36. Nix.

88 26 2
                                    

Vivid leciał równo wśród chmur. Czuł zimny wiatr w swoich błonach skrzydłowych, silny ogon osiadł na poduszce powietrznej, a wzrok utkwił w górach. W głowie słyszał jak Livid nadal kłóci się z przyjaciółmi i stara się wyjaśnić, dlaczego to właśnie Vivid miał obowiązek porozmawiać ze smokiem. Nie bał się, był silny i wiedział, na co go stać. Miał też gadane i właśnie na swojej dyplomacji chciał się najbardziej skupić. Zęby i pazury były ostatecznością.
Zmienił ustawienie skrzydeł i miękko osiadł na Klifie Tworzenia zapadając się po brzuch w śnieżnym puchu. Wzdrygnął się z obrzydzenia, bo śnieg od razu stopniał od jego ciepła pokrywając łuski cienką warstwą wody. Czym prędzej doszedł do surowej skały i wolno zaczął się wspinać pomagając sobie skrzydłami. Szedł na czuja, nie wiedział gdzie dokładnie smok się znajdował, ale miał nadzieje, że szybko go znajdzie.
Dotarł do najwyższego szczytu pod sobą mając Klif Tworzenia i rozejrzał się. W myślach cały czas czuł Livid jak obserwuje go z dołu, choć była na to mała by mógł ją dostrzec.
Wrócił do gór, przyjrzał się surowym skałom, miejscu, w którym nigdy nie był nawet z Livid. Przed nim rozciągał się kłujący dywan szpikulców i ostrych szczytów gór aż po sam horyzont. Nigdy nie zapuszczali się w tamtym kierunku, a Vivid, gdy się nad tym zastanowił nie potrafił powiedzieć dlaczego. Wszystko, co było ciekawe zawsze działo się po drugiej stronie doliny. Vivid wzbił się w powietrze, by szybować chwilę tuż nad górami pokrytymi śniegiem. Dostrzegał zamarźnięte jeziora, małe wodospady i połacie białych łat otaczających ciemną skałę.
Coś przykuło jego uwagę. Biała plama rozlana na jednej ze skał miała nienaturalnie kanciaste krawędzie. Od razu rozpoznał skrzydło i przyszykował się do lądowania.
Proszę cię uważaj.
Dotknęła go myśl Livid. Odpowiedział jej ciepłym basowym chichotem. Dla niej nie powoli się dotknąć. Wylądował na skale nie chcąc dotknąć śniegu nie wiedząc dokładnie gdzie zaczyna się smok i złożył skrzydła. Nie wiedział, jak zacząć więc odchrząknął. Przez chwilę nic się nie działo, a potem zmrożona pokrywa śnieżna pękła ukazując ciało smoka o tym samym kolorze. Spod śniegu wyłonił się smukły łeb o jasnych oczach. Między rogami miał grzebień składający się z mrożonego śniegu, a skrzydła pokryte były szronem. Był ładny, ale to na co najbardziej zwrócił uwagę Vivid, to że był większy od niego. Przestąpił z łapy na łapę i przywitał się.
Reakcja smoka była absurdalna. Machnął skrzydłami wybałuszył oczy i odskoczył przerażony zwalając się na grzbietem w śnieg. Vivid zamrugał prostując się.
— Nie krzywdź mnie proszę! — zapiszczał smok po łacinie kuląc się w sobie.
— Wcale nie zamierzam.
Biały smok wysunął wolno szyję spomiędzy skrzydeł i nadal zlęknionym wzrokiem popatrzył na Vivida.
— Naprawdę?
— Masz imię?
— Jestem Nix, ale to chyba oczywiste. — Biały smok strząsnął z głowy kobczyk śniegu. Nadal jednak nie podszedł bliżej.
— Cześć Nix, ja jestem Vivid.
— Naprawdę nie chcesz mnie zjeść?
— A czemu miałbym cię zjeść?
— Wszystkie smoki, jakie dotąd spotkałem były niemiłe.
— W takim razie właśnie poznałeś wyjątek. Nie zrobię ci krzywdy, jeśli ty nie zrobisz mi, ani mojej Livid?
Smok chwilę analizował to, co powiedział Vivid, a gdy zrozumienie dotarło do niego wyprostował się i jeszcze bardziej wybałuszył oczy.
— Jesteś Emocją? Osobliwości nie wiedziałem! Wybacz mi proszę ten nie takt. Jestem twym sługą o emocjonalna istoto.
Vivid zamrugał co wyglądało dość dziwnie, bo głównie używał do tego trzeciej błoniastej powieki. Nią niestety nie dało się mrugać szybko. Jeszcze dziwniej się poczuł, gdy Nix rozłożył skrzydła i skłonił nisko kładąc łeb na śniegu.
— No już dobrze, dobrze. Wystarczy. — mruknął Vivid zmuszając się by nie zabrzmiało to zarozumiale.
Średnio ci wyszło, cmoknęła Livid w jego głowie. Vivid prychnął.
— W czym ci mogę pomóc Emocjo.
— Wpierw w tym byś mówił mi po prostu Vivid. Poza tym chciałem się dowiedzieć czy ten śnieg to twoja sprawka?
— Wybacz mi Czysta—Myślo—Osobliwości... znaczy się Vividzie, ale niestety tak. Jestem smokiem śniegu gdziekolwiek jestem tam spada śnieg. Przepraszam za niedogodności szukałem schronienia nie wiedziałem, że to twoje ziemie. Czym prędzej się stąd zabiorę.
— Nie — Vivid czym prędzej zatrzymał smoka, bo ten już zbierał się do rozpostarcia skrzydeł — nikt cię nie wygania. Poradzimy sobie jakoś ze śniegiem.
— Jesteś nad zbyt łaskawy.
— Ponoć smoki były dla ciebie niemiłe. Co się stało?
Nix w odpowiedzi odwrócił się do Vivida tyłem i ukazał swoje poszarpane udo. Że też wcześniej tego nie zauważył. Białe łuski były poprzecinane, a żywe mięso ciemne od krwi. Zapewne przez śnieg nie zauważył krwi.
— Czemu nic nie mówiłeś? Zaraz cię opatrzymy.
— Opatrzycie? To tylko zadrapanie... ja nie umiem walczyć, a smok metanu był wyjątkowo wybuchowy, że tak się wyrażę.
— Nigdzie nie odchodź! — krzyknął Vivid i wzbił się w powietrze — wrócę z Livid i cię opatrzy.
— Naprawdę nie trzeba!
Ale Vivid go nie słuchał. Leciał już w dół doliny na spotkanie z Livid, która doskonale wiedziała co się stało. Wylądował w miasteczku mało co nie zgniatając jakiejś kobiety, która uciekła z piskiem.
— Uważaj co? — krzyknęła Livid wychodząc z gospody. Za nią wyszedł Yaku.
— Chodź już, a nie gadasz.
— Sama sobie nie poradzę, to za duża rana. Trzeba zabrać ze sobą Hanonima.
— Przepraszam, ale możecie mi wyjaśnić, o czym wy mówicie? — zdenerwował się Yaku gapiąc się to na Vivida to na Livid. Smok po raz kolejny poczuł irytację na fakt, że z Yaku nie potrafił się tak szybko komunikować, jak z Livid. A powinien, ułatwiłoby to wiele rzeczy.
— Ten smok spowodował śnieg na Motus, jest też ranny i muszę mu pomóc. — tłumaczyła Livid jednocześnie wdrapując się na jego grzbiet. Yaku złapał ją w połowie drogi.
— Straciłaś rozum? Jesteś w ciąży! Nie możesz aż tak się narażać.
— Nie mam wyjścia, muszę mu pomóc. Poza tym ciąża to nie choroba jeszcze normalnie funkcjonuję. Daj mi działać Yaku!
Vivid dostrzegł wahanie, przegryzł też wargę.
— Słuchaj i tak tam poleci i tak. — powiedział już naprawdę zniecierpliwiony — Wsiadasz albo zostajesz.
Yaku nie trzeba było tego powtarzać. Respekt przed smokiem i strach o ukochaną sprawił, że skoczył na Vivida tuż za Livid. Objął czym prędzej Livid w pół łapiąc za brzuch jakby sam osobiście chciał dopilnować, że dzieciom nic nie będzie. Vivid westchnął i w końcu znów mógł się wzbić w powietrze. Nie na długo, bo kilka machnięć skrzydłami później wylądował przed uniwersytetem, a Livid zsunęła się z jego grzbietu.
— Zaraz wracam.
Vivid został sam z Yaku. Czuł jego ciężar na grzbiecie i jeszcze większą obecność jego umysłu. Niczym bańka mydlana unosząca się nad jego głową. Niestety, ta bańka zawsze pękała, gdy Vivid starał się odczytać myśli Yaku. Nie słyszał go i nigdy nie będzie. Nie zmieniało to faktu, że Vivid był bardzo inteligentnym smokiem nie musiał dotykać jego bańki myśli, by wiedzieć co kotłuje się w jego głowie.
— Nie mówił ci ktoś, że za bardzo się przejmujesz? — Vivid zadał niebezpieczne pytanie.
— Nie — burknął Yaku
— Oboje wiemy, że jest silna. Nie idziemy na wojnę tylko na ratunek rannemu smokowi.
— Właśnie idziemy do smoka, a nie małego szczeniaczka. Nigdy nie wiadomo co możemy strzelić go głowy. I tak martwię się o nią oraz nie... nie martwię się za bardzo! Dziwię się, że to ja w tym momencie jestem głosem rozsądku, a nie ty. Ponoć jesteś jej instynktem samozachowawczym. A poza tym to też są moje dzieci i...
— Czasem się zastanawiam o kogo ty się martwisz bardziej o Livid, czy o dzieci, których jeszcze nie widziałeś na oczy.
Możecie się przestać kłócić? Warknęła Livid w głowie Vivida. Z jednej strony było to urocze jak bardzo Yaku się o nią troszczył, ale z drugiej czuł się obrażony, bo miał wrażenie, że Yaku nie wierzył, że on Vivid jest w stanie zapewnić Livid bezpieczeństwo. Tylko on był w stanie ochronić ją przed czymkolwiek.
Livid wyszła z uniwersytetu w towarzystwie Hanonima, który trzymał wielką skórzaną torbę.
— Chodźmy. — rzekł Hanonim i pomógł Livid wejść na jego grzbiet, po czym wdrapał się sam. Yaku nie odzywał się przez całą drogę w góry. Vivida uszczypnęły lekkie wyrzuty sumienia po tym, co powiedział. Może był odrobinę za ostry? Zdenerwował się jednak, bo znów nie brano go poważnie. On jest najbardziej odpowiedzialny za bezpieczeństwo Livid.
Jak to wszystko się dziś skończy osobiście dopilnuje byś został z Yaku sam na sam i masz go przeprosić, czy wyrażam się jasno?
No i władował się w kłopoty. Owszem był nieustraszony, odpowiedzialny za nią i chronił przed złem. Jednak nic go tak nie przerażało, jak wściekła Livid, no może z wyjątkiem wody.
Nie zrobiłem nic złego. Sam się dziwił, że jeszcze ma czelność z nią dyskutować.
Ja się ciebie nie pytam co zrobiłeś. Masz go przeprosić i kropka.
Vivid otrzepał głowę i skupił się na locie. Kilka minut później cała czwórka wylądowała w dolinie między szczytami gór tam, gdzie leżał smok.
Nix, gdy tylko ich zobaczył podniósł głowę i usiadł wzbijając dookoła tuman zmarzniętego śniegu. Błądził przestraszonym wzrokiem po nich wszystkich.
— Spokojnie Nix, oni ci pomogą.
— Nie trzeba. Mówiłem to tylko zadrapanie. Poradzę sobie. Ja... — Nix cofał się cały czas zezując na Livid i Hanonima, którzy wolno przedzierali się do niego przez śnieg. Nix prawie wepchnął się w szczelinę między skałami.
— Zaufaj nam Nix! — krzyknął Vivid. Smok znieruchomiał. Musiał na niego działać respekt Vivida, bo nie poruszył się, nawet gdy Livid podeszła do niego na wyciągnięcie ręki.
— Możemy tylko obejrzeć ranę? — spytała delikatnym głosem. Nix łypną na nią jednym okiem, ale od razu spojrzał na Vivida.
— Tak jestem jej. — odparł Vivid na nie zadane pytanie smoka.
— To zaszczyt dla mnie móc poznać mojego brata jako Emocję. — rzekł nieśmiało nadal siedząc sztywnie.
— Dla mnie również móc poznać smoka, z którym można porozmawiać. Pozwól byśmy ci pomogli.
Nix wahał się chwilę, po czym opadł na brzuch składając skrzydła. Łeb ułożył na łapach i odsłonił prawe udo. Livid wraz z Hanonimem bez słowa zabrali się do pracy, a Vivid i Yaku podeszli go jego łba, by porozmawiać.
— Jak to się stało, że jesteś taki poraniony? — spytał Yaku.
— Odpoczywałem po posiłku, kiedy to znikąd pojawił się prawie przezroczysty smok. Chciałem go pozdrowić, ale nie zdążyłem, bo wybuchł tuż obok mnie zostawiając tę wielką ranę. Uciekłem jak najszybciej. Bardzo bolało, nie wiedziałem, gdzie mam się podziać. Nie był to pierwszy niemiły smok, jakiego spotkałem.
— A gdzie to się stało?
— Na Zachodzie. Dokładnie na Silvamie. Przeleciałem morze i znalazłem się tutaj. Przepraszam, jak tylko mnie opatrzycie już się stąd zabieram.
— Wcale tego nie chcemy. Zostań z nami. — rzekł Vivid.
Nix chciał coś odpowiedzieć, ale Livid musiała zrobić coś przy jego ranie, tak że Nix ryknął z bólu i rzygnął brejowatą białą masą wprost w Vivida. Złoty smok przez chwilę wyglądał jak średniej jakości bałwan, po czym śnieg stopniał porywając go wodą od stóp do głów. Nie potrafił się kontrolować. Ryknął w panice i kicając w śniegu pijana sarna strzepywał z siebie wodę. Usłyszał jak Yaku parsknął śmiechem więc łypnął na niego wściekły. Chłopak zasłonił usta ręką i udał, że to tylko kaszel.
Karma. Parsknęła Livid jednocześnie zszywając udo smokowi. Vivid prawie rdzawy z wściekłości usiadł poza strefą rażenia śniegiem i znieruchomiał.
— Przepraszam. — mruknął skruszony Nix.
Zajęło im przynajmniej z godzinę doprowadzanie rozszarpanego uda do porządku. Gdy skończyli, skóra była zszyta pozbawiona łusek i mocno zaczerwieniona.
— Jeśli zechcesz możemy przyspieszyć gojenie sfermentowanymi piorunami, ale wtedy musiałbyś polecieć do wioski. — powiedział Hanonim wycierając nadal zakrwawione ręce w równie czerwoną szmatkę.
— Nie trzeba już i tak za dużo dla mnie zrobiliście. Nawet nie wiem, jak mam się odwdzięczyć.
— Nie musisz. Jesteś naszym gościem. — powiedziała Livid stając naprzeciwko smoka. Całe jej ubranie było we krwi. Miała ją nawet na policzku. Nix nic nie odpowiedział za bardzo przejęty.
— Przyniosę ci coś do jedzenia. — rzekł Vivid, gdy reszta wspinała się na jego grzbiet. — wolisz sarny czy jelenie.
— Uwielbiam łosie, ale nie musisz się fatygować. Nie jestem głodny.
— Za godzinę jestem z powrotem. — powiedział Vivid i wzbił się w powietrze.
Zostawili Hanonima pod uniwersytetem, który aż nie posiadał się z radości i dziękował Livid dwadzieścia trzy razy za możliwość opatrzenia prawdziwego smoka.
— Sama bym sobie nie poradziła, to przecież oczywiste, że musiałeś mi towarzyszyć.

— Dziękuję Livid z całego serca.
Dwudziesty czwarty. Szepnął kąśliwie w głowie Livid, na co parsknęła.
Cicho bądź. Sam jesteś szczęśliwy, że poznałeś smoka, który nie chce cię zabić. Daj się cieszyć też innym.
Vivid nie odpowiedział tylko zabrał Livid i Yaku do katedry. Weszli we trójkę do środka gdzie panowało przyjemne ciepło. Livid zamknęła drzwi za nimi pogrążając pomieszczenie w pół mroku. Vivid poczuł jej wzrok na grzbiecie. Grzebień mu zafalował i odwrócił głowę. Stała z rękami na piersiach przytupując nogą. Posłała mu znaczące spojrzenie, na co Vivid cmoknął.
— Yaku... — zaczął. Chłopak odwrócił się — Przepraszam za to, co powiedziałem. Jestem pewny, że kochasz te dzieci tak samo, jak Livid. Nie raz już to udowodniłeś.
Yaku skinął głową, ale nic nie powiedział. Livid podeszła do niego i pogładziła po policzku.
— Nie będę się już narażać, obiecuje. — szepnęła uśmiechając się.
— Chcę tylko byś była bezpieczna, nic więcej. — mruknął do swoich dłoni. Vivid poczuł jak jej serce podskoczyło, po czym pochyliła się i pocałowała go czule.
— Masz moje słowo, że będę bezpieczna.
Yaku spojrzał jej w oczy, po czym starł z jej policzka zaschniętą krew smoka.
— Powinnaś się wykąpać, jesteś cała brudna.
— A pójdziesz ze mną? — spytała uśmiechając znacząco. Yaku zachichotał. Otulił Livid ramieniem i pociągnął wgłąb katedry. Vivid odprowadził ich wzrokiem, uśmiechnął sam do siebie i wyszedł z katedry, by udać się na polowanie na łosie.

*TOM IV* Ucieleśnione Emocje FUSCUS LIBERIWhere stories live. Discover now