Rozdział 54

80 6 0
                                    

Powrót do normalności


Mam już dość tego traktowania. Po tych kilku dniach przyjdzie czas na odwet i wyciągnę nas z tego piekła…


Rayne Arwens

  

Kilka dni spędzonych na rozmowie z przyjaznym i enigmatycznym mężczyzną sprawiło, że prawie nie myślałam o tym, jako o czymś złym co mnie spotkało.

Loki.

Tak, wciąż opowiadał o mojej imienniczce, tajemniczej kobiecie, która sprawiła, że ten mężczyzna się zmienił. Mówił o niej w niezwykły sposób wciąż zarzekając się, że nic go z nią nie łączy, a raczej łączyło. Cóż, śmierć zazwyczaj przychodzi nieproszona i znienacka. Teraz płaci za swoje błędy.

Ale nie tylko on.

Zostałam skazana na zapomnienie, przez swoją głupotę, oszukiwana przez rodzinę, którzy zrobią wszystko bym tylko nie przypomniała sobie tego, co się wydarzyło rok temu. Tylko co to było?

Nagle hałas otwieranych drzwi prowadzących na korytarz wyrwał mnie z zamyślenia. Byłam pewna, że ponownie przyszli po mnie, by wyciągnąć (godzinnymi torturami) ze mnie kim jestem. Ale nie. Mrucząc coś pod nosem do siebie otworzyli cele mojego towarzysza i brutalnie wyrzucili go z niej, wlokąc gdzieś, gdzie nie mogłam nawet sobie wyobrazić. Do miejsca odległego i mrocznego. Tylko to byłam w stanie wyczuć przez płynną powłokę. Musiałam działać i wyciągnąć.

Z torebki wyciągnęłam parę eliksirów działających lepiej niż granaty i kilka tworzących mgłę. Przydadzą się na początek. Schowałam różdżkę za pazuchę i stanęłam pewnie. Dzisiejszy dzień przejdzie do historii magii, kiedy to królowa magii ocaliła marnego boga i świat przed inwazją obcych.

Jednak łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Wzięłam głęboki oddech, będzie boleć i to cholernie boleć. Ruszyłam ku niebieskiej powłoce a już przy pierwszym kontakcie palił moją skórę. Ta krótka chwila spaliła doszczętnie moje ciało, które stało się nie do poznania oszpecone. Moja twarz nie przypominała tej sprzed paru chwil i gdybym wiedziała, że taka pozostanie w życiu nie zdobyłabym się na taki krok. Odczekałam kilka minut i gdy ponownie obejrzałam się wyglądałam już jak zwykle. Prostym zaklęciem doprowadziłam do ładu popalone ubranie i pewnie trzymając różdżkę w dłoni.

Koniec zabawy.

Nagle drzwi celi otworzyły się, a ja gotowa na atak ugodziłam jednego śmiertelnym zaklęciem, a drugiemu wyrywając sztylet z dłoni, wbiłam mu go w okolice krtani. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę przeciwną do doku, starając się wkraść w myśli strażników i dowiedzieć się gdzie jest ten ich „szef”.

Doszłam do skrzyżowania i kolejnych trzech Chitauri rzuciło się na mnie. Szybko rzuciłam w nich eliksirem wybuchającym, sama chowając się za rogiem. Gdy kurz opadł skręciłam w korytarz na prawo trzymając w dłoni różdżkę. Raz po raz rzucałam zaklęciami w pojedynczych obcych, a siła śmiertelnego zaklęcia odrzucała ich na kilka metrów. Zaglądałam po drodze do wszystkich pomieszczeń gdy nagle trafiłam na całkowicie puste pomieszczenie, surowe i ciemne, gdzie na samym końcu był portal bardzo podobny do tego który był u mnie w rezydencji i wciąż działał. Musieli niedawno wejść do środka. Szybko ruszyłam w jego stronę, zostawiając kilka fiolek eliksiru pod ogromnymi nogami podczymującymi konstrukcję, sobie zostawiając dwie do wywołania reakcji łańcuchowej. Zniszczę to w diabły. Stanęłam w lekkim rozkroku przyglądając się temu co znajduje się za galaretowatą powłoką. Niewyraźny zarys podświetlanych błękitnym światłem schodów i skał rysował mi się przed oczami. Tu nie wystarczy parę czarodziejskich sztuczek. Zaczęłam się wspinać w górę słysząc glosy u ich szczytu. Na górze wychyliłam się zza głazu. Loki miał odebrać berło, dziwnie znajome berło. Coś mi kazało przerwać tę szopkę.

Dzienniki Rayne Arwens cz. I Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz