21. Jedyny powód.

107 31 16
                                    




Wjechali na teren domków letniskowych i Mark zaparkował samochód pod jednym z nich od strony jeziora. Dookoła słychać było krzyki dzieci i rozmowy dorosłych, trzask ognisk i szum drzew. Kiko wysiadła i wzięła głęboki oddech i nawet się uśmiechnęła czując zapach wody i mokrej ziemi. Wiatr pobawił się jej włosami łaskocząc w nos. Może jednak nie będzie tak źle?
— Ja wezmę twoją walizkę — rzekł tata otwierając bagażnik, więc Kiko został tylko plecak i koszyk z jedzeniem. Bez słowa zamknęli samochód i ruszyli do trzeciego domku z prawej. Piętrowy, drewniany domek miał w sobie coś uroczego. Ganek był zadaszony, a piętrowe okienko miało otwierane na zewnątrz okiennice. Specjalnie przerobiony na starodawny, w środku miał wiele udogodnień jak ciepłą wodę, lodówkę i telewizor. Kiko weszła do środka a chłód od razu pojawił się na jej nagich ramionach wywołując gęsią skórkę. Charakterystyczny zapach drewna sosnowego i żywicy aż dusił. Kiko wzięła od taty walizkę i poszła zostawić rzeczy na górze, gdzie była tylko jedna sypialnia z podwójnym łóżkiem.
Wróciła na dół, gdzie tata już zdążył włączyć telewizor i otworzyć puszkę pierwszego piwa. Kiko poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku.
— Idę na spacer — powiedziała szybko by nie musieć patrzeć jak ojciec pije. Mark kiwnął głową i zasiadł przed telewizorem. Kiko była pewna że nawet nie dostrzegł jaki ładny zachód słońca zagościł nad jeziorem.
Gdy wyszła krwistoczerwone niebo usiane było pomarańczowymi chmurami, które aż kłuły w oczy swym blaskiem. Poszła na dwu godzinny spacer. Planowała obejść jezioro, robiła wszystko by jak najmniej przebywać z ojcem przygotowując się mentalnie na wieczór. W plecaku miała silne tabletki nasenne, skłamała matce że się jej skończyły dzięki czemu oddała jej swoje. Miała teraz dwa opakowania. Powinno wystarczyć, ale to była alternatywa, tak naprawdę Kiko planowała się wykrwawić.
Spacerowała trochę dłużej, droga dookoła jeziora zarosła, więc musiała się przedzierać przez chaszcze. Nie narzekała, dzięki temu mogła dłużej pozostać poza domem i słuchać ulubionej muzyki.
Niestety jednak noc była nie do zatrzymania, musiała wrócić do domku. Weszła do środka i poczuła zapach ryb.
— Już miałem zacząć bez ciebie. Chodź, dopiero zdjąłem z patelni. — powiedział ojciec więc przeszła do ciemnej kuchni. Usiadła ze ściśniętym gardłem nad swoim talerzem i nie mogła wydusić z siebie słowa. Mark zsunął z patelni upieczonego okonia i dodał plaster cytryny. Kiko gapiła się na skwierczącą przepięknie pachnącą rybkę i nie potrafiła znaleźć słów jak powiedzieć ojcu że jest weganką od dwóch lat. Zacisnęła powieki czując jak łzy napływają jej do oczu.
— Na co czekasz? Jedz — mruknął sam zabierając się za swoje cztery. Kiko nic nie odpowiedziała tylko wzięła widelec i nadziała kawałek białego mięsa. Wzięła do ust i przełknęła szybko. Złamanie jednej ze swoich kluczowych zasad było zdecydowanie łatwiejsze niż powiedzenie ojcu że nie je mięsa ani produktów zwierzęcych. Gadałby, naśmiewałby się z niej, a nawet wpuszczał w poczucie winy.
„Mogłaś powiedzieć wcześniej!"
„Co ja ci niby mam dać teraz do jedzenia?"
„Robisz ze mnie złego ojca."
O nie, Kiko nie miała zamiaru się w to pakować. Przecież jutro i tak jej nie będzie na świecie, to jako ostatni posiłek może być mięsem. Przekonała się tym, zabrała porządnie za jedzenie i nawet łzy nie pociekły jej po policzkach. Zjadła całą rybę i popiła colą.
— Smaczna prawda? — zagadnął tata zabierając jej talerz.
— Bardzo. Idę się umyć — powiedziała i szybko zniknęła w łazience. Nie spieszyła się. Wzięła ciepły prysznic, umyła włosy, zęby i twarz. Robiła wszystko tak jak zawsze, jej pielęgnacja niczym się nie różniła od tej wykonywanej codziennie. Myśli były jednak inne.
Muszę być ładna gdy mnie znajdą martwą.
Stanęła przed lustrem i przyjrzała się swojej szpetnej twarzy. Białe plamy powiększały jej nienaturalnie usta. Kilka łat na skroniach przyprawiły ją o mdłości. Spojrzała na półkę pod lustrem i przegryzła wargę. Wzięła maszynkę taty i schowała między ciuchy. Wyszła z łazienki jak gdyby nigdy nic i ruszyła na górę.
— Już idziesz spać? — spytał Mark nie odrywając oczu od telewizora.
— Poczytam jeszcze.
Mark nie odpowiedział tylko otworzył kolejne piwo i wysiorbał potężny łyk. Kiko poszła na górę i weszła do łóżka. Wydłubała żyletkę z maszynki i położyła na szafce nocnej. Czuła się przy niej bezpieczniej, pozostawiała dla niej furtkę, możliwość ucieczki. Wyjęła słuchawki i zagłębiła się w muzyce. Gdy piosenki stały się zbyt nachalne wstała i podeszła do okna. Noc już zapadła na dobre, a dookoła całe obozowisko usiane było ogniskami. Gwar ludzi słyszała nawet przez muzykę. Jutro prawdopodobnie wszyscy będą znać jej imię, wszyscy ją zobaczą, ale ona będzie daleko stąd. Ojciec ją znajdzie, pewnie będzie już zimna. Można było nawet powiedzieć, że była to forma zemsty na nim. Rujnował jej życie przez tyle czasu to ona zrujnuje mu życie w jedną noc.
Wróciła do łóżka i zaczęła przeglądać internet. Jej ulubiony zespół był właśnie w LA, dawał koncerty. Potem miał pojechać do Nowego Jorku, a potem do Chicago. Westchnęła ciężko żałując że nigdy nie będzie jej dane ich zobaczyć. Nawet nie starała się zdobyć biletów, wiedziała że nikt jej nie puści, poza tym nie mogła się tak pokazać ludziom. Wystraszyliby się i uciekli.
Uniosła nagle głowę i zdjęła słuchawkę. Tak, ojciec właśnie zaczął swój własny koncert. Chrapanie otyłego mężczyzny słychać zapewne było aż w domku obok. Kiko westchnęła i wróciła do telefonu.
Przesiedziała tak jeszcze godzinę po czym zgasiła światło i położyła się. Chrapanie ojca mieszało się z szmerem telewizora, a Kiko wiedziała, że dziś nie zaśnie. Czekała tylko na moment w którym będzie mieć serdecznie dość.
Kryzys nastał koło trzeciej w nocy. Chciało jej się płakać, wygłuszające słuchawki nic nie dawały i Kiko nie widziała innego wyjścia, nie chciała się męczyć.
— No zrób to w końcu, tchórzu! — krzyknęła dziewczynka stojąc w kącie pokoju. Kiko usiadła i spojrzała na nią. Nie sądziła, że za nią podąży. Nawet nie wiedziała kim jest i jakim cudem ją widzi. Po śmierci z pewnością dostanie odpowiedź.
Kiko zapaliła lampkę i wzięła żyletkę z szafki. Przyjrzała się swojemu pociętemu nadgarstkowi, gdzie białe linie blizn mieszały się z łatami bielactwa i pogładziła pofalowaną skórę. Cięła się już tyle razy, że zapewne nie poczuje bólu. Musiała tylko przeciąć głębiej.
— No zrób to! — ryknęła dziewczynka podchodząc do łóżka. Kiko spojrzała na nią i dostrzegła białą łatę na lewej skroni bardzo podobną do tej jaką miała Kiko.
— Za trzy minuty i czterdzieści sekund. — powiedziała i włączyła swoją ulubioną piosenkę zespołu który właśnie koncertował w stanach. Tę piosenkę, której nigdy nie usłyszy na żywo. Płakała słuchając ciepłej i pozytywnej piosenki, która dla niej stała się wręcz rzewna. Czekała aż piosenka się skończy z przyłożoną żyletką do nadgarstka, gdy tylko skończą śpiewać ona pociągnie ostrzem po skórze i zakończy siebie. Zamknęła oczy, by raczyć się każdym ułamkiem sekundy ukochanej piosenki, marząc by dane jej było zabrać ze sobą te wspomnienie. Jedyne co chciałaby ze sobą zabrać to właśnie ich głosy.
Melodia się skończyła, pozostał tylko przedłużony śpiew chłopaka i Kiko mocniej zabiło serce. Sekundy dzielił ją przed śmiercią gdy nagle, muzyka się urwała, a telefon zawibrował. Kiko otworzyła oczy i nie mogła uwierzyć. Dzwonił Mati. Palce same przejechały po ekranie pozwalając Maritimusowi przemówić.
— Halo? Obudziłem cię, tak?
— Nie — odchrząknęła nadal wybita z rytmu — nie spałam.
— Kurczę, brzmisz jakbym cię wyrwał z najlepszego snu jaki miałaś w życiu. — Głos Matiego był radosny i lekki. Kiko nie słuchała go, gapiła się na żyletkę, a ręka jej drżała. Zbierało jej się na największy płacz w jej życiu i wiedziała, że nie będzie w stanie go powstrzymać.
— Mogę zadzwonić do ciebie za dziesięć minut?
— Obiecujesz?
— Tak, masz moje słowo, że za dziesięć minut zadzwonię. — obiecała i rozłączyła się by rozpłakać się w niemym krzyku bezsilności i strachu. Była tu sama z przeklętym dzieckiem, paczką tabletek nasennych i ostrzem gotowym by otworzyć jej żyły. Bała się samej siebie, nie wiedziała co robić, była tchórzem bo nie potrafiła ze sobą skończyć, nie pozwalała sobie na odpoczynek. Jej życie było na zawsze przesądzone, do końca życia będzie szpetna, a jej ociec nieświadomie będzie niszczył jej życie. Płakała znacznie dłużej niż dziesięć minut, ale nie potrafiła się uspokoić. Cisnęła żyletką przez pokój.
Dotrzymała jednak słowa. Wszystkich stawiała na pierwszym miejscu, a jedynie kogo zdradzała to ona sama. Odzwoniła do Matiego i położyła się zmęczona płaczem.
— Wszystko w porządku? — spytał od razu słysząc jak pociąga nosem.
— Tata chrapie na dole i nie mogę spać. — szepnęła z cichym łkaniem.
— Jesteś z nim sama? — W głosie Matiego dosłyszała zaniepokojenie.
— Tak, a godziny ciągnął się jak olej, nie mam juz siły.
— Weź głęboki oddech. Leżysz?
— Tak.
— Zgasiłaś światło?
—Yhm.
— Świetnie. Weź mnie na słuchawki.
— Mam cię na słuchawkach.
— Idealnie. To teraz znów weź głęboki oddech i powtórz za mną: To ja kieruje życiem, a nie życie mną.
— To ja kieruje życiem, a nie życie mną.
— Rzeczywistość tworzę ja...
— Rzeczywistość tworzę ja
— Nikt inny poza mną.
Kiko zawahała się odpędziła nowe łzy i powtórzyła za Matim słowa pocieszenia.
— Zostanę z tobą puki nie zaśniesz, zgoda?
— Dziękuję. — szepnęła, bo nie wiedziała co może innego powiedzieć. Słuchała jego głosu, a świadomość to wracała to opuszczała ją aż do momentu gdy zorientowała się, że jest ranek. Usiadła zdziwiona i spojrzała na telefon. Dziesiąta rano. Wglądało na to, że Mari się rozłączył. Wstała przetarła twarz i zeszła na dół.
— No chyba się wyspałaś, co? — rzucił kąśliwie Mark uśmiechając się. — Już miałem iść na górę zobaczyć czy żyjesz.
Kiko całą silną wolą zignorowała go i wyszła na taras. Był śliczny dzień.
— Jedź śniadanie, bo zaraz ruszamy do domu. — powiedział tata stawiając przed nią talerz z jajecznicą na boczku. Kiko poczuła zapach przypalanego mięsa i zebrało jej się na wymioty.
— Nie jestem głodna, sam zjedz. — powiedziała i poszła do łazienki. Godzinę później już siedzieli w samochodzie i wracali do domu.
W połowie drogi tata klepnął ją w nogę. Kiko zdjęła słuchawki.
— Lecą ci twoi Koreańczycy. — rzekł wskazując na radio. Kiko zarumieniła się. Słuchali chwilę w milczeniu ich nowej piosenki, a Kiko czuła jak jeszcze nigdy obecność ojca. Zaraz ją będzie oceniać.
— Ciebie serio takie coś rajcuje? — prychnął zerkając na nią.
— A jakbym ci powiedziała, że oni uratowali mi życie swoją muzyką?
— Proszę cię, za rok nie będziesz wiedzieć jak mają na imię.
— Są dla mnie bardzo ważni. — spróbowała ponownie pokazać, że to co mówi ojciec bardzo ją rani. — Wiele im...
— Kiko, w nich nie ma nic prawdziwego, wszystkie te piosenki są na jedno kopyto.
— Przestań!
— To produkt, wykreowany by generować pieniądze.
— ZAMKNIJ SIĘ! — ryknęła zakrywając uszy rękami. Gapiła się przez przednią szybę i marzyła by wyparować. Wiedziała, że jeśli ojciec powie choć słowo ona tego nie wytrzyma. Całe szczęście Mark nie odezwał się do niej puki nie dojechali do domu, wtedy Kiko wzięła swój plecach i pobiegł do domu bez słowa. Wpadła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi wspierając się na nich plecami. Dyszała wściekła i drżała na całym ciele.
— Kiko? — doleciał ją głos matki, a potem rozległo się pukanie — wróciliście już?
— Tak! — odkrzyknęła licząc, że to wystarczy matce i się odczepi.
— Otwórz chcę ci coś dać.
Kiko westchnęła zrezygnowana i otworzyła drzwi.
— Proszę to dla ciebie. — powiedziała podając jej kopertę.
— Co to jest?
— Otwórz.
Kiko nie wiedząc, czego ma się spodziewać uchyliła wieko koperty i wyjęła dwa kartoniki. Czując jak gorąco zalewa ją od stóp do głów przeczytała, ale nie uwierzyła.
— Cieszysz się?
— Mamo! — pisnęła i zalała się łzami upadając na kolana. Matka przestraszona taką reakcją ukucnęła przy córce i starała się pocieszyć.
— Kiko, dobry Boże co się stało?
Ale Kiko nie miała słów, które określiły by jak bardzo była szczęśliwa. Gdyby nie Astralni, byłaby już martwa, gdyby nie oni nie ściskała by właśnie biletów na ich koncert w Chicago.

*TOM IV* Ucieleśnione Emocje FUSCUS LIBERIWhere stories live. Discover now