69 - Król śniegu

12.6K 881 1.5K
                                    

Arline Watters POV

Piekły mnie dłonie.

I oczy, od łez. Zacisnęłam zęby, przygryzając wewnętrzną część policzków. Po kilku godzinach nie sprawiało mi to aż takiej trudności jak na początku, ale jednak ból wciąż pozostał. Nie miałam pojęcia, jak się do tego zabrać. Szycie nie było moją mocną stroną, a szycie z parzących, świeżych, łamiących się pokrzyw? Wydawało mi się to absurdalnie niemożliwe.

A jednak. Przez pierwsze dwie godziny maszerowałam po rowach i starym cmentarzu, zbierając zapas nieprzyjemnych roślin. Samo to wywołało mnóstwo bąbli i swędzących ran, a myślenie o całym procesie tworzenia kamizelki dobijało mnie jeszcze bardziej. Wolałam zacząć jak najszybciej, gdyby czasem coś mi nie wyszło i musiałabym robić wszystko od nowa. Moje dłonie obecnie wyglądały jak po długim trzymaniu ich w domestosie.

Zaczęłam od rozplanowywania i materiałów. Zamknęłam się w garażu i obrywałam liście, odkładając najdłuższe i najbardziej giętkie łodygi. Z nich powstanie cały szkielet. Następnie wyłożę środek cienkimi łodyżkami z liśćmi, przeplatając je ze sobą jak wianek. Brzmiało całkiem prosto. Gorzej z wykonaniem.

Każde przejechanie palcami po chropowatej płaszczyźnie skutkowało wbijaniem się setek maleńkich, trujących igiełek w skórę. Odkładanie liści parzyło całe moje ręce aż do przedramion, a powtarzanie czynności zranioną dotychczas dłonią powodowało tak ogromny ból, że miałam mroczki przed oczami.

Czułam złość. Gniew buzował w moim wnętrzu, odbijając się na pracy. Co takiego zrobiłam, żeby bez żadnego uzasadnionego powodu siedzieć tu, cierpieć i pleść cholerne pokrzywy? Czy samobójcze wyprawy nie były wystarczającym ciężarem dla nas wszystkich? Oczywistym było to, że nie tylko ja dostałam tajemniczą paczuszkę. Bałam się, do czego posunie się reszta drużyny, a najgorsze w tym wszystkim było to, że nie byliśmy już w tym razem. Zmuszono nas do milczenia pod groźbą, jak się domyślałam, skrzywdzenia którejś z bliskich nam osób.

Iskra spokojnie spała obok mnie w zimnym garażu mojego taty, kiedy ja ostrożnie układałam łodygi w kartonie. Pies zacząłby szczekać, jeśli ktoś by się zbliżał, dlatego nie bałam się o zostanie nakrytą. Przysięgam, że prędzej wytłumaczyłabym się z porno niż z tego.

Westchnęłam, zamykając pierwsze pudło i wsuwając je pod półkę z narzędziami. Liście wrzuciłam do worka, aby potem wynieść je na kompost. Z obrzydzeniem popatrzyłam na swoje dłonie, zanurzając je w sierści śnieżnobiałego psa. Łajka zamerdała ogonem. Oczywiście, że mogłabym robić to w rękawiczkach, ale jeśli chodziło o nich – wolałam nie oszukiwać. Zastrzegli, że cała praca ma być wykonana gołymi dłońmi. Jakimś cudem wiedzieli i widzieli wszystko i wszędzie. Nie mogłam się narazić tak głupim błędem. 

Teraz musiałam się zastanowić, jak to zakryć.

Wyszłam z garażu, przymykając drzwi. Nie zrobiłam jeszcze nic, a czułam, jakby moje ręce miały odpaść. Trucizna pulsowała w każdym pojedynczym pęcherzu, a rozdrapane strupy swędziły jeszcze bardziej. Pobiegłam do domu, wpuszczając psa i zniknęłam w łazience.

Przez dziesięć minut moją skórę oblewała lodowata woda, jako jedyna dająca trochę ulgi. Po południu miałam zajęcia z tańca towarzyskiego, pierwsze od wyjawienia prawdy Ace'a, i niemiłosiernie się stresowałam. Bałam się, że będzie niezręcznie. Nie zamieniliśmy nawet słowa od tamtej nocy. Modliłam się, żebyśmy nie zostali sobie przydzieleni na dzisiejszej lekcji. Nie dałabym rady. Na samą myśl moje serce ścisnął ból równy tysiącom oplatających mnie pokrzyw. Nabrałam powietrza do płuc. Nie mogłam teraz się tym zadręczać.

Przemknęłam do kuchni po apteczkę, nasłuchując, czy nie ma gdzieś rodziców. Owinęłam dłonie bandażem i przykryłam czarną rękawiczką. Cóż, nie było idealnie, bolało jak cholera, ale przynajmniej ślady nie były na widoku.

Zdejmij kapturOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz