego ojca? W końcu mam w tym doświadczenie.

- Tu jesteś, niewdzięcznico! - usłyszałam nagle niski głos i spojrzałam w jego kierunku. Barczysty, dość wysoki, obleśny mężczyzna. Dziewczynka zadrżała w moich ramionach. Czyli to jej ojciec. - Wracaj tu! Jeszcze z tobą nie skończyłem! - zaczął iść w naszym kierunku. 

Nie wybaczę mu. Pożałuje tego co zrobił i ma zamiar zrobić. Wzięłam brunetkę na jedną rękę, tak bym miała drugą wolną.

- Chcesz by ten mężczyzna zapłacił za to co zrobił i już nigdy nikogo nie skrzywdził? - zapytałam z powagą dziewczynki na moim ręku. Ta spojrzała na mnie zdziwiona, ale zaraz spuściła głowę i przygryzła lekko dolną wargę. Zacisnęła mocno oczy i skinęła głową. - Choćby nie wiem co, proszę, nie otwieraj oczu. Będziesz wtedy lepiej spać. - szepnęłam, na co skinęła jeszcze raz głową. 

Uśmiechnęłam się iście szatańsko i spojrzałam wściekle na mężczyznę przede mną. Ten stanął w miejscu, patrząc na mnie zdziwionym spojrzeniem. Chwyciłam za jedno z moich ostrzy przypiętych do pasa spodni, ukrywających się pod płaszczem. Nim się zdążył obejrzeć, ja już stałam za nim, a jego ręka opadła na brudną ziemię. Jego krzyk był cudowny i zasłużył sobie na taki los. Nie skończyłam jeszcze z tym nędznym człowiekiem. Jego druga ręka została przeze mnie odcięta. Opadł z krzykiem na kolana, czemu się przyglądałam pustym spojrzeniem.

- To była twoja nauczka, każde cięcie za każdą skrzywdzoną osobę. Teraz ostatnie, byś nie zdążył nikogo więcej skrzywdzić. - stanęłam za nim i upewniając się, że mała ma zamknięte oczy, zadałam ostatnie cięcie, odcinając mu przy tym głowę. Cisza znowu nastała, tak samo jak spokój. Przypięłam z powrotem ostrze i poprawiłam dziewczynkę na ręku. - Teraz wracamy do domu. Zrobię ci ciepłe mleko z miodem. - zachichotałam i zaczęłam iść przez uliczkę, specjalnie przebijając obcasem buta jego głowę.

- Czy-czy mo-mogę ju-już o-otworzyć o-oczy-y? - nadal się trzęsła i mocno ściskała powieki. Za dużo dla niej wrażeń na dziś. W domu się nią zajmę.

- Jak będziemy w domu. - przytuliłam ją do siebie drugą ręką. 

Dość już wycierpiała na jeden dzień. Za to ja muszę się ogarnąć, bo zapraszanie do mnie małej dziewczynki znalezionej na ulicy, której rodzice nie żyją, nie należy do moich obyczajów i zachowań. Zmieniam się w miłą osobę. Trzeba się z tym pogodzić. W końcu teraz nie ma Will'a, więc i nasza obietnica jest nie ważna i mogę już przestać być tą mniej normalną wersją siebie.
Przechodząc obok ciemnej i ślepej uliczki w oczy rzucił mi się jakiś mężczyzna. Stanęłam w miejscu na przeciwko niego, patrząc w jego stronę. Obejrzałam go dokładnie, zauważając pomarańczowe włosy, kolorowe ubrania, namalowana łezka pod okiem i zdziwiona twarz, patrząca wprost na mnie. Jakby nigdy morderstwa na miejscu nie widział. Patrząc na niego jedynie zimnym spojrzeniem, wyskoczyłam w górę, lądując na dachu jednego z budynków.

- Zaczekaj! Stój! - krzyknął za mną, biegnąc w stronę budynku, na którym wylądowałam.

Spojrzałam ostatni raz w jego stronę, kłaniając się z lekkim uśmieszkiem. Ciekawy facet, ale ja mam teraz dziecko, którym muszę się zająć. Nie zwracając już więcej uwagi na jego osobę, zaczęłam dalej skakać po dachach, uważając by małej w moich rękach nic się nie stało.

W domu posadziłam małą na kanapie w salonie i klękając przed nią, zaczęłam się jej dokładnie przyglądać. Dziewczynka ma brązowe włosy, tego samego koloru duże spuchnięte oczy, mały uroczy nosek, pełne sine usta, czerwone policzki, brud na twarzy i reszty ciała, jakieś szmaty zamiast normalnych ubrań i bose stopy. Jak można doprowadzić do takiego stanu małe dziecko? Nie każdy jest zrobiony do roli rodzica. Jej i mój ojciec w szczególności.

- Czy-czy... - przerwałam jej.

- Nie martw się, nic ci już nie grozi. Tutaj jesteś bezpieczna. - powiedziałam z lekkim i ciepłym uśmiechem, by choć trochę poprawić jej humor. - Poczekaj tu na mnie. Zaraz wracam. - pogłaskałam ją lekko po brudnych i pokołtunionych włosach. Chwyciłam za gruby koc zaraz obok i szczelnie przykryłam jej delikatne i zziębnięte ciałko.

Wróciłam z kuchni z kubkiem ciepłego mleka z miodem i na szybko zrobioną owsianką. Spojrzałam na smutną dziewczynkę, która mnie jeszcze nie spostrzegła. Westchnęłam cicho na moje durne, dobre serce. Postawiłam miskę i kubek na stoliczku przed nią.

- Jedz, dobrze ci to zrobi. - z uśmiechem siadłam obok, patrząc jak nie pewnie chwyta za łyżkę i bierze do ust. 

Nie musiałam czekać długo, a już jadła z ogromnym apetytem. Zachichotałam, nie przestając się na nią patrzeć. Jest taka słodka i nie wiem czemu, przypomina mi mnie nim poznałam Marshall'a. Smutna, zapłakana, przerażona i cała obolała. Czyli to pewnie ja będę jej "Marshall'em", który ją wyciągnie z tego bagna i pomoże wspiąć się na sam szczyt, nawet po trupach. Już mi się podoba moja rola. Ale chwila, ja przecież nie jestem demonem. Trudno, będę jej dobro-złym Bogiem Śmierci, czuwającym nad nią.

Nienormalne |Kuroshitsuji|Where stories live. Discover now