XXIV

1.5K 87 13
                                    

Kiedy się obudziłam, moim oczom ukazało się coś białego. Chwilę zajęło mi dojście do tego, na co patrzę. W końcu jednak zrozumiałam, że to sufit. Obróciłam głowę w bok, a moim oczom ukazała się sala szpitalna. Szukałam w pamięci scen z ostatnich wydarzeń. Próbowałam zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Czemu tutaj jestem?

Nagle wspomnienia uderzyły mnie niczym grom z jasnego nieba. T'challa... Przerażenie owładnęło moje ciało. Wszystkie myśli skumulowały się wokół niego. Gwałtownie podniosłam się do siadu. Jednak szybko pożałowałem tej decyzji. Złapała się za brzuch. Niemiłosiernie bolał. Co zmusiło mnie do ponownego ułożenie się w pozycji leżącej.

- Spokojnie. Postrzelili cię. - Shuri podeszła do mnie i nabrała jakiegoś płyny do strzykawki. - Wcześniej na nogach trzymała cię adrenalina. Kiedy opadła twój organizm nie dał rady dłużej walczyć.

- Co z T'challą? - spytałam niemal od razu.

Teraz to, co ze mną nie było ważne. Myślałam i martwiłam się tylko o niego. Bo kto by mnie żałował? Moje zniknięcie niewiele by zmieniło. Nie robiła w życiu tak naprawdę nic ważnego. A on? On był królem. Przywódcą, którego potrzebowali jego ludzie.

- Podam ci mocne leki przeciwbólowe. Dzięki temu dasz rady wstać i go zobaczyć. - wydusiła z ledwością, wbijając igłę w moje udo.

Po stanie księżniczki widziałam, że nie jest najlepiej. Miała czerwone napuchnięte oczy od płaczu. Co tylko wzbudziło i mnie większy lęk. Mój oddech przyśpieszył. Czułam jak moje serce, wali niczym młot pneumatyczny. Ręce całe mi się trzęsły. Usilnie wmawiałam sobie, że on przecież ma moce. Które na pewno przyśpieszają regenerację. Nie może być tak źle... Ma najlepszą opiekę medyczną... I kogo ja oszukuję. Boję się jak cholera. Boję się o niego znaczniej bardziej niż o siebie. Jeśli on umrze... To, czy jest sens w dalszym życia... Sama nie rozumiałam własnych myśli. Czy król okazał się niezbędnym do mojego dalszego życia? Może teraz to on nadawał mu sens?

- Wstań, ale bardzo powoli. - rozkazała Shuri pomagając mi się podnieść.

Wstałam powoli. Całkowicie zignorowałam ból, który w dalszym ciągu odczuwałam. Był on znacznie mniejszy niż wcześniej, ale jednak. Stanęłam na prostych nogach. Teraz mogłam obejrzeć swój brzuch. Był owinięty bandarzem, który powoli zaczął przeciekać świeżą krwią. Nie wywołało to u mnie przerażenia czy obrzydzenia. Widziałam w życiu znacznie gorsze rzeczy.

- Zaprowadzę cię do niego. - Shuri złapała moją rękę i powoli zaczęła prowadzić mnie w stronę wyjścia.

W milczeniu pokonałyśmy odległość dzielącą salę moją a króla. Żadna z nas nie miała ani siły, ani ochoty na rozmowy. To nie była dobra chwila. A gadanie głupio w stylu 'wszystko będzie dobrze' nikomu nie pomoże.

W drzwiach sali minęłam się z królową. Była cała zapłakana. Spojrzała na mnie, a ja z trudem powstrzymałam łzy. Weszłam do środka i spojrzałam na T'challe. Leżał nieprzytomny. Podeszłam bliżej łóżku, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Musiałam usiąść.

- Pewnie cię nie usłyszy, ale śmiało możesz do niego mówić. To może pomóc. - oświadczyła Shuri zamykając drzwi. Dała nam chwilę na rozmowy.

Wbiłam wzrok w twarz nieprzytomnego mężczyzny. Był tak spokojny, że gdyby nie unosząca się klatka piersiowa można by pomyśleć, że już jest martwy. Nie powstrzymywała dłużej łez. W samotności mogłam dać dojść do głosu najgłębiej skrywanym emocją.

- Jak mogłem dać Ci tak po prostu zacząć walczyć... Powinniśmy byli czekać. - z ledwością mówiłam przez łzy, jednak musiałam to powiedzieć. - To moja wina prawa? Gdybym wtedy nie odciągała cię od walki, wszystko byłoby teraz dobrze... Jeśli umrzesz, nigdy sobie tego nie daruje.

Schowałam twarz w dłonie. Tyle razy uciekałam śmierci. Na wojnie i po niej. Cholera ja już dawno powinnam być martwa. Tylko cudem jeszcze żyłam. Tyle razy podejmowałam głupie decyzję, które powinny były mnie zabić. Nie liczę ile razy żegnałam się z rodziną, myśląc, że tym razem już naprawdę nie wrócę. A jednak nie. To moje cholerne głupie szczęście zawsze mnie uratowało. Nigdy nie pozwoliło mi umrzeć. Tylko dlaczego zawsze odbierało mi najbliższych?

- T'challa wiem, że pewnie mnie nie słyszysz, ale musisz się obudzić... Jeśli umrzesz... - Byłam zmuszona przerwać swą wypowiedź. Nie umiałam tego z siebie wydusić. - Jeśli umrzesz to wakanda zostanie bez króla. Twoi ludzie twoja rodzina... Oni sobie bez ciebie nie poradzą... - głos ponownie mi się załamał.

Tyle razy widziałam ludzką śmierć. Umierali ludzie mi bliscy i ci, których nie znałam nawet z imienia. Bo na wojnie zawsze ktoś ginie. Nie ważne cywil czy żołnierz. Jeśli nie ty to ktoś inny. No i to moje przeklęte długie życie. Nigdy nie przywykłam do śmierci. Może do śmierci osób, które znałam słabo, ale do osób bliskich nigdy. Dopiero teraz dochodziło do mnie, jak ważny dla mnie był T'challa.

- Ja sobie bez ciebie nie poradzę. - wydusiłam ostatkiem sił.

Ponownie zaniosłam się płaczem. Nie umiałam tego powstrzymać. Nawet nie próbowałam. Była w końcu sama. Nikt nie widział jak, słaba się okazałam.

Siedziałam przy nim cały dzień. Nie potrafiłam odejść. Czułam się okropnie z tym, co się stało. Czułam się temu winna. Gdziekolwiek się nie pojawię, podąża za mną śmierć. A teraz mogłem przynieść śmierć królowi. Ta myśl zabijała mnie wewnętrznie. Jednak już nie płakałam, nie umiałam już siły na płacz. Mimo próźb Shuri odmawiałam jedzenia. Cały dzień siedziałam jedynie na lekach przeciw bólowych. W końcu zasnęłam, siedząc na krześle.

- Madelain. - dźwięk mojego imienia częściowo mnie wybudził. - Madelain. - męski głos z uporem powtarzał moje imię, nie dając mi innego wyboru jak się obudzić.

Otworzyłem oczy a po moich policzkach ponownie spłynęły łzy. Tym razem jednak nie były to już łzy smutku. A łzy szczęście.

- Hej nie płacz. - T'challa zbliżył się do mnie i otarł moje policzki. - Chyba nie myślałaś, że umrę co? Jestem na to zbyt silny.

- Masz rację. - starałam się powstrzymać łzy. Było to jednak trudne zadanie.

Spędziłam cały dzień z własnymi myślami. Nigdy mi to nie służyło. I tym razem też nie. Zrozumiałam coś, co ludzie powtarzali mi od dawna. Ja go kochałam. Byłam zakochana w T'challi. Obiecałam sobie, że jeśli się obudzi, to mu to powiem. Spojrzę w jego piękne ciemne oczy i wyznam mu miłość. Teraz jednak za bardzo się bałam, by to zrobić. Myśl o tym, że nie odwzajemni moich uczuć i co gorsza zniknie z mojego życia, była zbyt przytłaczająca.

- Dobrze, że wróciłeś. - wydusiłam już nieco spokojniejsza.

- Nie mógłbym wam tego zrobić. - oświadczył, patrząc mi prosto w oczy.

Niewiele myśląc, przytuliłam go. Chociaż na tyle mogłam sobie pozwolić. T'challa bez chwili zastanowienia odwzajemnił mój gest. Dopiero teraz poczułam całkowity spokój.

Begin ・ Black PantherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz