54. Zdrady

5 1 0
                                    


Usłyszała szczęk klucza w zamku, ale nie podniosła nawet głowy.
— Ofelia? — doleciał ją głos Nifiego.
— Tutaj jestem! — krzyknęła ochryple z salonu. Po chwili Nifi wszedł do pokoju zastając Ofelię otuloną kocem po samą szyję. Chłopak nic nie powiedział tylko usiadł na kanapie obok niej i przyjrzał się jej.
— Tak wiem wyglądam strasznie. — szepnęła. Nos od ciągłego płaczu był notorycznie zatkany, a opuchnięte łzy i szara cera sprawiały, że wyglądała jak truposz. Enif odgarnął jej napuszone włosy i przyłożył dłoń do czoła. Ofelia wiedziała, że nie miała gorączki. To by było zbyt proste. Oddałaby wszystko by być tylko przeziębioną.
— Nie wiem, jak ci pomóc. — mruknął Enif przeczesując swoje włosy — ale powiem tyle, że nie jesteś sama. Rozmawiałem z resztą i oni też widzą dzieci. Alti powiedział, że Pinna również. Dodał też, że rozmawiał z nią i doszli do wniosku, że te dzieci to my.
— Jak to my? — spytała Ofelia, siadając na kanapie nadal otulona kocem. Pociągnęła nosem, ale nic to nie dało.
— Nie wiem, ale problem dotyczy prawie wszystkich. Tae powiedział, że nie widzi dzieci. Yaku również powiedział, że Livid jest od nich wolna.
— To nie ma sensu. Skąd one się wzięły i czemu atakują wybiórczo?
— Nie mam pojęcia, ale będziemy mieć dużo czasu na zastanowienie, bo oficjalnie zawiesili zespół.
— Jak to?
— Potwierdzenia nie mam, ale podejrzewam, że manager również widzi dzieci. Non stop chodzi wściekły a przed ostatnim koncertem nas zawiesił.
— O Boże Enif tak mi przykro! — Ofelia nieśmiało dotknęła jego ramienia.
— Jeśli nie znajdziemy na to lekarstwa, boję się, że będzie koniec z zespołem. Yaku na scenie miał atak, wypuścił Canisa. Nie mam zielonego pojęcia jak to odkręcą, ale jest fatalnie.
Ofelia nie odpowiedziała, oparła policzek na kolanie i westchnęła. Wyglądała na bardzo zmęczoną.
— Nie powinienem był cię tu zostawiać. — rzekł po chwili patrząc na nią — na Aurum przynajmniej miałabyś jakieś zajęcie, a tak...
— Nie — Ofelia pokręciła głową — byłoby jeszcze gorzej. Na Aurum miałabym wszędzie pokusy, po których przychodziłyby wyrzuty sumienia. Nie chcę im dawać powodu do znęcania się nade mną.
— I tak cię nawiedzają.
— Wiem, ale... — Ofelia wzruszyła ramionami — może się do nich przyzwyczaiłam?
— Jak można się do nich przyzwyczaić? Zjawiają się niczym duchy i krytykują nas!
Ofelia ponownie wzruszyła ramionami. Jej obojętność niepokoiła Enifa. Zawsze była dziewczyną zdecydowaną, taką, która wie czego chce, a teraz była wrakiem.
— Chodź, wracamy na Aurum. — rzekł Nifi wstając.
— Nie chcę tam wracać. Mówiłam ci już nie chcę wracać do tamtego życia.
— Ale ja muszę przejść na Aurum. Mamy się spotkać z Livid i naradzić. I tak nie mamy zespołu więc każdy ma wolne.
— Nie chce... — szepnęła ze łzami w gardle.

Nifi ukucnął przed nią i przytrzymał jej nogi.
— Ja też przez to przechodzę. Rozumiem cię doskonale co przeżywasz...
— Nic nie rozumiesz! — warknęła z oczami pełnymi łez — nikt cię nigdy nie nazywał dziwką, która daje za darmo. Jestem kanalią, rozumiesz?! Kimś poniżej slumsów. Nawet dziwki przynajmniej dostają za to wynagrodzenie, a ja...
— Sama mówiłaś, że po prostu sprawia ci to przyjemność.
— A tam, gówno nie przyjemność. Robiłam to przez większość mojego życia. Nauczyłam się, że mogę tym załatwić wszystko, a zwłaszcza dach nad głową. Wystarczyło znaleźć jakiegoś palanta, który wierzy, że będę z nim na zawsze i na wieczność. Wy faceci zrobicie wszystko za seks.
— Nie wrzucaj mnie do jednego worka... — mruknął urażony Nifi.
— Masz rację, ty nawet nie chcesz na mnie spojrzeć tak cię obrzydzam. Wcale ci się nie dziwie.
— Znów popadasz w skrajność.
— Ale ja nie umiem robić nic innego! — krzyknęła płacząc już na poważnie — odkąd uciekłam z domu wszystko układało się w jednym kierunku. Uciekałam od matki jak długo mogłam ukrywałam się po facetach i oddawałam im się. Póki serce przestało mi pracować. Jeden z tych idiotów przestraszył się i zamiast mnie zostawić w tym mieszkaniu, zaniósł do szpitala. Tam odkryli jak się nazywam i wezwali matkę, która zamknęła mnie w szpitalu.
— Chciała ratować swoje dziecko, co w tym dziwnego?
— Ratować? — Ofelia uniosła brwi. Wstała, a koc opadł na podłogę. Potem bezceremonialnie ściągnęła dresy i wypięła w kierunku Hobiego prawy pośladek.
— A wytłumaczysz mi co za matka leje swoje dziecko kablem od żelazka?
Nifi usiadł na podłodze i zbladł. Widział Ofelię nagą tyle razy. Nie potrafił przed sobą ukryć jak będąc w jej ciele obejrzał jej ciało. Musiał się przecież myć. Oczywiście, że wyczuł pod palami wypukłą długą bliznę, ale myślał, że to naturalne rozstępy. Dopiero teraz gapił się na jasną szramę biegnącą przez pół pośladka niczym cięcie nożem.
— Sam widzisz, że to nie jest żadna matka. Kazała mi się wynosić to się wyniosłam. Gdy mnie znalazła w szpitalu mało nie wydrapała oczu. „Jak śmiałaś uciekać ode mnie?!" krzyczała... — wciągnęła dresy i usiadła bez życia na kanapie.
Nifi milczał chwilę starając to sobie jakoś poukładać w głowie. W tym czasie Ofelia ponownie zaczęła płakać. Nifi spojrzał na nią i powiedział jedyną rzecz, jaka przychodziła mu do głowy:
— To nie jest twoja wina.
Ukląkł i starł łzy z jej policzków.
— Robiłaś wszystko by przetrwać. By jakoś wpasować się w otaczający cię świat.
— Ale jaka dziewczyna wpasowuje się w świat skacząc od łóżka do łóżka?! Czemu nie poszłam pracować na zmywak albo gdziekolwiek indziej. Co ja widziałam w tym seksie?!
— To proste. — powiedział Enif siadając obok niej — szukałaś w tym uczucia i zrozumienia. Starałaś się w jakiś sposób odnaleźć miłość, jakiej nie zaznałaś w domu. Pragnęłaś bliskości. Potem odkryłaś, że poprzez seks jesteś w stanie w jakimś stopniu załatać tę ranę, którą zrobiła ci mama. Powtarzam po raz kolejny, to nie twoja wina.
— Skoro to nie moja wina, to czemu one tam stoją i uśmiechają się tak zadziornie? — jęknęła krztusząc się łzami. Enif spojrzał w kierunku korytarza i zbladł. Kompletnie nie spodziewał się zobaczenia dwóch dziewczynek o puszystych mysich włosach ubranych w lekkie białe sukienki.
Kolejny szok nadszedł, gdy je usłyszał.
— Przestań wreszcie paplać i zabierz się za niego. — syknęła jedna z dziewczynek Enif poczuł jak Ofelia spięła się obok niego.
— Od miesięcy o niczym innym nie marzysz jak w końcu poczuć go w sobie. — dodała druga. Ofelia drgnęła i zerknęła przerażona na Nifiego.
— Słyszysz je? — spytała, ale nie odpowiedział.
— Przestań udawać cnotkę i zrób to w końcu. Pociąga cię! Świetny tancerz, idol nastolatek, nic tylko brać.
— Jest na wyciągnięcia ręki a ty się mazgaisz...
— Już powinnaś się rozbierać.
Nifi nie zarejestrował, kiedy Ofelia zerwała się i rzuciła na dziewczynkę z krzykiem. Potoczyły się po podłodze w szamotaninie rąk i nóg.
— Daj! Mi! Spokój! — krzyczała Ofelia, krzycząc przez płacz zatykając usta jednej z dziewczynek i dopychając ją do dywanu. Druga dziewczynka stała nad Ofelią i kopała ją w bok krzycząc: „Dziwka! Dziwka! Dziwka!"
Nifi uznał, że jedynym ratunkiem w tym momencie będzie wypuszczenie Equsa. Kasztanek zmaterializował się od razu grzebiąc nogą w dywanie cały zdenerwowany. Nifi od razu odetchnął z ulgą, gdy podziałało. Dziewczynki Ofelii zniknęły. Zwinęła się w kłębek na dywanie i zawyła.
Wpierw do Ofelii podszedł Equs i obwąchał jej włosy. Poskrobał kopytem o dywan i kwiknął pocieszająco. Ofelia dalej płakała. Nifi bez słowa chwycił ją za ramiona i podciągnął ku sobie, by przytulić.
— Prz...przepraszam. One nie mówiły prawdy!
— Ciii, jestem obok.
Ofelia dalej płakała i zapewne zdawała sobie sprawę, że Nifi wie. Jej dziewczynki wcale nie kłamały.

*TOM IV* Ucieleśnione Emocje FUSCUS LIBERIWhere stories live. Discover now