XVII

1.6K 82 16
                                    


Obudził mnie dzwięk pukania do drzwi. Niechętnie otworzyłam oczy. Na zewnątrz było już jasno. Podniosłam się na łokciach i zwlekłam się z łóżka. Podeszła do drzwi i otworzyłam je.

- Kulungile enkosi (dzień dobry) - ciemnoskóra młoda kobieta uśmiechnęła się do mnie wesoło.

Mieszkałam w Wakandzie na tyle długo by podłapać podstawowe zwroty. A gdy są wypowiadane w konkretnych sytuacjach łatwo jest mi je rozpoznać.

- Dzień dobry. - odwzajemniłam uśmiech.

Kojarzyłam zwroty, ale nie szybko nabiorę na tyle pewności by jakiegokolwiek użyć w rozmowie. Język wakandy jest bardzo trudny. Chociaż dla mnie wszystkie języki Afryki są trudne.

- Król prosi, abyś zjawiła się na lądowisku. Każe przekazać, że to pilne.

- Oczywiście zaraz będę.

Kobieta skinęła głową, po czym odeszła. Szczerze zaczęłam się martwić. Zwłaszcza, że wczorajsza rozmową z Fury'm nie poszła zbyt dobrze. Tylko co mogło się stać? Najpewniej, jeśli stwierdzą moją bezużyteczność odeślą mnie z powrotem do Ameryki. Na co chyba już powinnam się nastawiać.

Weszłam do pokoju. Skierowała się w stronę łazienki. Weszłam pod prysznic i ustawiła zimną wodę. Musiałam ochłonąć. Stałam tak chwili, po czym wyszłam z łazienki, by znaleźć ubrania. Szybko zarzuciłam na siebie ubrania i opuściłam pokój.

Bez pośpiechu szłam w kierunku lotniska. Doskonale pamiętałam, że to pilne. Problem w tym, że odkładałam to w czasie tak bardzo, jak tylko mogłam. Nie umiałam dopuścić do siebie myśli o powrocie. Ameryka stała mi się tak obca, jak nigdy. A Wakanda w dziwny i niewytłumaczalny sposób stała się moim domem.

Problem w tym, że nigdy nim nie będzie. Nigdy nie stanę się mieszkaną Wakandy. Czego bym nie zrobiła i czego bym nie powiedziała. Już zawsze będę tylko przyjezdną. Intruzem, który uważa za dom miejsce tak bardzo różne od jego świata. Ja to zawsze muszę popadać w takie problemy.

Po dłuższej chwili w końcu dotarłam na lądowisko. Podchodzę do króla. O dziwo ten miło się do mnie uśmiechnął. Odetchnęłam z ulgą. Jest szansa, że nie wylecę. Tylko w tym wypadku co tutaj robimy?

Po chwili otrzymałam odpowiedź na swoje pytanie. Niestety nie okazała się dużo lepsza. Na lądowisku wylądował quinjet. Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie był bowiem Wakandzki. Po chwili wysiadła z niego grupka osób. Moja uwaga skupiona była na dwóch. Steve'e i moim bracie. Pewnie Nick ich tu wysłał, bo sobie nie radzę. Cudownie.

Cały czas starałam się miło uśmiechać. Co okazało się, trudniejsze niż myślałam. I to nie dlatego, że nie chciałam ich zobaczyć. Chodziło o to, że nie w taki sposób. Najprawdopodobniej wskazana przez szefa jako niekompetentną i nieradząca sobie z wykonaniem misji.

Po przywitaniu króla Steve podszedł do mnie. Zmierzyliśmy się spojrzeniami. Czekałam, aż on zacznie rozmowę. W końcu nie miałam pojęcia czy jest zły, czy zawiedziony.

- Nie patrz na mnie jak na ducha co? - Steve uśmiechnął się do mnie w ten swój charakterystyczny sposób, po czym mnie przytulił.

Przez chwilę stałam zaszokowana. Po chwili odwzajemniła uścisk. Dawno już się tak nie czułam. Steve zawsze sprawiał, że czułam się bezpieczna. Przez co na chwilę zapomniałam o wszystkim i wszystkich. Dopiero kiedy ten się ode mnie odsunął przypomniałam sobie o wszystkim.

Mój wzrok przeniósł się na Bucky'ego. Widząc, że on tego nie zrobi Podeszłam do niego i sama go przytuliłam. Nie mam pojęcia co czuje po tych wszystkich latach tortur i zabijania na rozkaz. Nigdy tego nie zrozumiem i nawet nie będę próbować. Jednak nigdy nie przyszło, by mi do głowy, by go obwiniać. Dlatego kompletnie nie rozumiem, dlaczego w dalszym ciągu tak spina się w moim towarzystwie. A może to moja wina?

- W porządku skoro powitania już za nami proponuję udać się na zebranie rady.

T'challa ruszył w stronę pałacu. Pozostali zgromadzeni ruszyli za nim. Ja i Steve szliśmy na samym końcu. Co jakiś czas zerkałam na niego.

- Dobra mów.

Niemal od razu się spięłam. Pierwsza moja myśl. Ostatni wypad do Ameryki. Spojrzałam na niego. Pozostawałam przy resztkach nadziei, że nie o to chodzi.

- Co mam mówić?

Spytałam, udając, że kompletnie nie wiem, o co chodzi.

- Przecież widzę, że chcesz o coś zapytać.

No tak jak mogłam zapomnieć. Steve znał mnie trochę za dobrze, żeby się nie zorientować.

- Nie jesteś na mnie zły?

Nawet nie próbowałam ukryć zdziwienia. Bo niby po co? Pewnie i tak by się zorientował.

- Niby za co? Za ostatnią misję w Ameryce?

Wydawał się zdziwiony. Jakby kompletnie nie rozumiał, o co ma być zły.

- Tak a niby o co innego?

Przez chwilę zapanowała cisza. Steve zdał, się być zaskoczony. Po chwili uśmiechnął się do mnie.

- Jak mógłbym być za to zły? Znam cię za dobrze i doskonale wiem, że ty tak postępujesz. Słusznie według własnego osądu. I nikt nigdy tego nie zmieni.

Mogłam to przewidzieć. W końcu nie znam bardziej wyrozumiałej osoby niż on. No tak i teraz wychodzi, że z naszej dwójki ja nic nie wiem o Steve'e za to on wie o mnie wszystko.

- No tak a czego mogłam się po tobie spodziewać.

Przewróciłam oczami i skierowałam wzrok przed siebie. Chciałam ukryć, jak bardzo jest mi głupio.

- Właśnie nie wiem. Czasem cię nie rozumiem.

Zaśmiałam się lekko, co nie umknęło jego uwadze.

- Powiedział gość przebierający się za wielką flagę Puerto Rico i nazywa siebie kapitanem Ameryką.

Spojrzałam na niego. Spojrzał na mnie zabójczym wzrokiem a ja uśmiechnęłam się do niego zwycięsko.

- No to teraz jesteśmy kwita.

Uśmiechnął się do mnie po chwili i objął mnie ramieniem.

- Dobra powiedzmy, że jesteśmy kwita. Na długo przyjechaliście?

Spytała w nadziei, że dowiem się, co planuje Nick.

- W zasadzie to tylko na jeden dzień. Mamy wziąć udział w jednaj naradzie, a potem wracamy.

Zamyśliłam się na chwilę. To oznaczało, że jeszcze nie wracam. To znaczy, miałam taką nadzieję.

- Widzę, że ci się tutaj podoba.

Głos przyjaciela wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam na niego pytająco. Treść jego pytania dotarła do mnie dopiero po chwili.

- A, po czym wnioskujesz?

Spytałam skupiona na jego niebieskich tęczówkach.

- Dawno nie widziałem, żebyś tak dużo się uśmiechała.

- Trudno nie przyznać ci racji. Podoba mi się tutaj. Dobrze się tutaj czuje.

- Widać to po tobie. Chyba musimy przyśpieszyć.

Spojrzałam przed siebie. Faktycznie reszta była już znacznie dalej niż my.

- No tak chyba nie wypada, aby dwaj super żołnierze tak się wlekli.

Przyspieszyliśmy kroku. Tak, aby dogonić resztę. Co udało nam się zaskakująco szybko.

Mówi się, że patrząc w oczy, można wyczytać intencje drugiego człowieka. Może dlatego fakt, że Steve nigdy nie patrzył na mnie jak na Peggi tak mnie bolał. Nawet, teraz kiedy Peggi nie żyje on nie umie na mnie tak spojrzeć. Chyba czas pogodzić się z tym, że jestem dla niego jak siostra.

Begin ・ Black PantherWhere stories live. Discover now