4. Szczęśliwa Oferma

1.3K 162 117
                                    

   Normalnie to ja potrzebowałbym wsparcia w chwili jak tamta i wiedziałem, że mam stuprocentowe przyzwolenie do tego, żeby rozpocząć histerie swojego życia. Ale kiedy tylko poczułem jak Mike drzy w moich ramionach, a zaraz potem miałem jego łzy na swojej szyi, burza zeszła na drugi plan.

Chciałem być wtedy dla Michaela, bo przecież on się mną zajął... Zaraz po tym jak mnie porwał, ale wciąż. Mieliśmy swoje momenty przez całą naszą znajomość. Pamiętam chwile, które Clifford najpewniej wyrzuca ze świadomości, nie chcąc przyznać się do faktu, iż ulitował się nad tym czym jestem.

Pamiętam jak pewnego lata siedzieliśmy razem u mnie w domu, schowani pod kocem, który wydawał mi się wówczas taki ogromny i bezpieczny, bo na zewnątrz grzmiało, a mama i Karen Clifford nie chciały chować grilla, póki się nie rozpada.

Pamiętam jak jednej nocy, kiedy on zaczął liceum, a ja nie skończyłem jeszcze podstawówki, szedłem późno do domu ze szkoły muzycznej, gdzie zaczepiło mnie kilku dresów. Michael jechał rowerem, najpewniej z małej libacji w parku, ale koniec końców zasadził im po takim kopie w dupy, że byłem w szoku jeszcze trzymając się jego pasa na siodełku za Mike'iem.

Uratował mnie przed siniakiem, oczywiście ze słowami, że tylko on może spuszczać mi łomot, a oni mają znaleźć sobie inną ofermę do popychania. Ale i tak... Byłem szczęśliwą ofermą.

Pamiętam jak czasem opierałem się o parapet swojego okna, by popatrzeć co robi, aż nie zasłonił żaluzji, wcześniej racząc mnie swoim długim, środkowym palcem.

Pamiętam jak... Boże, to takie głupie, ale zazwyczaj wracałem do domu z zerówki, pletąc mamie niczym katarynka, że znowu widziałem jak Michael pięknie uśmiecha się na korytarzu.

Liz zbywała mnie śmiechem, a potem uznała, że mam patrzeć na dziewczynki, chociaż w ostatecznym rozrachunku żadna dziewczynka nie miała tak ładnego uśmiechu jak Mike.

Zatem, hej, wsiadłem do tego auta, bo chłopak nie był mi obojętny, w którąkolwiek stronę i jakkolwiek nazwiecie mój stosunek do niego. Jego do mnie... Cóż. Zadowolona oferma, czy coś. To mówi samo za siebie.

W afekcie zemsty powinienem był wywracać oczami, ale nie umiałem zignorować łez. Niczyich. Tym bardziej jego.

Zacząłem więc głaskać go po pleckach, nie za mocno, nie za lekko, trochę je masując.

- Będzie dobrze, zaraz to wszystko przejdzie... - nie umiałem wymyślić nic bardziej sensownego, choć "będzie dobrze" brzmi jak najgorszy chłam i banał, gdy ktoś wypłakuje oczy.

- To nie przechodzi, Luke i to jest w tym wszystkim najgorsze. - I dupa, i chuj, i właśnie się rozkleił... - Burza się skończy tutaj, ale w mojej głowie zawsze będzie pizgać złem. - Michael również miał iście poetycki dobór słów. Ale dalej płakał, tak jak długo nie płakał. I nawet nie wiedział, jak ma to skomentować, co z tym zrobić, bo nie panował nad swoimi łzami. Znam ten stan...

Posunął dłonią wzdłuż moich pleców, a później ściskał materiał mojej-swojej bluzy w dłoni.

- Heej, Mikey. - Okej, oboje nie tego się spodziewaliśmy od życia, ale brnęliśmy w to dalej. - Wcale nie jesteś taki zły, naprawdę. - Odgarnąłem mu włosy i posunąłem opuszkami palców po jego szyi, bo tym gestem uspakajała mnie mama, kiedy byłem dzieckiem. - Mogę coś dla ciebie zrobić?

Clifford chyba liczył, że wyzwę go od ciot, ale ja taki nie jestem. Ja taki nawet nie bywam, bo z reguły bardziej zależy mi na ludziach, niż nad poczuciem wyższości. W tamtej chwili czułem takie samo zagubienie jak Mike.

Miał mimo wszystko rację mówiąc coś o tym silniejszym ogniwie. Kiedy on się rozpadł, ja miałem motywację, by zebrać w sobie odwagę do wspierania go. Tak po prostu.

chasing cars {muke}Where stories live. Discover now