Rozdział pierwszy

3.8K 276 330
                                    




Telefon zadzwonił w piątek wieczorem, gdy wszyscy dawno już opuścili biuro, ciesząc się perspektywą upragnionego weekendu. Po pomieszczeniu krzątała się jeszcze tylko jedna osoba, choć i ona właśnie szykowała się do wyjścia. Harry, bo tak miał na imię ów młody mężczyzna, pomyślał, że dzwoniący równie dobrze mógłby zostawić wiadomość na automatycznej sekretarce. A jednak aparat nie przestawał dzwonić, brzęcząc przy tym agresywnie. Harry już trzymał dłoń na klamce; zawrócił jednak i z niecierpliwym westchnieniem podniósł słuchawkę.

– Corden Estates. Dobry wieczór.

– Dobry wieczór. Jutro przylatuję z Paryża obejrzeć jedną z waszych nieruchomości – rozległ się apodyktycznie brzmiący męski głos z lekkim francuskim akcentem. – Przepraszam, z kim mam przyjemność?

– Styles – przedstawił się sucho Harry. – Czy mógłby pan podać bardziej szczegółowe informacje?

– Spotykamy się jutro po południu. O piątej. Tak ustaliłem z panem Cordenem.

Harry zesztywniał.

– Szkoda, że dzwoni pan tak późno, panie...

– Tomlinson. Czy to jakiś problem? Pan Corden zapewniał mnie w ubiegłym tygodniu, że w każdy weekend można oglądać nieruchomości. Wymaga to jedynie wcześniejszego potwierdzenia. Pan jest współwłaścicielem, prawda? – dodał nieco lekceważącym tonem, w którym pojawiła się również nutka niedowierzania.

– Owszem, panie Tomlinson. – Harry odruchowo zmrużył oczy. James Corden, jeden z głównych właścicieli agencji, właśnie wybrał się na narciarski weekend do Gstaad, nie wspominając nawet słowem o tym uciążliwym Francuzie. – Mógłby pan określić, o którą nieruchomość panu chodzi? Postaram się to jakoś zorganizować.

– Interesuje mnie Turret House – poinformował.

Harry zaniemówił. Nie chodziło zatem o nieruchomość znajdującą się w Londynie, jak początkowo, chyba zbyt optymistycznie, założył. Czekała go bardzo uciążliwa trzygodzinna jazda samochodem, gdyż wspomniana rezydencja znajdowała się na wybrzeżu. Nie to jednak było przyczyną jego zmartwień. Dawno temu obiecał sobie, że jego noga już nigdy nie postanie w Turret House... Od kiedy ta posiadłość figurowała w katalogu ich agencji, James zawsze osobiście pokazywał ją potencjalnym klientom. Nie było ich zresztą wielu. Ostatnio w ogóle nikt nie interesował się tą ofertą i pomału wszyscy w biurze tracili nadzieję, że kiedykolwiek uda im się sprzedać ten dom. Harry westchnął ciężko i postanowił wziąć się w garść. Powinien oddzielać sprawy osobiste od zawodowych. To niedopuszczalne, by z powodu jego uprzedzeń firma narażona była na straty finansowe. Skoro istniał choćby cień szansy, że Turret House znajdzie wreszcie nabywcę, należało podejść do sprawy poważnie.

– Czy pan mnie słyszy?

– Tak, proszę pana. Dostosuję się do pańskich życzeń.

– Oczywiście będzie tam pan osobiście...

W oczach Harry'ego zalśnił chłód.

– Owszem. Razem z moją asystentką.

Nie widział powodów, by informować go, że Louise jest na zwolnieniu i kuruje się z przeziębienia.

– Jak pan sobie życzy. Do Londynu wróci pan w niedzielę – poinformował rzeczowo. – Nieopodal znajduje się hotel Ravenswood. Zarezerwowałem tam dwuosobowy pokój dla przedstawicieli agencji. Proszę skorzystać z tej rezerwacji.

– To nie będzie konieczne – odparł natychmiast Styles.

– Au contraire. Muszę powtórnie obejrzeć Turret House wczesnym rankiem następnego dnia.

Haunts of the Turret House [LARRY STYLINSON]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora