32. Bezinteresowność.

157 32 22
                                    


Rzadko potrafiła to przed sobą przyznać, jednak w tym momencie było to tak jawne, że musiała. Ofelia czuła się odrzucona. Nie pamiętała, kiedy ostatnio płakała, a teraz musiała mocno przygryzać wargę, by łzy nie pociekły. Przez ostatni rok żyła w tym miejscu, gdzie zdawało się, że wspomnienia przeszłości nie będą ją ścigać. Przez większość czasu się udawało. Nikt nie patrzył na nią z kpiną. Mogło być też tak, że nie zwracała na to uwagi. Miała Wapiego i w jakiś sposób niwelował w niej to poczucie odrzucenia. Oczywiste było, że się dowartościowywała, ale co w tym złego. Przez pierwsze miesiące szukała kto, jej najbardziej będzie pasował. Spała z różnymi mężczyznami, ale nie uważała tego za coś złego, lubiła to. W końcu trafiła do łóżka Wapiego i od razu ustalili, że spotykają się po jedno. Obopólna korzyść nic więcej. Ofelia sama była zaskoczona, czując zazdrość z powodu Livid. Zobaczyła ją, jak wchodzi do domu Wapiego i wściekła się. Poszła do innego, złamała ich zasadę. Nie zmieniało to faktu, że nie byli parą, a ta świnia potraktowała ją bezczelnie. Tak na oczach wszystkich? Czuła wstyd i upokorzenie. Jeszcze ten pajac Enif wszystko widział. Polazł za nią nieproszony i udawał, że chce pomóc.
Wróciła do miasteczka, gdy tylko upewniła się, że Enif sobie poszedł. Minęła katedrę, z której dochodził gwar tłumu i ruszyła do gospody. Musiała się napić. Weszła do mrocznej karczmy i usiadła w ciemnym kącie. Nie chciała, by ktoś ją rozpoznał. Każdy już ją znał, wiedział, czym się zajmuje, a nawet z nią spał.
Córka gospodarza podeszła i uśmiechnęła się przyjaźnie.
— To, co zawsze? — spytała, a gdy Ofelia kiwnęła głową, odeszła bez słowa. Pięć minut później wróciła, stawiając przed Ofelią wysoką szklankę pełną różowego płynu konsystencji kisielu.
— Świeżuteńki, nową beczkę otworzyliśmy z ojcem. Smacznego.
— Dzięki.
Ofelia powąchała lepki trunek i siorbnęła spory łyk. Słodkie było jak jasna cholera, ale dzięki słodyczy ledwo czuć było smak alkoholu. Wapi się zawsze z niej naśmiewał, że to trunek dla bab. Miał w tym trochę racji, bo rzadko widywała, by jakiś mężczyzna wytrzymał taką słodycz. Nie zmieniało to faktu, że Ofelia uwielbiała miód pitny od różowych pszczół. Popijała gęsty syrop zapadając się coraz bardziej w swoich rozmyślaniach. Planowała też zemstę, jakby tu Wapiego ośmieszyć, sprawić by poczuł to, co ona czuła, gdy dawał je pokrzywy. Przywalenie w twarz zdawało się marną karą, nawet po ciosie Wapi rechotał tak, że miała ochotę powybijać mu wszystkie zęby. Gdyby znalazła słaby punkt Wapiego, to by mogła się zemścić. Niestety, ale nigdy nie zdradzali sobie własnych tajemnic. Jedynie co o sobie wiedzieli co kto lubi w zabawach cielesnych.
Dopiła alkohol i wyszła z gospody. Nie wiedziała, dokąd miałaby pójść. Większość czasu spędzała z Wapim, odkąd była wolna, Ofelia mieszkała na skraju miasta w miniaturowej chatce stworzonej przez Livid. Królowa była dla niej dobra, ale była następną osobą, która doprowadzała Ofelię do pasji. Zamknęła ją w tej magicznej krainie na pół roku, po czym uznała, że jej kara minęła przestała jej pilnować. Zapomniała o Ofelii i była pewna, że nawet nie zauważyłaby, gdyby Ofelia nagle zniknęła.
Szła między domami, a zachodzące słońce dodawało nostalgii wieczorowi. Napawała się tym, pielęgnowała w sobie smutek i ośmieszenie, nie mając siły z tym walczyć. Wyszła z miasta i skierowała się do swojej chaty. Pewnie pójdzie spać, by śnić o dziewczynce jak co noc a następnego dnia obudzi się w jeszcze gorszym stanie.
Nagle doleciał do niej gwizd. Jakiś mężczyzna zagwizdał, ale Ofelia nawet nie zwolniła, pewnie nawoływał swoje zwierzęta. Szła dalej, póki zza drzew nie wyłoniło się dwóch mężczyzn, zagradzając jej drogę. Ofelia zatrzymała się i odwróciła się, chcąc uciec, ale trzeci mężczyzna zagrodził drogę. Znała go, miała okazję z nim spać dawno temu. Teraz nie pamiętała nawet jego imienia.
— Ślicznoto, gdzie nam uciekasz? — zaczepił ją słownie, podchodząc bliżej. Z kilometra było widać, jakie mają zamiary.
— Odczepcie się, pajace! Nie mam na was czasu. — warknęła, szukając jednocześnie możliwości ucieczki.
— Patrzcie jaka zadziorna. — zarechotał drugi, a trzeci mu zawtórował. —Będzie zabawa!
—Tylko mnie dotknij! — ostrzegła, celując w niego palcem. W głowie rodziła się panika, bo wiedziała, że nie poradzi sobie z trójką napastników. Ściana budynku za plecami kompletnie odcięła jej drogę ucieczki.
— Co nam zrobisz, laleczko? Nikt ci nie pomoże. Przytrzymajcie ją. — rozkazał ten, z którym miała już kiedyś nieprzyjemność, a dwoje rzucili się na Ofelię.
— NIE! POMOCY — Tylko tyle udało jej się wykrzyknąć, bo jeden z nich zakrył jej usta, a drugi chwycił za ręce. Szarpała się i wyrywała, ale byli silniejsi i mieli przewagę liczebną. W kilka sekund dopchnęli ją do ziemi i rozerwali jej suknię. Trzeci stanął nad nią i wolno zaczął rozwiązywać swój rozporek. W oczach stanęły jej łzy. Była jak sparaliżowana. Ręce jej drętwiały od uścisków gwałcicieli, a nagi biust odbierał jej kompletnie godność.
— Było mi w tobie dobrze, maleńka. — szepnął nad jej głową i ściągnął swoje spodnie. Ofelia pisnęła i złączyła nogi. Na widok członka gwałciciela zrobił jej się niedobrze. Chciała ugryźć jednego w rękę, ale tak mocno przyciskał ją do jej ust, że prawie się dusiła. Ponownie spróbowała się wyswobodzić albo przynajmniej złączyć nogi. Niestety, ale tych dwóch co ją trzymali, złapali jej nogi i jeden za jedną drugi za drugą i rozchylili je. Ofelia zapłakała. Gwałciciel podwinął jej sukienkę i opadł na kolana. Żołądek skręcił jej się z obrzydzenia. Spróbowała ostatni raz zacisnąć nogi, ale nie miała możliwości żadnego ruchu. Już zaczynała godzić się z myślą, że po raz pierwszy w życiu zostanie zgwałcona, ale w tym momencie dosłyszała krzyk:
— ZOSTAWCIE JĄ!
Ofelia nie miała pojęcia, kto to był. Nawet jeśli był to Wapi, dziękowałaby Bogu za ratunek. Nic nie widziała, bo suknia zakryła jej twarz. Nadal czuła uścisk na nadgarstkach, ale nogi miała już wolne. Wykorzystując moment, złączyła je i kopnęła na oślep, marząc, by trafiła między nogi gwałciciela.
Rozległy się krzyki i dziwny stukot. Słyszała groźby oprawców, a gdy jej ręce nagle stały się wolne, usiadła i oparła o ścianę budynku. Trzej mężczyźni stali dookoła niej. Jeden z nich wciągał spodnie. Dziesięć metrów stąd stał Enif. Ofelia poczuła panikę i rozczarowanie jednocześnie. No to z jej ratunku nici. Złamią go jak suchą gałązkę. Pomyliła się jednak, bo wtem za pleców Enifa wyszedł czekoladowy koń i machnął głową. Zdenerwowany grzebał nogą i czekał na sygnał. Trzej mężczyźni wyszli na ścieżkę, zostawiając Ofelię samą i sponiewieraną. Każdy wypuścił swoje Emocję. Psa o fioletowej sierści, królika wielkości świni o łuskach zamiast sierści oraz puma z czarnymi oczami. Ofelia, gdyby nie była tak przerażona, parsknęłaby śmiechem.
— Powiedziałem, zostawcie ją. — powtórzył Enif, a gdy nic to nie dało, jego Emocja ruszyła z kopyta. Ofelia znała konie, wiedziała, że są szybkie, ale Emocja w kształcie konia to była po prostu sama szybkość. Koń w dwóch susach doleciał do mężczyzn i zaczął kopać, gryźć i rzucać się na przeciwników. Dwóch z nich uciekło od razu, został tylko ten z pumą. Kot zjeżył się i miał zamiar się rzucić na kasztanka, ale nie zdążył, bo Equs niczym prawdziwy mustang dwoma przednimi kopytami dobił kota do ziemi. Gdyby było to zwykłe zwierze, już by nie żyło, taka siła powaliłaby nawet człowieka. Koń ze skulonymi uszami odszedł, prychając zdenerwowany, a gwałciciel, kaszląc i jęcząc, odciągnął swoją Emocję i odszedł na tyle szybko, na ile pozwalało mu obolałe ciało.
Ofelia spojrzała na Enifa, który ukucnął przy niej. Nienawidziła go za to, że zobaczył ją w tak żałosnym położeniu. Odsunęła się, przytrzymując swoją sukienkę na piersiach, gdy kasztanek podszedł i obwąchał jej twarz. Enif bez słowa zdjął swoją pelerynę i głuchy na protesty Ofelii okrył ją i pomógł wstać.
— Skrzywdzili cię? — spytał, okrywając szczelniej, bo suknia nie nadawała się już do niczego.
— A nie widać? Nie słuchaj przyszli pogadać o nowym porządku na świecie.
— Wiesz, o co pytam.
— Nic mi nie jest. — fuknęła.
— Chodź, zabiorę cię stąd.
— Niby gdzie?
— Na Ziemię, myślę, że nie powinnaś dłużej tu być. Za wiele osób cię zna z twoich, no wiesz...
— Jeśli chcesz ze mną rozmawiać, nazywaj rzeczy po imieniu.
Enif nie odpowiedział, tylko chwycił ją za ramiona i poprowadził w stronę katedry. Kasztanek szedł obok nich milczący jak zawsze. Ofelia ledwo szła, potykała się o swoje nogi, a liczne siniaki na ciele odzywały się, gdy adrenalina uciekała z jej żył. Enif zatrzymał się tym, jak prawie upadła i spojrzał na nią, a potem na swoją Emocję. Bez słowa chwycił ją pod pachy i podsadził tak by, usiadła na grzbiecie kasztanka. Ofelię sparaliżowało, nawet jej nie lubił, była dla niego wredna, ukradła mu ciało, a on tak bezinteresownie pozwolił jej dotknąć, a nawet dosiąść jego Emocję. Dlaczego? Gapiła się cały czas na Enifa, zadając sobie non stop to pytanie, póki nie zatrzymali się u skraju schodów.
— Zaczekaj tu na mnie, pójdę po Livid, żeby otworzyła przejście. — powiedział Enif spokojnie i nie czekając na jej reakcję, zostawił ją z kasztankiem. Ofelia spojrzała na konia, nadal pozostając w szoku, że pozwolił jej się dosiąść. Bała się ruszyć, by nie sprawić mu bólu bądź nie obrazić. Raz tylko odwrócił do niej łeb, przyjrzał się, po czym strząsnął grzywą i z nieruchomiał. Nic nie mogła wyczytać z jego zachowania.
Enif wrócił w towarzystwie Livid. Ofelia nie wiedziała, czego ma się spodziewać po królowej. Nie lubiły się i Ofelia bała się, że ona również będzie stroić sobie z niej żarty. O dziwo pomyliła się. Livid bez słowa otworzyła portal i poklepała Enifa po ramieniu. Spojrzała raz na Ofelię i spytała jak, się czuje. Nie była w stanie jej odpowiedzieć, więc tylko wzruszyła ramionami. Livid odeszła, a Enif pomógł zejść z grzbietu kasztanka. Koń zniknął w prawym sercu Enifa, a chłopak przeprowadził dziewczynę przez portal wprost do małego, ale przytulnego pokoju. Złote przejście zamknęło się i zostali sami.
— Chodź dam ci coś na przebranie. — rzekł i poprowadził Ofelię korytarzem do sypialni. Wyjął dres i koszulkę, po czym podał to dziewczynie.
— Na końcu korytarza jest łazienka, jak chcesz się wykąpać, to się nie krępuj.
Ofelia gapiła się na chłopaka, nie mogąc pojąć skąd w nim taka dobroć zwłaszcza dla niej.
— Czemu jesteś dla mnie taki dobry?
Enif zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o czym mówi.
— Byłam podła dla ciebie, zabrałam ci ciało, a ty mi jeszcze pomagasz?
— Prawie cię zgwałcili, miałem stać i się gapić?
— Przecież wiesz, jaka jestem. Zasłużyłam sobie na to.
— Czy ktokolwiek na jakimkolwiek świecie zasłużył na bycie zgwałconym? Masz siniaki na nadgarstkach, poranioną twarz i nogi, a twoja sukienka ledwo trzyma się na ciele. Musiałem cię  stamtąd zabrać. Idź się umyć, pogadamy potem.
Skinął w kierunku łazienki, a Ofelia bez słowa sprzeciwu poszła tam. Zamknęła się w łazience i rozejrzała. Od przeszło rok nie była w normalne łazience, a w takiej domowej to jeszcze dłużej. Puściła sukienkę i pelerynę Enifa i spojrzała na siebie w lustrze. Policzki były poprzeszywane łzami, warga rozcięta, nadgarstki całe w siniakach, a łydki miały zadrapania od paznokci oprawców. Teraz jak tak na siebie patrzyła, nie dziwiła się mu, że zrobiło mu się jej żal, wyglądała fatalnie.
Westchnęła i weszła pod prysznic. Jęknęła, gdy gorący deszcz opadł na jej ciało. Szczypało jak diabli, wszystkie małe ranki otworzyły się na nowo, ale tak dawno nie zaznała gorącej kąpieli, że nawet taki ból nie był w stanie odpędzić błogości. Para wodna i jej własny mikroklimat rozpuścił hamulce i Ofelia pozwoliła sobie na szloch zagłuszany przez szmer prysznica. Słone łzy mieszały się ze słodką wodą, ale ich nie wstrzymywała. Czy to możliwe by zaznała bezinteresownej dobroci, pierwszy raz w życiu?
Wyszła spod prysznica piętnaście minut później i wrzasnęła! Na sedesie siedziała dziewczynka o burzy kręconych włosów i majtała nogami. Ofelia poślizgnęła się i wyrżnęła w śliskim prysznicu. Rąbnęła głową o kafelki i na chwilę ją zamroczyło. Tępy ból w pośladkach mówił jej, że akurat spadła na próg prysznica.
— Jesteś dziwką! — krzyknęła dziewczynka. Ofelia chciała wstać, ale nadal ciemne plamy nie pozwalały jej zorientować się, gdzie jest góra a gdzie dół.
— A właściwie nie jesteś dziwką. Dziwki przynajmniej mają za to wynagrodzenie, a ty oddajesz się za darmo.
— Spierdalaj! — krzyknęła Ofelia, dźwigając się na łokciach. Gdy usiadła, po dziewczynce nie było śladu.
— Ofelia? Żyjesz tam? — rozległo się pukanie do drzwi łazienki.
—Nic mi nie jest. — odparła, wstając. Stęknęła z bólu, bo upadek naprawdę był dotkliwy. Owinęła głowy ręcznikiem, ubrała się w to, co dał jej Hobi i wyszła z łazienki.
— Co się stało? Strasznie krzyczałaś.
— Poślizgnęłam się. — skłamała.
— Chodź, zrobię ci coś do jedzenia. — rzekł i poprowadził Ofelię do kuchni.
— Nie jestem głodna.
Enif nie zareagował na jej odpowiedz. Tak czy inaczej, wszedł do kuchni i zaczął się po niej krzątać. Obserwowała go, szukając najlepszego pytania, jakie może mu zadać. Enif nic do niej nie mówił, ale po dziesięciu minutach postawił parujący kubek gorącego kakao.
— Czemu mnie tu zabrałeś? Mam przecież zakaz przechodzenia na Ziemię.
— Sądziłem, że masz już dość ciągłych spojrzeń od mężczyzn. A to, co zrobił ci Wapi, przechodzi ludzkie pojęcie. Poza tym prawie cię zgwałcili, nie powiesz mi, że chcesz tam wrócić.
— Nie chcę, ale na Ziemi też nie mam dokąd pójść.
— Możesz wrócić do domu. Dziwię się, czemu nadal tego nie zrobiłaś.
— Nie mam kasy na powrót do domu.
— To ci dam.
— Nie chcę twoich pieniędzy.
— A może nie chcesz wrócić do domu. —Enif spojrzał na nią wymownie. Rozgryzł ją w jakiś sposób, ale nie do końca. Ofelia zmarszczyła brwi ostrzegawczo.
— Wybaczyłem ci to, co mi zrobiłaś, chciałaś ratować swoje życie. Pragnęłaś uciec. Udowodniłaś tym również, że nie cofniesz się przed niczym, jeśli zamknął cię w więzieniu. Uważałaś Aurum za swoje więzienie, ale z niego nie uciekłaś. Co syndrom sztokholmski? Nie sądzę. Podobało ci się na Aurum. Do czasu, aż każdy nie uważał cię za...
— Dokończ! — warknęła.
—Do czasu aż każdy nie uznał cię za dziwkę. Wniosek jest prosty, wcale nie chcesz wrócić do domu, albo może nie masz domu. Uciekłaś ze szpitala, by być po prostu wolna, tak?
— Gówno tam wiesz. — syknęła, obejmując kubek. Zapatrzyła się na ciemny płyn i milczała długo, zastanawiając się, ile jest w stanie mu powiedzieć.
— Oczywiście jak zawsze. Mówię tylko jak, to wygląda z mojej perspektywy.
— To, co według ciebie mam zrobić, skoro z ciebie taki znawca ludzkich problemów.
— Na razie zostań tutaj. Nikt cię tu nie dotknie.
— Nie boisz się? — spytała kąśliwie.
— Czego mam się bać?
— Że wygadam twoje tajemnice. Mam dostęp do twojego świata, wiem, kim jesteś oraz kim są twoi przyjaciele. Mogę was wydać.
— Mam nadzieje, że tego nie zrobisz. — mruknął, odwracając się od niej i zaglądając do lodówki.
— Nie masz pewności.
— Oczywiście, że nie mam. Możesz mnie szantażować i zastraszać, ale postanowiłem ci zaufać.
— Jest głupi. — prychnęła, upijając łyk kakao.
— Być może. — Enif wzruszył ramionami. Wyszedł z kuchni, nie dodając nic więcej. Ofelia została sama. Popijała ciepłe kakao i zastanawiała się jakimi wartościami Enif kieruje się w życiu. Pomógł jej więc był dobry, ale zaryzykował dużo zostawiając ją na Ziemi, bo mogła sprzedać ich sekrety. Zachowywał się jednak tak spokojnie jakby kompletnie go to nie obchodziło. Albo aż tak mocno w nią wierzył. Był idiotą, bo nawet Ofelia sama sobie tak w siebie nie wierzyła.
— Pościeliłem ci w salonie. — powiedział wchodząc do kuchni — jak nie będziesz mogła zasnąć to włącz sobie telewizor. Ja idę spać, bo ledwo widzę na oczy. Dobranoc.
Odszedł do swojej sypialni zostawiając dziewczynę samą. Nie miała pojęcia skąd wiedział, że nie będzie mogła zasnąć. Oglądała telewizję do późnej nocy spragniona taniej rozrywki. Wszystko wydawało jej się takie piękne i nowe. Tylko reklamy nadal irytowały tak samo, jak kiedyś. Było jej ciepło i wygodnie. Miała wszystko pod dostatkiem, nie musiała wychodzić na dwór, by się załatwić. Nawet ręce mogła umyć w ciepłej wodzie. Bardzo tęskniła za Ziemią.
Zgasiła telewizor i ułożyła wygodnie na szerokiej kanapie. Zamknęła oczy i wsłuchała się we własny oddech, by szybciej zasnąć. Zmęczona przygodami odpłynęła w sen bez znaczącego wysiłku, ale nie spała długo. Minęła może godzina, gdy otworzyła gwałtownie oczy i rozkaszlała się. Chciała wziąć głębszy oddech, ale jej płuca odmówiły współpracy. Obce serce tłukło się po jej klatce piersiowej jakby dopiero teraz zrozumiało, że jest w obcym ciele i pragnie uciec. Łapała gwałtownie powietrze i wołała Hobiego. Szept był frustrująco cichy, nie mogła zmusić ciała do głośniejszego błagania o pomoc. Zwaliła się na podłogę i podczołgała do stolika gdzie stała szklanka z wodą. Czerwona, wręcz sina na twarzy ostatnim wysiłkiem złapała za szklankę i roztrzaskała ją o podłogę. Nie miała pojęcia czy to coś da, ciemność zasłoniła jej oczy, a świadomość uleciała z Ofelii niczym powietrze z balonika.

*TOM IV* Ucieleśnione Emocje FUSCUS LIBERIWhere stories live. Discover now