SPECIAL || Jego słońce

1.1K 118 70
                                    

   Chciał wstać, ale nie potrafił.

   Chłód parkietu przyjemnie działał na jego mokre od potu ciało, zdawał się nawoływać, jakby próbując go przekonać, że nie musi się podnosić. Przecież swoje już zrobił, reszta należała do drużyny. Kageyama jednak wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Szansa, choć nikła, błyszczała gdzieś w oddali; musiał jej sięgnąć, jeśli chcieli wygrać. Uniósł wzrok i napotkał bezradne oblicze pierwszoklasisty, do którego leciała piłka z zagrywki, dopiero co odebranej przez Tobio. Wszystko wydawało się tak powolne, jakby było jedynie sceną z filmu. Kageyama dokładnie widział, jak chłopak szybko się rozgląda, ocenia sytuację. Potem jego spojrzenie powróciło na będącą coraz niżej piłkę, usta zacisnęły się w wąską linię, kiedy zdał sobie sprawę, w jak jasnej, lecz przytłaczającej sytuacji się znaleźli. Wszyscy na boisku już się zorientowali, że nieważne do kogo trafi wystawa. W obecnym ustawieniu nie mogli liczyć na żadne zmyłki, drużyna przeciwna rozgryzła ich bez trudu. Kageyama wiedział to już w momencie, w którym odebrał ich zagrywkę – nie uda im się przebić przez blok.

   Chociaż Kageyama dostrzegł rozwiązanie, mogące dać im kolejną szansę na odrobienie punktów.

   Po odbiorze upadł na posadzkę, więc przeciwnicy automatycznie wykluczyli możliwość ataku z jego strony. Dzięki temu musieli pilnować jedynie pięciu osób, co działało zdecydowanie na ich korzyść. Nikt by nie przewidział, że zawodnik po takim odbiciu byłby zdolny podnieść się na czas, aby skutecznie zaatakować. Kageyama jednak sądził, że to mogłoby się udać, zwłaszcza że była to już ostatnia okazja do zdobycia punktu. Wiedział, iż na początku meczu byłby w stanie zrobić coś takiego. Jeśli tylko nie musiałby grać wszystkich trzech setów bez żadnej zmiany, może i teraz dałby radę. Ostatnia szansa. Dobry plan.

   Szkoda tylko, że zabrakło mu sił, by się podnieść.

   Miał wrażenie, że w czasie, jaki piłce zajęło trafienie do atakującego z drugiego roku, mógłby podbiec do siatki przynajmniej dziesięć razy. Zanim odbiła się ona od bloku, minęła cała wieczność. I kolejna, nim z charakterystycznym odgłosem spadła na parkiet. Kageyamie zdawało się, że piłka odbija się od podłogi niemal w zupełnej ciszy. Dopiero gdy znieruchomiała prawie całkowicie, usłyszał dźwięk gwizdka kończącego mecz, a potem, jak na zawołanie, na widowni rozległy się wiwaty i okrzyki radości, z pewnością nie należące do kibiców Karasuno.

   Tobio jakby w transie oparł się na rękach, mimo że te zaczęły boleć, jakby protestując. Zanim jednak dźwignął się z podłogi, ujrzał przed sobą wyciągniętą dłoń pierwszoklasisty, który wykonał ostatnią wystawę. Przyjął jego pomoc bez słowa.

   – Wszystko w porządku? – upewnił się pierwszak, wpatrując się w jego mokrą od potu twarz, jakby troską próbował zamaskować zbierające się w oczach łzy.

   – Ta, dzięki... – mruknął Kageyama w odpowiedzi, po czym razem udali się, by stanąć w szeregu. Skłonili się przed drużyną przeciwną, a potem chcąc nie chcąc, zaczęli zbierać swoje rzeczy.

   Tobio zabrał swój bidon, przewiesił ręcznik przez ramię i zerknął jeszcze raz na tablicę wyników. Westchnął cicho. Trzy sety bez wytchnienia, po to, by potem przegrać przez dwa punkty.

   Gdybyśmy tylko więcej trenowali... – przemknęło mu przez myśl.

   – To była dobra gra! – dobiegł go nagle zadowolony głos trenera drużyny przeciwnej. Zerknął ukradkiem na ściskających się i gratulujących sobie nawzajem graczy. Jeden targał młodszego kolegę za włosy, śmiejąc się głośno; inny wciąż nie mógł uwierzyć, że zwyciężyli. Kageyama wyłowił jeszcze słowa trenera: – Świetna współpraca!

Chmury || KageHina ||Where stories live. Discover now