13. Pożegnania.

217 36 14
                                    




Yaku wkroczył do sypialni tuż za Livid akurat w momencie gdy poduszka przeleciała przez cały pokuj i trafiła stojącą w kącie palmę. Potem Livid w przypływie bezsilności i smutku zaczęła rozwalać wszystko co stanęło jej na drodze. Gebi przestraszona tym chaosem uciekła z piskiem pod łóżko. Yaku stał chwilę przyglądając się Livid, po czym widząc, że szał przechodzi podszedł do niej i objął za ramiona.
— Nie! Zostaw mnie! — krzyczała miotając się w jego uścisku, bijąc go po torsie i wyrywając się gdy tylko chciał ją objąć.
— Cii... no już. — szeptał nie puszczając jej, czekając aż się zmęczy. Trzęsła się w jego objęciach zmęczona szamotaniną, ale płacz nie chciał dać jej spokoju. Nie słyszał jej szlochu, bo było to ten rodzaj płaczu w którym krzyczy się bez słów, w którym żal i niezgoda są tak wszechogarniające że żadne słowa nie mają wystarczającego znaczenia.
— Dlaczego? Dlaczego? — To były jedne słowa jakie wypowiadała Livid. Nie odpowiadał jej tulił do siebie sam nie powstrzymując łez.
Niezgoda i bezsilność były nie do uniknienia, Yaku najbardziej martwiło jednak to, że wypadek miał miejsce w tak ważnym dla Livid dniu. Niedługo wyjeżdżał zostawiając Livid samą w takim stanie. Ponownie dane im będzie się rozstać i to w najmniej odpowiednim momencie.
Usiadł z nią w ramionach na łóżku i bujał się nucąc coś uspokajającego, a Livid nadal nie mogła się uspokoić. Potem nastąpiła apatia. Drżała jedynie wstrząsana spazmami zmęczenia i pociągała nosem. Powoli by jej nie wytrącić z tego niewygodnego ale potrzebnego stanu, położył się z nią gładząc po ramieniu czekając aż zaśnie. Zdążyła wypłakać kolejną kałużę łez mocząc pościel nim w końcu łaskawy sen odebrał świadomość i pozwolił choć na chwilę odpocząć.
Yaku wstał i nakrył Livid kocem. Pocałował w czubek głowy wziął Gebi na ręce i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Odetchnął wyczerpany i zszedł na dół do kuchni. Gebi nieco bardziej ośmielona sprawdziła czy aby przypadkiem nie zmaterializowało się coś w je misce po czym utkwiła błagalne spojrzenie w Yaku.
Chłopak jej nie dostrzegał sięgnął do wysuwanej szafki i wyjął butelkę czerwonego wina. Z górnej szafki wyjął kieliszek i postawił wszystko na blacie kuchennej wyspy. Zapatrzył się na ciemny salon nie ruszając choćby palcem. Ponownie westchnął, zaklął w myślach i nalał pełny kieliszek.
— To twoja wina. — odezwał się chłopiec stojący jakieś dwa metry od kuchennej wyspy. Yaku podniósł gwałtownie głowę i poczuł jak serce skacze mu do gardła. Chłopiec jak za każdym razem miał pięć lat, białą koszulkę i jakieś bezimienne spodnie. Czarne włosy opadały mu na czoło, a chłód jaki bił z jego oczu Yaku poczuł, aż na plecach.
— Ty ją namówiłeś do tej koronacji. Gdyby nie twój chory pomysł Evelyn nadal by żyła, a Livid nie cierpiała tak jak cierpi teraz. — kontynuował spokojnym głosem, który dotykał bardziej niż krzyk. Yaku stanęły łzy w oczach i chwycił za kieliszek by wypić dwa duże łyki. Gorzki smak trunku wykręcił mu twarz, w żołądku zrobiło się cieplej. Spuścił głowę i ponownie zapłakał. Każdy się teraz obwiniał za śmierć Evelyn prócz prawdziwego sprawcy zbrodni. Czarny smok zapewne leciał teraz gdzieś w tylko sobie znanym kierunku i czuł się wyśmienicie zostawiając za sobą obwiniających się ludzi, którzy nie zrobili nic złego.
Yaku dopił wino i przeszedł na kanapę. Zaczynało mu się robić błogo, palce mu zdrętwiały, a nogi stały bardziej miękkie. Po drugim kieliszku całe szczęście chłopiec zniknął, ale dopiero po czwartym sen łaskawie go nawiedził.
