XXVI

1.5K 86 20
                                    

Staliśmy tak dłuższą chwilę, puki nie zebrałam się na odwagę. Połączyła nasze usta w pocałunku. Który on bez wahania odwzajemnił. Ułożyłam dłoń na jego karku a on swoje na mojej talii. Odważył się zejść nimi niżej. Całowała go zachłannie. Dokładnie tak jakbym robiła to ostatni raz w życiu. Bo gdzieś tam z tyłu głowy czułam, że tak właśnie może być.

Długo marzyłam właśnie o tej chwili. I to nawet nie od kiedy poznałam T'challe. Marzyłam o tym w zasadzie od zakończenia wojny. Chciałam się zakochać. Wcześniej nie chciałam o tym słyszeć, ale wtedy... Wtedy czułam się samotna. Wszyscy ułożyli sobie życia, a ja tkwiłam w miejscu. To uczucie jedynie się pogłębiało, aż w końcu zaczęło palić mnie od środka. Samotna niewidząca miejsca dla siebie w tym świecie w końcu się podałam. Zniknęłam.

A kiedy wróciłam, poznałam jego. Ideał mężczyzny. W moich oczach nikt nie był tak doskonały, jak on. Zapragnęłam go. Pierwszy raz od dawna pozwoliłam sobie na marzenia. Mimo że doskonale wiedziałam, że bardziej prawdopodobne jest, że on mnie odepchnie. W końcu kto normalny zakocha się w kimś takim jak ja? Pewnie nikt. A on? Chyba był zdrowo świrnięty. No, ale teraz w ogóle mi to nie przeszkadzało.

W tym momencie byliśmy tylko ja i on. Dokoła malownicza wakanda. Chociaż w tej chwili nawet o tym nie myślałam. Liczyła się tylko ta krótka chwila. Która w każdym momencie mogła przestać istnieć. Głupotą było sądzić, że to coś zmieni, że dzięki tej chwili stanę się w jego oczach jedyną, której będzie pragnął. Jednak kiedy nie ma się już nic do stracenia, głupota nie jest niczym złym. On i to miejsce były jednymi z niewielu dobrych rzeczy, które przytrafiły mi się od lat. Więc skoro i tak za niedługo miałam to stracić to, czemu by tak nie zaryzykować?

Jak dla mnie ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Niestety nic co dobre tyle nie trwa. Zwłaszcza w moim życiu. Komunikator króla zaczął dzwonić. Początkowo żadne z nas nic sobie z tego nie zrobiło. Niestety to ten dźwięk przywrócił mi rozum. Odsunęłam się od niego, przerywając nasz pocałunek.

- Powinieneś odebrać. - zaczęłam uciekając wzrokiem od jego niezadowolonego spojrzenia. - Pewnie się o ciebie martwią. - dorzuciłam, by chociaż trochę się usprawiedliwić.

T'challa westchnął ciężko i odebrał komunikator umiejscowiony w bransolecie. Nad jego nadgarstkiem pokazał się hologram Shuri.

- Hej braciszku. - rzuciła na samym starcie jak zawsze uśmiechnięta księżniczka. - Miło widzieć, że masz się już lepiej.

- W końcu mam najlepszą opiekę medyczną świata. - zaśmiał się lekko. - Dzwonisz z jakiegoś konkretnego powodu? - dopytał po chwili.

- Tak. Zebrali się już przywódcy, którym miałeś ponoć coś ważnego do ogłoszenia. - oświadczyła Shuri nieco poważniejąc.

- Rozumiem. Zaraz będę. - rozłączyłam się i spojrzał na mnie. - Niestety musimy wracać.

Skierowaliśmy się w stronę pałacu. Dopiero teraz dopadły mnie wyrzuty sumienia. Jak mogłam dać się tak ponieść. Jak mogę być taką egoistką. Nie do pomyślenia. Czułam się podle. Co najmniej tak jakbym wbiła komuś przysłowiowy nóż w plecy. Zachowała się skrajnie głupio i nieodpowiedzialnie. Takie chwile zapomnienia nie powinny mieć miejsca. Przecież dobrze wiem, jak one się kończą.

Do pałacu dotarliśmy w milczeniu. T'challa udał się na spotkanie z przywódcami. Chciałam iść razem z nim, ale nie mogłam. Powiedział mi, że to spotkanie tylko dla wakańdyńskich przywódców. I co ja sobie myślałam, kiedy się tam pchałam? Że jak pocałowałam króla, to nagle jestem jedną z nich. Chyba uderzyłam się w głowę o jeden raz za dużo.

Teraz musiałam wymyślić jak to odkręcić. Mam udawać, że nic się nie stało? Nie to nie wchodziło w grę. Nie mogłam tak po prostu udać, że nic się nie stało. To byłoby nie fer względem niego. Aż tak podłe zachować się nie mogłam. Chyba najlepiej będzie wyjaśnić, że zrobiłam to pod wpływem emocji i nic to nie znaczyło. I tak podłe, ale nic lepszego nie wymyślę.

- Zamierzasz tak tu stać, puki on nie wyjdzie?

Z zamyślenia wyrwał mnie męski głos. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się wódz plemienia wojowników.

- Nie powinieneś być na zebraniu? - spytałam, ignorując jego wcześniejsze pytanie.

- Nie twoja sprawa. - rzucił krótko. Wyraźnie nie miał ochoty poruszać tego tematu. - Zdradź mi lepiej czemu całowałaś mojego króla?

To pytanie całkowicie mnie zdziwiło. Niby skąd on to wiedział? Przecież byliśmy sami. A przynajmniej tak mi się wydawało.

- Pozwól, że zacytuję przedmócę. To nie twoja sprawa. - oznajmiłam, starając się zachować spokój.

- To mój król więc nie do końca. - odpowiedział spokojnie, podchodząc do mnie nieco bliżej. - Nie wyobrażeń sobie nie wiadomo czego. Pozwól, że oszczędź ci cierpienia i już teraz cię uświadomię, że on w życiu cię nie pokocha. Nie zrobi nam tego.

- Twoja nienawiść do Amerykanów to nie moja sprawa. Jednak nie mieszak do tego całej wakandy.

- Daj spokój. Oboje wiemy, że nie nadajesz się na królową. Poza tym wam nie wolno ufać. - stwierdził nadwyraz spokojnie. - Skąd mam wiedzieć, że nie chcesz nas zabić lub zdradzić.

- Bo gdybym chciała cię zabić, to już dawno byłbyś martwy. Wbrew temu, co ci się wydaje, ja też jestem świetną wojowniczką. - rzuciłam, starając się wyglądać na pewną siebie.

- Na amerykańskie standardy być może. - rzucił prześmiewczo. - Jesteś zadaniowcem, który chciałby być kimś więcej. Jednak zapomniał, że nigdy nikim takim nie będzie, bo nie ma do tego predyspozycji.

- Mów co chcesz. Myśl co chcesz, ale to, co stanie się między mną a T'challą to tylko nasza sprawa. I my, zadecydujemy co będzie dalej. - chciałam być przekonujący, jednak sama w to nie wierzyłam. To, co będzie dalej było niezależne od mojej czy jego woli. Musiałam postąpić słusznie. Niezależnie jak trudne to będzie.

Już chciał coś powiedzieć, kiedy między nami stanęła Shuri. Jej obecność widocznie odebrała mu pewność siebie. Zmierzyła go spokojnym spojrzeniem.

- Czemu jeszcze nie jesteś w sali obrad? - spytała w typowy dla siebie pogodny sposób.

- Właśnie się tam wybierałem, ale wpadłem na Madii i chciałem zamienić z nią parę słów. - objaśnił, kierując się w stronę drzwi. - Teraz jednak muszę już iść. - zniknął za drzwiami.

- Co ci powiedział? - księżniczka wbiła we mnie podejrzliwe spojrzenie.

- Nic takiego. - rzuciłam maksymalnie obojętnie.

- Widzę, że kłamiesz, ale wiem, że i tak nie powiesz mi prawdy. Chcę tylko, abyś wiedziała, że W'kabi jest bardzo staroświecki i uprzedzony. Nie bierz jego słów do siebie.

- Rozumiem. I spokojnie to nic takiego. A teraz wybacz, muszę spakować jeszcze parę rzeczy.

Nie czekając na jej odpowiedź, ruszyłam w stronę wyjścia. Chciałam schować się przed całym światem. Było mi okropnie wstyd. Całą drogę włączyłam ze łzami. Chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że W'kabi miał rację. Życie to nie bajka ze szczęśliwym zakończeniem.

Begin ・ Black PantherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz