Epilog

2.5K 86 84
                                    

   Światło lampy padało na postać wysokiego, szczupłego i bladego bruneta, który stał z kamiennym wyrazem twarzy. Po jego policzkach mozolnie spływały łzy, sprawiając, że czuł delikatne pieczenie na skórze gdyż panujący mróz skutecznie dawał mu się we znaki. Jego ciemne oczy wpatrzone były w punkt przed sobą, a w lewej dłoni ściskał nowy aparat, który zakupił kilka dni temu. Czarny marmur z pozłacanymi literami był w większości pokryty śniegiem i opadniętymi płatkami kwiatów.  I nawet jeśli stał sam na ponurym cmentarzu, czuł, że jednak nie był pojedynczą jednostką w tym miejscu. To palące, pełne smutku i cierpienia spojrzenie tkwiło na nim od samego początku, gdy tylko przekroczył bramę tego miejsca. Za każdym razem czuł intensywne perfumy Gucci'ego, które obydwaj tak uwielbiali i się nimi dzielili, ten zapach był tak intensywny przy grobie, że czasami powodował ból głowy, który opuszczał go dopiero następnego dnia. Lecz mimo to uparcie potrafił siedzieć w tym miejscu paręnaście godzin, płacząc i żaląc się jakie rzeczy go spotkały i co musiał przejść.

   Pstryk - kolejny wieczór uwieczniony na drogim aparacie, jego ciemne jak noc tęczówki spojrzały w ten mały ekranik. Jak zawsze widział w oddali nieco zgarbioną postać z kropką między oczami i przerażonym wzrokiem, patrzącym prosto w obiektyw.

   — Och, Gukie, Gukie — wyszeptał, odkładając urządzenie do kieszeni swojego ulubionego płaszczu. I chociaż wiele rzeczy dwudziestoczterolatek zrobił źle za swojego życia, to mężczyzna miał wciąż nadzieję, że kiedyś i on dozna szczęścia. Kiedyś, bo jak na razie jego kara była wystarczająco potężna, by patrzył takim wzrokiem prosto w aparat. Urządzenie, które jako jedyne pozwalało im na minimalny kontakt.

  Kubek w pandy pełen mocnej kawy stał na sporym biurku pomiędzy stosem papierów, a książek i bloków rysunkowych. Na obrotowym krześle siedział brunet z włosami odstającymi na każdą możliwą stronę świata, były nieco przydługawe, lecz wcale mu to nie przeszkadzało. Uważał, że to czyniło go poważniejszym i seksowniejszym - a przynajmniej taką miał nadzieję.

   — Panie Min, czeka na pana Park Jimin w kawiarni — Usłyszał głos sekretarki, która obdarowała go spojrzeniem pełnym troski.

   — Dobrze, już idę. Dziękuję za informację — wyszeptał zmęczony i obolały, starając się brzmieć profesjonalnie, lecz jego przymglone oczy pełne smutku wcale mu tego nie ułatwiały. Zwłaszcza, że nad drzwiami wisiał obraz ukazujący podobiznę byłego właściciela firmy, Jeona Jeongguka.

   Przysiadł przy stole tuż obok Jimina, który również powrócił do naturalnego koloru włosów. Obydwaj wyglądali jak wraki człowieka, lecz uparcie dążyli ku rozwinięciu firmy Jeona, bo mimo wszystko obydwaj chcieli by jego nazwisko nigdy nie umarło. Tak jak jego nosiciel.

   — Przygotowałem dokumentację, o którą prosiłeś wczoraj — zaczął Jimin, głaszcząc zmęczonego mężczyznę po bladej i nieco kościstej dłoni. — Jak się czujesz?

   — Jak wrak. Jak śmieć. Jak idiota. — wymruczał niechętnie, przenosząc wzrok z filiżanki, na poważną twarz drugiego bruneta. Spokojnie mógł dostrzec kilka małych zmarszczek wokół oczu i jego pełnych ust, lecz mimo wszystko wciąż wyglądał niczym dziecko.

   — Może powinieneś wrócić na terapię? Minęło co prawda pięć lat, ale wciąż uważam, że należy ci się pomoc 

   — Po prostu zbliża się rocznica śmierci i to — urwał, odganiając mentalnie liczne łzy w kącikach oczu. — To zawsze wraca na kilka dni przed piętnastym listopada. Ale przejdzie, jak zawsze — powiedział z małym uśmiechem, starając się uspokoić swojego przyjaciela.

   — Pamiętaj, że masz we mnie swoje oparcie, zawsze przyjmę cię w otwarte ramiona

   — Dziękuję za wszystko Jiminie — ucałował jego ucho  i wtulił się w ciepłe ciało drugiego biznesmena.

Ugly Baby ⚬ jjk. kth⚬Where stories live. Discover now