7.

102 12 0
                                    

Wczesnym popołudniem nad błoniami zaczęła unosić się gęsta mgła. Chatka Hagrida była nią całkowicie przysłonięta, a dachy cieplarni zdawały się wystawać jak maszty łódek z morza. Pomimo początku listopada, temperatura była tak niska, że Olive zaczął przymarzać nos, gdy chodziła pośród terenów Hogwartu razem z Kane'em szukając chrabąszczy lub innych owadów pod kamieniami.

Czarne włosy Thompson ukryte były pod żółtą czapką Hufflepuffa, a rumieńce na policzkach i nosie przybrały barwę dojrzałego jabłka. Kane za to zdawał się nie odczuwać tak mocno chłodu, jak dziewczyna. Na szyi nosił swój szalik o niebiesko-brązowej barwie swojego domu, a okulary co jakiś czas zaparowywały się przez ciepły oddech chłopaka.

Było naprawdę zimno.

– Ile już mamy? – zapytała Olive, zawieszając swoje orzechowe oczy na metalowym wiaderku trzymanym przez Kane'a. Chłopak zatrzymał się i przypatrzył drepczącym w środku chrabąszczom.

– Dokładnie pięć. Połowa.

Thompson skrzywiła się i odruchowo schyliła, żeby wyciągnąć różdżkę z buta, ale przypomniało jej się, że wcześniej musieli oddać swoje różdżki Filchowi, który czekał na nich przy drzwiach głównych. Przeklęła nauczyciela w myślach i ponownie zaczęli iść, Olive zdenerwowana na cały wszechświat, a Kane spokojnie dotrzymując jej kroku.

Nie rozmawiali właściwie. Podnosili kamienie i mruczeli jedynie, czy znaleźli chrabąszcza czy też nie. Kane czuł, że dziewczyna nie chce rozmawiać. Zaciśnięte zęby i ściągnięte brwi Olive świadczyły, że musi nad czymś ciężko rozmyślać. Pamiętał, co zdarzyło się ostatnio, kiedy ją upomniał. Jej mordercze spojrzenie nadal prześladowało go w snach i nie chciał przerabiać tego drugi raz. Dlatego teraz zastanawiał się tylko, co może ją trapić i czego będzie musiał się nauczyć, jak wróci do zamku. Bądź co bądź, był Krukonem.

Nagle usłyszał głos szatynki, która trzymała w dłoni kamień, trochę brudny z ziemi.

– Znalazłam całe stado! – krzyknęła do Kane'a i odłożyła kamień na ziemię. – Chodź tu z tym wiadrem!

Kane szybko podbiegł do Olive i podał jej do ręki metalowy pojemnik. Uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył kilkanaście biegających chrabąszczy i Olive zbierającą każdego z nich do wiaderka. Odetchnął z ulgą, nie wiedząc właściwie, czy dlatego, że mają już wszystkie pancerzyki, czy że Olive jest już spokojna.

Gdy wszystkie owady zostały już pozbierane, wrócili szybko do zamku, żeby zdążyć przed zmierzchem oraz na kolację. Filch oddał im ich różdżki i odesłał prosto do Wielkiej Sali.

Olive szybko podeszła do swojego stołu Hufflepuffu i przywitała się z koleżankami. Natychmiast zaczęła jeść, będąc całkowitym przeciwieństwem Kane'a. On powoli wszedł do sali, myślami nadal błądząc gdzieś w wiaderku z chrabąszczami, i nie miał nawet ochoty jeść. Rzucał ukradkowe spojrzenia Olive, trochę tęskniąc do spokoju spaceru, znajdując się teraz w bardzo hałaśliwej sali. Nawet niebo wyglądało identycznie, jak wcześniej. Było przysłonięte chmurami między którymi błyskały nieśmiało gwiazdy. Kane uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie, a przez myśl mu przeszło, że musi wyglądać jak idiota. Wzruszył jedynie ramionami.

Szlaban, panno Thompson!Where stories live. Discover now