Rozdział 3. Jego uśmiech

1.1K 116 161
                                    

   Najpierw zastanawiał się, czy by nie przejść się dokądś, najlepiej bardzo daleko i mieć ich wszystkich gdzieś. Potem przypomniało mu się, że zostawił torbę w restauracji, a poza tym gdyby zniknął, wszyscy zaczęliby go szukać i narobiłoby się zbędne zamieszanie. Szedł więc wolnym krokiem wzdłuż kolorowej ściany budynku, dłonie wcisnąwszy w kieszenie bluzy. Pomyślał, że może nie aż tak daleko, jak by chciał, ale przecież kawałek mógł się przejść. Przez tę chwilę i tak nikt nie będzie go szukał.

   Z chwili zrobiło się pół godziny. Nie zaszedł nawet do rogu ulicy. Zamiast tego, okrążył budynek i, znalazłszy się po jego drugiej stronie, ujrzał niewielki taras. Na betonowej podłodze stało kilka pudeł i kolorowych skrzynek, a ciemnobrązowe drzwi zapewne prowadziły na coś w rodzaju zaplecza, bo widniał na nich napis: "Tylko dla personelu". Na taras jednak wejście było szerokie i niezablokowane niczym, zatem Kageyama uznał, że nic się nie stanie, jak sobie tam wejdzie. Oparł się o metalową, zimną balustradę i zapatrzył na stojące w oddali budynki. I tak stał, myśląc o wszystkim, co utrudnia mu życie, i stracił zupełnie poczucie czasu.

   Było mu tam naprawdę dobrze – chłodno, cicho i ciemno. Spokojnie, czyli dokładnie tak, jak w tamtej chwili potrzebował. Wiedział, że jest w stanie zapanować nad sobą, zapanować nad uczuciami, ale to wciąż było trudne. Zapewne znacznie łatwiej byłoby to z siebie wyrzucić.

   Zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie odrzucił ten pomysł, kiedy tylko pojawił się on w jego głowie. I im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że dobrze zrobił.

   Przecież mógł się wystawić na pośmiewisko, jakiego cała szkoła nie zapomniałaby chyba do końca świata, jeśli wieść, że zakochał się w chłopaku, by się rozniosła. Aczkolwiek nie wątpił, że gdyby jednak zdecydował się powiedzieć o wszystkim Hinacie, ten nie zdradziłby go. Może nie chciałby już nim rozmawiać i uznałby go za obrzydliwego, ale chyba znali się na tyle długo, że nie zrobiłby czegoś takiego, jak rozpowiedzenie całej szkole, że jego kolega z drużyny jest gejem.

   Chociaż, czy Kageyama był gejem? Tak na początku uważał – przecież pociągał go chłopak, ale z drugiej strony nigdy wcześniej nie interesowali go mężczyźni. Jego właściwie nikt nie interesował, nie oglądał się nawet za dziewczynami, a wszystkim, na czym się skupiał, była siatkówka. Nie przypominał sobie, żeby kiedyś spotkał kogoś, o kim mógłby powiedzieć, że czuje wobec niego jakąś nadzwyczajną sympatię, osobę, przez którą zaczynałby się zastanawiać nad swoimi uczuciami i nad znaczeniem tak wygórowanych słów jak "miłość". Chyba nikt poza rodziną nie był mu jakoś szczególnie bliski. Nie miał kolegów, z którymi wychodziłby w weekend na miasto, nawet w drużynie siatkówki z gimnazjum nie było nikogo, z kim dogadywałby się jakoś lepiej. Właściwie prawda była taka, że chłopcy z drużyny nie lubili jego ani on nie lubił ich. I do tego się przyzwyczaił – do obustronnej niechęci, do tego, że przeważnie jest sam, a ludzie nie wzbudzają w nim niczego poza zwyczajową niechęcią lub zwykłą i zdystansowaną sympatią, ale to zdecydowanie rzadziej.

   Myślał, że taki po prostu jest świat, albo że to on, Kageyama, ma usposobienie nie pasujące do innych. Myślał, że skoro tak było, to zawsze tak ma być. Dopóki nie trafił do drużyny Karasuno. Tam poczuł się po raz pierwszy, jakby wszyscy dookoła go wspierali i kibicowali mu ze wszystkich sił, niemal jak rodzina. Tam po raz pierwszy doświadczył przyjaźni, ale także porządnego i nieco bolesnego kopniaka, który uświadomił mu dość dobitnie, że jeśli chce być częścią drużyny, nie może grać sam. Że musi zaufać pozostałym, zrzucić z głowy koronę króla i stanąć na równi z nimi. To oni nauczyli go, że jeśli będzie siedział na tronie, znacznie wyżej od nich, jego wystawy nigdy do nich nie dotrą, a mogą najwyżej im zaszkodzić. Nauczyli go zaufania, wspierania się nawzajem i prawdziwej przyjaźni.

Chmury || KageHina ||Where stories live. Discover now