Przez następny tydzień tak właśnie było. Funkcjonowali w miarę normalnie, ale przychodziły nagłe momenty gdy Livid pękała przypominając sobie o tragedii jaka ich spotkała. Yaku przyprowadził Nobę, która zgodziła się pomieszkać jakiś czas z nimi w tych najtrudniejszych dla Livid chwilach.
— Będzie się za to obwiniać. — mruknął Yaku podając Nobie filiżankę kawy i sam siadając na przeciwko przy stole. Była ósma rano i oboje mieli nadzieje, że Livid pośpi jak najdłużej.
— Będzie, ale musisz jej przypominać, że to nie jej wina. — odparła Noba słodząc kawę. Ubrała się w ziemskie ubrania i wyglądała teraz jak zwyczajna kobieta z Ziemi.
— Oczywiście, że będę jej przypominać, bo to jest moja wina.
— Chyba żartujesz?! — oburzyła się prostując na krześle. Yaku nie patrzył na nią zajęty mieszaniem kawy na którą stracił ochotę.
— To ja ją namówiłem na tę koronacje, gdyby nie był tak uparty to...
— Nawet tak nie myśl! Skąd ci to przyszło do głowy? Smok równie dobrze mógł przylecieć w normalny dzień, nikt nie wiedział, że pochowanie zielonego smoka przyprawi takie konsekwencje. Uczymy się ich na nowo, to zrozumiałe, że nieporozumienia są.
— Nieporozumienia? Zginęła niewinna dziewczyna na oczach tysięcy ludzi.
— Wiem Yaku to boli. Mnie też jest żal, ale nie cofniemy tego. — rzekła Noba
— Nie powinienem teraz wyjeżdżać. Może pogadam z...
— Livid jest w dobry rękach uwierz mi. Wiem, że nie chcesz jej zostawiać, ale twoi fani tam czekają nie świadomi tego co się u ciebie dzieje. Gdy zostaniesz niepotrzebnie ich zmartwisz.
— Fani nie są tak ważni jak ona.
— Rozumiem, ale nie sądzę, że manager pozwoli ci zostać. Poza tym dla ciebie taka odskocznia też będzie zbawienna.
— Tak bardzo nie chce jej zostawiać samej. — jęknął pocierając kark i wzdychając ciężko.
— Wiem, Yaku. Jak Livid będzie w dobrej formie to napewno cię odwiedzi.
— Obiecała mi to. — Yaku uśmiechnął się smętnie.
— Sam widzisz.
— Mamo. — odezwała się za ich plecami Livid. Jej ton głosu od razu zdradził, że coś się stało. Yaku spojrzał na nią i wtedy Livid ponownie wybuchnęła płaczem.
— Śniła mi się Evelyn! Przyszła do... do mnie cała na biało — zaczęła krztusząc się łzami. Noba podeszła i objęła ją — Farmido też był cały biały, pozwolił mi...mi się pogłaskać, a potem odlecieli.
— Pożegnali się z tobą, kochanie.
— Ale ja nie chcę się z nimi żegnać. — zawyła przyciskając nadgarstek do oka z którego siknął wodospad łez. Noba przytuliła ją bujając się i głaszcząc po plecach. Yaku tylko siedział i patrzył na nie wściekły z bezsilności, że nie może zabrać od niej tego bólu. Wstał nie mogąc tego znieść i przeszedł do kuchni by zrobić herbatę.
— Mam nadzieję, że nadal wiesz, że to twoja wina. — warknął głośno chłopiec stojący za lodówką. Łypał na Yaku wściekle. Yaku zrezygnował z robienia herbaty i wrócił do dziewczyn. Livid już nie płakała, siedziała u mamy na kolanach i gapiła się tępo w przestrzeń.

Czas galopował bezlitośnie i ostatecznie nastąpił dzień pożegnania. Yaku po raz kolejny odkleił ręce Livid od swojej szyi gdy ta zapłakana cała nie chciała go puścić.
— Nie utrudniaj mi tego, proszę. — szepnął jej w szyję ponownie ściskając z całej siły.
— Polecę z tobą! — krzyknęła szlochając.
— Livid... — szepnęła ostrzegawczo Noba, a Yaku dodał:
— Powinnaś wrócić na Aurum i być królową. Twój lud cię potrzebuje.
— Nie chcę tam wracać!
— Muszę już iść, mała. — powiedział błagalnie gładząc ją po policzku. — Zadzwonię jak dolecę.
Myślał, że Livid już zostanie tam gdzie stała, ale wtedy puściła się do niego biegiem i w drzwiach zarzuciła mu ręce na szyję i pożegnała desperackim przepełnionym nadchodzącą tęsknotą pocałunkiem. Oddał go równie spragniony co ona i minutę później ocknął się, że schodzi sam do garażu, a jedynym dźwiękiem jaki go otaczał był stukot kółek od walizki.

*TOM IV* Ucieleśnione Emocje FUSCUS LIBERIWhere stories live. Discover now