seven: shall i compare you to a summer's day?

48 6 17
                                    


Oczy Claire, głaskane promieniami pełnego słońca, zawsze łapały nieskazitelny odcień letniego jeziora północnych Włoszech. Po zmierzchu odbijały gwiazdy, zawieszone na cienkich linkach lipcowego wiatru. Tak jakby wypłynęły spod pędzla impresjonistycznego malarza, plasowały się w szerokiej gamie kolorów – przechodząc od wodnistej, wypłukanej zieleni do niezbadanej otchłani hebanu. Claire była chodzącym obrazem Monet'a: zależna od światła i jego nieustannych przemian.

Marigold nie pozostawała obojętna na uczucia Claire; prawdę mówiąc, aż za często brała je do serca. Analizowała jej humor w czysto analityczny sposób: to jak lewy kącik jej ust nie dorównuje wysokością prawemu, to jak skórka przy kciuku jest zadarta od nerwowego skubania. Nie zdawała sobie sprawy, że błądzi w ciemności, gubiąc się w malowanych przez światło cieniach. Nie zauważała, że przy niej tęczówki dziewczyny zawsze odbijały jej własne spojrzenie. Kiedy były razem, stawały się jedną osobą: nazywały się jednym imieniem, ich głos przybierał tę samą tonację, łokcie stykały się w jednym punkcie.

Tego dnia brunetka zaplątała się we własnych myślach, jak w zdradzieckich, śliskich mackach przypominających przesuwające się przy jej potylicy węże ogrodu Eden. Dręczyły ją okulary przeciwsłoneczne spoczywające na delikatnej krzywiźnie nosa rudowłosej. Zastanawiała się, co przyjaciółka może chcieć przed nią ukryć, nie biorąc pod uwagę tego, czego rudowłosa boi się odkryć: tego, że Claire czuła dzisiaj się mniej niż ona sama, a bardziej jak Marigold.

Słońce prażyło niemiłosiernie ich odkryte karki, a jego promienie wydobywały z wybrukowanej ulicy ciepłe odcienie pomarańczy i gorącego piasku. Oparty o rzeźbę astronoma skrzypek wygrywał jak zwykle tę samą, smętną melodię, pochodzącą prawdopodobnie z czarno-białego filmu z lat sześćdziesiątych. Przyjaciółki były już do niego tak przyzwyczajone, że piosenka stała się dla nich tym samym, czym miała być pierwotnie: ścieżką dźwiękową.

- Ciekawe, czy dzisiaj uda mi się kupić lody mango. – Ton głosu Claire był nieobecny, tak samo mechaniczny, jak ruch opatrzonej pierścionkami dłoni, przypinający zabłąkany kosmyk rudej grzywki za uchem.

- Ciekawe, czy dzisiaj uda ci się kupić lody mango – odpowiedziała Marigold i odgarnęła opadającą na czoło grzywkę, nie wiedząc, że zachowuje się jak lustrzane odbicie starszej z dziewczyn.

***

Oczy Marigold były przydymione ze zmęczenia – i nie chodziło tu o malujące się pod opuchniętymi powiekami półksiężycowate sińce. Gwiezdny pył uwięziony wcześniej w jej tęczówkach zasnuła mgła. Tak, jakby ktoś bezwiednym ruchem patyka rozmył przejrzystą taflę sadzawki Moneta, burząc przy tym pełne harmonii odbicie nocnego nieba. Na jej rzęsach osiadł lepki, brunatny muł, odcinając ją od rzeczywistości, zamykając ją pod zamarzniętą taflą wody.

Chwilowo wszystko było dla niej tłem. Tajemnicze pomrukiwanie TARDIS i rozmowy prowadzone przez Doktora i Kapitana Jacka przypominały bardziej przewijaną taśmę magnetowidu niż precyzyjnie wyartykułowane dźwięki zsuwające się z końca języka, głoski obijające się o górną wargę. Swoje spojrzenie utkwiła w skaleczonym kciuku, pozwalając by kolory pomieszczenia rozmyły się w niewyrazisty pejzaż.

Marigold nie przeszkadzała cmentarna ziemia Trenzalore, tkwiąca za krótko przyciętymi paznokciami, nie zdawała się również rejestrować obecności śliskiej żaby, której kończyny zwisały swobodnie po obu stronach jej dłoni. Na przeguby wciąż miała naciągniętą prążkowaną, zadziwiająco ciepłą i wcale nie drażniącą jej karku marynarkę Doktora. Oddychała miarowo wraz z nadymającym się niczym balonik podniebieniem agalychnis callidryas, co było jedynym świadectwem tego, że dziewczyna wciąż żyje. Ktoś postronny mógłby ocenić postawę dziewczyny jako pełną fascynacji – a nie huczącej echem beznamiętności – biorąc pod uwagę to, z jaką skrupulatnością śledziła drogę kropelki krwi, staczającej się po kolejnych zgrubieniach i dolinach skóry.

improbable dreams; doctor whoWhere stories live. Discover now