11.

75 11 1
                                    

Olive siedziała uradowana w swojej ławce, a w stojącym przed nią kociołku wesoło bulgotała żółta substancja, prawdopodobnie Eliskir Wywołujący Euforię. Obok niej siedział również Kane, cały zestresowany, przyglądający się z dużą obawą profesorowi Snape'owi, ponieważ nie wiedział, czy udało im się zrobić odpowiedni wywar. Czy to przypadkiem nie powinno być zielone, jak pełna euforii zielona trawa na łące?

- Sprawdźmy - powiedział Snape i nachylił się na kociołkiem. Jego twarz pozostawała bez zmian przez cały czas, gdy wąchał eliksir czy gdy dokładnie studiował jego barwę. W końcu wyprostował się, zmarszczył nos i zamknął kocioł pokrywką. - Szkoda, ale wykonaliście poprawnie eliksir. Zgadza się.

Olive aż podskoczyła z radości. Pójdzie na mecz! Bez zawahania rzuciła się w stronę Kane'a, który uścisnął ją krzywo, nadal lekko spięty przez wcześniejsze doświadczenia. Dziewczyna opanowała się, widząc nienawistne spojrzenie profesora i puściła chłopaka, prostując się na swoim krześle.

- Wracać do pokojów wspólnych! - poinstruował Snape i sam wyszedł jeszcze przed nimi. Kociołek nadal pozostawał zamknięty.

- Olive? - zaczął Kane, wstając powoli ze swojego siedzenia. Podniósł lekko pokrywkę i powąchał wywar. Żółta, wręcz słoneczna, substancja pachniała dla niego starymi książkami... i goździkami, i... Czy to był proszek do prania? Uśmiechnął się sam do siebie, to przecież były jego ulubione zapachy! Ale skąd się wzięły te goździki? - Chyba już wiem, dlaczego Snape tak się krzywił, wąchając to! - Olive zmarszczyła brwi i przysunęła się chaotycznie w stronę kociołka, a zapach goździków nasilił się. Kane szybko zamknął kocioł pokrywką, bojąc się, że dziewczyna wyleje wywar, zmarszczył brwi i dodał - To Eliskir Wywołujący Euforię, czyli jego zapachy mają przynosić radość!

- Och! Czyli Snape jest aż tak zgorzkniały, że nawet sama radość nie przynosi mu radości - odparła tylko brunetka, uśmiechając się krzywo i oboje wybuchnęli śmiechem, wstając ze swoich krzeseł. Wyszli z klasy, śmiejąc się dalej z nauczyciela eliksirów i powoli idąc w stronę domu Puchonów. Kane jakoś obawiał się zobaczyć te poustawiane beczki, z których jedna z nich prowadziła do pokoju wspólnego. Nie wiedział, dlaczego ta myśl wywoływała w nim dziwny ból brzucha.

- To co? Widzimy się na meczu? - zapytała Olive radośnie, zbyt wesoła, by czuć się skrępowana lub zirytowana samą obecnością bruneta okularnika, który przystępował z nogi na nogę, niezdecydowany.

- Zwykle nie chodzę na mecze quidditcha - odpowiedział sucho i już chciał odejść, gdy Puchonka odezwała się swoim perlistym głosem:

- Dzisiaj gra przecież Hufflepuff przeciwko Ravenclaw'owi! I jestem pewna, że dzięki mnie, uda nam się dzisiaj was pokonać! - Olive roześmiała się na cały głos i otworzyła drzwiczki beczki. - To cześć!

Kane podrapał się nieśmiało po głowie. Czy powinien iść? Czy ona właściwie gdzieś go teraz zaprosiła? Nie, to na pewno nie tak. Chłopak nawet nie chciał iść na ten głupi mecz. Nauczy się na sprawdzian z historii magii. Tak lepiej spożytkuje ten czas. Chociaż... Jejku!

Szlaban, panno Thompson!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz