cz.2 Rozdział 26

229 11 35
                                    

kilka miesięcy później....

Wychodzę z windy, a raczej wybiegam z niej. Rozglądając się po korytarzu szukając drzwi z numerem dwieście osiem. Kieruję się w prawo, szybkim krokiem zatrzymuje się przy ostatnich drzwiach. Nerwowo patrzę czy ktoś nie wychodzi, patrzę że za sobą są jedynie krzesełka.

- Cholera. - Mówię do siebie. Akurat teraz.

Po tym jak zrobiłem prawie ze sto kółek usiadłem na jednym z pustych miejsc. Nikogo. Wyciągam komórkę z kieszeni i patrzę na godzinę. Jak to możliwe ze zaraz trzecia, przecież niedawno byłą pierwsza. Coraz bardziej zaczynam się stresować. Przeczesuje moje nienaganne włosy i odwracam wzrok na bok, po chwili czując wibracje w kieszeni. Naciskam zieloną słuchawkę i przykładam do ucha.

- Czemu nie dzwonisz? Wszystko dobrze? - Pyta zestresowana dziewczyna.

- Nic nie wiem,siedzę przed drzwiami, nawet nikt nie wszedł. - Podnoszę wzrok przed siebie. - Przeprosiliście fanów?

- Tak, wszystko jest okey siedzimy w moim mieszkaniu czekając na wieści. - Po chwili drzwi się otwierają. 

- Mel kończę, narazie. - Rozłączam się. 

Powoli podnoszę się z miejsca, a wzrok kobiety spada na mnie. Otwieram usta ale nie wiem co powiedzieć, przedstawić się, przywitać czy odrazu zadać milion pytań na raz? 

- Pan jest ojcem? - Pyta z uśmiechem.

- T.. tak, to ja. Dostałem telefon że moja dziewczyna... znaczy narzeczona rodzi. - Mówię ale język mi się cholernie plączę. Czuję jak pot spływa mi z twarzy.

- Gratuluje, córeczka. 

Nie mogę uwierzyć w jej słowa. Biorę głęboki wdech. Znaczy to że że zostałem ojcem właśnie teraz. Wybiec w środku koncertu bo dostajesz wiadomość że narzeczona rodzi, znaczy niedoszła narzeczona. 

- Oh. - Uśmiecham się. - Mogę wejść zobaczyć... dziewczynę?

- Oczywiście, proszę. - Mówi i przepuszcza mnie w drzwiach.

Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka. Jeszcze na wejściu przepuściłem lekarza. Duży pokój , a na środku łóżko z Amelie. Trzyma na rękach kocyk uśmiechając się do niego. Będąc bliżej łóżka, dziewczyna podnosi wzrok.

- Jesteś! - Mówi pół głosem. Widzę szczęście w jej oczach, chociaż że jest cała czerwona i ma potargane włosy.

- Gdy tylko usłyszałem że rodzisz przerwałem koncert i jak najszybciej zbiegłem ze sceny. - Śmieje się i siadam na krześle przy łóżku. - Byłem pewny że rodzisz jutro.

- Miałam rodzić jutro, tydzień temu. - Wzrusza ramionami, chichocząc.

- Tydzień temu byłaś w Berlinie dając koncert. - Podnoszę się całując ukochaną. Po chwili spuszczam wzrok na dziecko. - O jeju jaka malutka!

- Nooo i na dodatek podobna do ciebie. - Dodaje dziewczyna.

- Jakie malutkie rączki, o jeju. - Mówię z uśmiechem na ustach. Delikatnie dotykając palcem jej małej rączki.

- Zrobili jej badania i wszystko jest w porządku. Zachowujesz się jakbyś nigdy w życiu nie widział niemowlaka. - Po tych słowach podnoszę wzrok na Am. 

- Jestem w szoku. Siedziałem dwie godziny na korytarzu, czekając na wieści, przerwałem koncert, który był na arenie, tysiąc osób. - Patrzę prosto w jej ciemne oczy.

- Rodziłam trzy, prawie cztery godziny to było gorszę uwierz. - Potrząsa głową  jakby miał jej przyznać racje. 

- Okey, wygrałaś. - Zaciskam usta.

- Chcesz potrzymać małą? 

- Jasne. - Ukochana podaje mi dziecko, które jest patrzone we mnie swoimi wielkimi oczkami. Jest taka malustka i urocza. - Jakie maleństwo, taka kruszynka mała. 

- I twoja, w sumie ona jest połową mnie i ciebie. - Tłumaczy. Właśnie wszystko do mnie dociera że zostałem ojcem, że mam własną rodzinę, to że się wyprowadziłem. Czuje jak z policzków spływają mi łzy. - Ej nie płacz, mięczaku. - Śmieje się wycierając mi policzki.

- Am, zobacz że wszystko jest dobrze. - Podnoszę wzrok. - Nawet lepiej, koncertujemy. Bawimy się i wszystko jest po prostu dobrze.

- Po raz pierwszy to powiem ale potrzebuję przerwy od koncertów.

- Czy ja dobrze słyszałem? - Podnoszę brew. Dziewczyna chichoczę. 

- Tak, teraz zajmę się małą i tobą, bo ty też na to zasługujesz że wytrzymałeś ze mną te miesiące. 

- Łatwo nie było ale dałem radę. - Odwracam się wpół i zerkam na zegar ścienny. - Późno już.

- Leć do domu, ja uśpię mała i też pójdę spać. - Wyciąga ręce w moją stronę.

- Ja ją uśĻie chociaż nie mam bladego pojęcia, a ty spróbuj się odprężyć. - Wstaje z krzesełka i zaczynam powoli kołysać maleństwo. 

- Okey, tatusiu. - Ziewa.

- W ogóle jak mała ma na imię?

- Lea. Ładne? 

- Oczywiście. - Odwzajemniam gest i zaczynam usypiać małą. 

Po godzinie mała zasypia. Odkładam ją do szpitalne łóżeczka chociaż wolałbym do naszego, które stoi w jej pokoju. Który, oczywiście ja remontowałem. Odwracam się powoli i widzę że dziewczyna zasnęła. Powoli podchodzę do jej łóżka, obserwując. Biorę głęboki wdech. Wyciągam z kieszeni, mały, srebrny z niedużym diamencikiem pierścionek i doczepioną karteczką. Zakładam jej delikatnie na palec, podnoszę się całując w czoło i odchodzę. Przez chwilę patrzę na córeczkę, uśmiecham i wychodzę. 

***

Słyszę płacz dziecka. Czyli mogę powiedzieć że oficjalnie zaczęło się macierzyństwo. Biorę głebki wdech i siadam na łóżku.

- Mama już wstaję. - Mówię pół nieprzytomnym głosem przecierając twarz, czując coś ostrego. - Cholera, co to? 

Wstaje i zauważam pierścionek na dłoni, a do niego przyczepioną karteczkę. Podchodzę do łóżeczka. Odwracam karteczkę " Czy będziesz moja? " Uśmiecham się do siebie, biorąc dziecko na ręce.

- Ale nam tata prezent zrobił.

Dobra, komentować bo ostatnio coraz ciekawiej z komentarzami

Do I wanna Know/ Knee Socks // Alex Turner✔️Where stories live. Discover now