17.

59 9 0
                                    

W bibliotece, gdzieś między działem ksiąg zakazanych a księgami o zielarstwie, Olive i Kane usiedli przy długiej ławie ze starego drewna. Za oknem prószył jeden z pierwszych śniegów, a w bibliotece dało się słyszeć jedynie ciche kroki pani Pince, układającej książki na półkach.

- To są te podręczniki, o których ci mówiłem - powiedział przyciszonym głosem Kane, wiedząc, że pani Pince nienawidzi hałasu, i wskazał na leżące przed nimi książki na stole. - To z nich przepisuję te sposoby na eliksiry, odkąd dowiedziałem się, że nasz podręcznik nie podaje ich dobrych. Dodaję po prostu notatki na boku, bo nie mogę znieść myśli, że, wiesz, coś poknocę.

- Jesteś naprawdę szalony. - Olive roześmiała się na cały głos i usłyszała donośne "Ciii!" ze strony działu ksiąg leczniczych. Przewróciła oczami i dodała ciszej - Okropna jędza...

Kane spojrzał na nią oburzającym wzrokiem, ale widząc jej wesołe spojrzenie, zrozumiał żart i roześmiał się szczerze.

- Tak więc, twoją radą jest przygotowywanie się na każdą lekcję? - ciągnęła Olive.

- Ehm, chyba tak - odpowiedział szczerze, a Olive otworzyła uśmiechnięte usta i pokręciła głową. On był naprawdę niemożliwy. - Dobra, po prostu przygotujmy się na następną lekcję.

- Tak jest, kapitanie - odrzekła Olive i zabrali się do wspólnej pracy. Razem przepisywali, skreślali i tłumaczyli sobie nawzajem przez długi czas.

Kiedy skończyli, za oknem było już całkowicie ciemno, a po bibliotece krążyło paru uczniów.

Olive oparła swoją twarz na dłoni i przymknęła oczy. Czuła jak jej głowa pulsuje. Za. Dużo. Nauki.

Kane czuł się wspaniale. Tyle się dzisiaj nauczył ciekawych rzeczy! Już wiedział, że będzie najlepszy na tej lekcji. Nikt nie zdoła go pobić, tego był pewny.

Spojrzał na zmęczoną Olive. Wyglądała tak niewinnie. Nie jak dziewczyna, która potrafi ci zagrozić pobiciem za słuchanie się nauczyciela, tylko jak... ktoś, kogo mógłby pokochać. Tak wyglądała. Jejku...

Zbliżył się do niej i pochylił się do jej ust. Zamknął oczy i...

- Kane, co robisz?

Chłopak otworzył szeroko powieki i szybko odsunął się z powrotem na swoje miejsce. Cały spłonął różowym rumieńcem.

- Nic, nic - odparł i odwrócił głowę.

Ty głupi, głupi, głupi, pomyślał i zmarszczył całe czoło. Co on sobie myślał?

- Coś się stało? - Olive wydawała się zaskoczona tym zajściem. Jak mogła być? Czy to nie było dla niej oczywiste? Czy to przez Warrena?

- Nie, nie. Miałaś jakiś paproch we włosach... - odrzekł i zaczął zbierać swoje książki ze stołu. - Może już chodźmy. Chyba jesteś już zmęczona.

Olive przytaknęła i wstała powoli, a w jej głowie się kręciło. To naprawdę był pracowity czas z Kane'em. Ale o co mu chodziło? Wyjął ten paproch?

- Ej, Kane. Weź wyjmij mi ten paproch - powiedziała tak donośnie, że pewnie usłyszała ją cała biblioteka.

Zoet skrzywił się na jej słowa.

- Już, już. - Podszedł do niej blisko i wyjmując nieistniejący paproch, zatrzymał się i głośno westchnął. Ale to była porażka... Paproch? Naprawdę to było pierwsze, co mu przyszło do głowy? Po głowie krążyło mu tylko jedno słowo: "żenada". I to słowo idealnie opisywało jego sytuację. - Chodźmy.

Wziął kilka książek pod pachę, wraz z rzeczami Olive. Odprowadził ją do pokoju wspólnego i bijąc się ze sobą w myślach, udał się do swojego domu.

Dlaczego nie zrozumiała? Czy nie dawał wystarczająco dużo wskazówek?

Szlaban, panno Thompson!Where stories live. Discover now