Rozdział 7

1.2K 67 20
                                    

*Rozdział jest krótki i jest zaledwie dopełnieniem poprzedniego, ale obiecuję, że następny  będzie dłuższy, bo taka forma chyba bardziej wam się podoba. Zawrę w nim po prostu nie jeden, a kilka dni w niewielkich odstępach czasu*

----

Otwieram oczy i niemal tak samo szybko je zamykam. Światło wpadające przez okno naprzeciwko mocno mnie razi. Dokładam dłoń do czoła i lekko zasłaniając oczu od światła rozglądam się po pomieszczeniu. Ostatnie co pamiętam to jadący z przeciwka autobus i krzyk Kuby.

Albo mój.
Już sama nie wiem kto krzyczał.

Zarówno po mojej prawej, jak i lewej znajduje się jeszcze po jednym łóżku. Dopiero teraz orientuję się że prawa ręka spoczywa na temblaku.

!Gracias a Dios¡ nie jest w gipsie, więc może nie jest złamana.

Drzwi do sali uchylają się i staje w nich starszy, przyjaźnie wyglądający lekarz.
- Jak się pani czuje? - pyta po czym kontynuuje nie dając mi czasu na odpowiedź - Jestem pani lekarzem prowadzącym. Uczestniczyła pani w wypadku samochodowym, pamięta coś pani? - kiwam głową na tak - To bardzo dobrze. Policja czeka, na złożenie zeznań.

Przerywam mężczyźnie pytając:
- Czy ktoś z autobusu zginął? - gdy lekarz przecząco kręci głową oddycham z ulgą. - A Kuba? Co mu jest?
- Ma pani na myśli pana Grabowskiego? Leży na OIOM-ie, ale jego stan jest stabilny, i po wybudzeniu zostanie przeniesiony na oddział obserwacji.
- Czy ja, ja mogę go zobaczyć?
- A kim pani jest dla poszkodowanego?

Chwilę myślę nad odpowiedzią i tuż przed powiedzeniem "znajomą" gryzę się w język i odpowiadam:
- Dziewczyną.

Lekarz kiwa głową i mówi, że zaraz przyśle po mnie pielęgniarkę, która zaprowadzi mnie do Kuby. Wciąż siedzę na łóżku, nie mam siły wstać ale chęć zobaczenia co z Kubą jest silniejsza. Z tego wszystkiego zapomniałam zapytać się jak z moim zdrowiem, więc mam nadzieję, że doktor przyjdzie do mnie jeszcze. Po kilku minutach wchodzi młoda pielęgniarka wraz wózkiem inwalidzkim. Każe mi usiąść, a ja nie protestuję, bo nogi mam jak z waty i wszystko mnie boli.
- Ma pani cudownego chłopaka - zaczyna blondynka. Mam zamiar zapytać się jakiego chłopaka, ale przypominam sobie o moim kłamstwie i w porę gryzę się w język. Posyłam pielęgniarce pytające spojrzenie, a ta kontynuuje:
- Z tego co mówił ratownik z karetki, mieliście zderzenie z jądącym z przeciwka autobusem. Świadkowie wypadku twierdzą, że pani chłopak w ostatniej chwili skręcił w prawo, przyjmując siłę uderzenia na siebie...
- pielęgniarka urywa widząc jak zapiera mi dech w piersiach. Mam wrażenie że jestem blada jak ściana, a w moich oczach stają łzy.

Zaryzykował zdrowie. Może życie. Dla mnie.
Co tu się odpierdala?

- Tak, jest cudowny - wydukałam, po kilku sekundach milczenia. Pierwsze oszołomienie minęło. Obym tylko nie rozpłakała się na jego widok.

Pielęgniarka pomaga mi wstać z wózka i ubrać delikatny, błękitny płaszcz ochronny, zapobiegającym wnoszeniu zarazków z ubrań.

Tak szczerze to gówno to daje.
W mojej opinii oczywiście.

Chwilę stoję przed drzwiami z dłonią na kłamcę, szukając Kuby wzrokiem przez szybę.
- Czwarte łóżko - podpowiada szeptem pielęgniarka i gestem pośpiesza do otwarcia drzwi. - Masz piętnaście minut - dodaje, gdy z tłukącym się w piersi sercem otwieram podwójne drzwi.

Nogi mi drżą i zaczynam żałować, że wstałam z wózka. Unoszę dłonie do twarzy i zaczynam szlochać na widok wytatuowanego mężczyzny w plątaninie przewodów. Boję się go dotknąć, jego ciało w różnych miejscach pokrywają siniaki i drobne rany.
- Nie jest tak źle jak się wydaje - odzywa się męski głos, gdzieś za moimi plecami. Odwracam się gdy mężczyzna mówi dalej. - Jestem jego lekarzem prowadzącym. Jest na razie nieprzytomny, ale jego stan jest stabilny i powinien niedługo się wybudzić. Na pani i jego szczęście nie doszło do złamań kości kończyn, a jedynie żeber. To bolesne i długo się goi, ale raczej nie będzie utrudniało codziennego funkcjonowania.

Jedyne na co mnie stać to kiwnięcie głową.
- A jak już się obudzi?
- Przeniesiemy go na oddział obserwacji na dwa - trzy dni. Jak wszystko będzie w porządku to będzie mógł wrócić do domu. Pani uczestniczyła z nim w wypadku?
- T-t-tak - głos nie się łamie, gdy próbuję nie płakać.
- Będzie mu pani musiała podziękować. Jakby nie patrzeć uratował pani zdrowie i życie.

***

Siedzę na łóżku w sali, w której się obudziłam i wpatruję się w ścianę przede mną. Drzwi uchylają się z lekkim skrzypnięciem i wyrwana z transu zerkam w ich stronę.
- Krzysiek? - pytam lekko zdziwiona.
- Tak, dowiedziałem się o wypadku.
- Jak?
- Dzwonili do brata Kuby, ale jest akurat w innym mieście, więc zadzwonił do mnie. Powiedzieli mi że mogę cię zobaczyć, ale nie chcieli powiedzieć co z Kubą. - chłopak siada na moim łóżku i zrezygnowany spogląda w podłogę. Streszczam mu mniej więcej to co zapamiętałam z wypowiedzi lekarza Que, a do sali wchodzi pielęgniarka. Uśmiecha się smutno i informuje o gotowym wypisie.
- Pójdziesz ze mną? - pytam się Krzysia, a ten bez zastanowienia kiwa głową.

Kierujemy się do rejestracji, gdzie odbieram gotowy wypis oraz rzeczy, które miałam przy sobie w trakcie wypadku. Idę do pokoju lekarskiego po podpis pod wypisem i kilka minut później stoję z Krzysiem przed drzwiami szpitala. Zamierzam chwycić za klamkę, gdy podbiega do mnie pielęgniarka.
- Pani chłopak się obudził. Jest już na oddziale obserwacji.

Zerkam na Krzyśka i oboje szybkim krokiem podążamy za pielęgniarką. Kobieta zatrzymuje się przed salą i gestem dłoni nakazuje wejść do środka. Wpadamy do pokoju z prędkością światła.

Ya no puedo.

Nie wytrzymam już dłużej. Do oczu cisną mi się łzy, a na usta uśmiech, że jednak wszystko jest w porządku.

----

No siemka
Jak tam w nowym roku szkolnym, hę?
Ja po kilku dniach jestem wykończona jak po miesiącu więc nie polecam.
A w mediach taki trochę szkolny memik xd

No i spodziewajcie się dłuższego rozdziału za jakieś dwa - trzy dni.

Zanim Ucieknę // QuebonafideWhere stories live. Discover now