four: trenzalore

67 10 28
                                    


Moment — składniowa jednostka życia.

Parę sekund utrwalonych na kliszy, mętna para oddechu rozpływająca się na świecącym srebrzyście lusterku. Czas jest niczym innym niż chaotyczną rozsypanką, czy zawieszonymi na linii czasowej polaroidami, które z czasem bledną. W niewielu przypadkach odbitki wspomień utrwalone z przerażającą ostrością nawiedzają nasze teraźniejsze i przyszłe myśli. Tak jak perfumy mamy, których używała, kiedy byliśmy dziećmi, kolor szminki babci, która odeszła już dobrych parę lat temu.

Marigold lubiła myśleć o sobie jako o więźniarce kalejdoskopu, otoczonej przez te same elementy, które po chwili zniekształcane były przez inne, zamazujące ich prawdziwy wyraz w wyjątkowy sobie sposób. Pierwszy mleczny ząb, który zaczął się ruszać, zniekształcał założony na szczękę korekcyjny aparat do zębów, obtarte przy upadku z roweru kolana rozmywał wesoły różowy gips, którego właścicielką stała się, podkradając słodycze skryte w pudełku z „Piotrusiem Królikiem", znajdującym się poza jej zasięgiem. Inne detale, takie jak atlas płazów, różowe wełniane rękawiczki, płomiennie rudy odcień włosów, zapiaszczone trampki, czy łopoczący na wietrze płaszcz utonęły w głębi kalejdoskopu, wyłuskiwane pod osłoną nocy, zaginające prawa zatrzymanego czasu.

– Jedno, niepozorne drgnienie, niedostrzegalna gołym okiem wibracja, wywołana odruchowym przesunięciem łokcia, powoduje kaskadę nieodwracalnych zmian. Każde wydarzenie ma ilość rozwiązań równą nieskończoności. – Matematyk o niecodziennej, delikatnie ekscentrycznej, osobowości posłużył się tym porównaniem, wykładając kolejny dział opasłego podręcznika, by zachęcić swoich podopiecznych do rozwiązywania zadań, w których główną rolę grały wkładane do szuflady skarpetki, czy losy na loterii. Z niewiadomych powodów wygłoszone przez profesora Butterscotch zdanie stało się jedną z wyraźniejszych pamiątek, które brunetka przechowywała w kalejdoskopie pamięci i często wyciągała na wierzch, przecierając z kurzu i innych oznak starości, by na nowo błyszczało tęczą szkiełek uwięzionych w mirażu.

Marigold nie należała do osób, które by się oszukiwały – możemy mydlić sobie oczy, odganiać słone, szczypiące łzy i udawać, że przecież będzie kolejny poniedziałek, kolejny dzień, kolejna godzina. Styczeń powróci za dwanaście miesięcy, nowy rok zaczniemy ze świeżym startem, zapominając o gorzkich, uwierających nas porażkach. Okłamujemy się, że czas jest zapętlonym cyklem, który w każdym momencie możemy przewinąć jak odcinek serialu nagrany na kasetę wideo. A tak naprawdę uchwycona w dłonie chwila kończy się niepostrzeżenie, zanim jeszcze zdąży się zacząć, więdnie natychmiastowo po rozkwitnięciu. Rzeczy się psują, ludzie odchodzą, przyjaźnie się kończą.

Tak samo, wyciągnięta z przepełnionej szafy, zwinięta w kulkę świąteczna skarpetka nie znajduje się w naszych dłoniach przez przypadek. Nigdy nie wydobędziemy jej w ten sam sposób po raz drugi. Na jej drodze stoją jeszcze inne, dziurawe towarzyszki pozbawione pary, które czekają na swoją kolej.

Marigold spędziła wiele, nieprzespanych nocy, rozmyślając nad zadaniami z prawdopodobieństwa, gryząc pięść z frustracji nad permutacjami i innymi, stosowanymi w tej ścisłej dziedzinie zabiegami. Teraz w głowie przeprowadzała niekończące się rachunki, zadając sobie tylko jedno pytanie:

Jaką mamy szansę na to, że zobaczę Claire po raz kolejny?

– Zobacz! – Doktor schylił się do kępki trawy rosnącej u jego stóp i niemalże dotykając ją czołem, wydobył z wilgotnych zarośli coś, co skrył w ułożonych w miseczkę dłoniach. Jego policzki przybrały różowy kolor dziecięcej radości, a nieśmiałe kumknięcie tylko ją wzmogło. – Agalychnis callidryas!

– Doktorze. – Marigold przeskoczyła z nogi na nogę, rozprostowując i zaciskając dłonie.

– Cóż, biorąc pod uwagę warunki pogodo- Hej! – Doktor ściągnął swoje nieegzystujące brwi, marszcząc chwilowo pochmurne oblicze. Jak bardzo trzeba być niewychowanym, żeby tak po prostu sobie odbiec, kiedy on jest w trakcie wnikliwej analizy zagubionego przy drodze płaza? – Z żabą mam chociaż pewność, że zawsze stosuje się do moich zasad. Czyli: Doktor ma zawsze rację i trzeba go słuchać. Prawda, Calli? – fuknął, tak naprawdę wcale się nie złoszcząc i delikatnie wsunął zadziwiająco spokojne stworzenie do kieszeni marynarki.

improbable dreams; doctor whoWhere stories live. Discover now