1. rozdział pierwszy, który w istocie jest prologiem.

6.8K 310 588
                                    

Przez zasłonięte żaluzje do pokoju wlało się delikatne światło słoneczne, muskając lekko młodzieńca, zalegującego wśród pokreślonych papierów, swoimi promieniami. Ów chłopak ubrany był w dwudniowe już ubranie poplamione w kilku miejscach kawą, na które składały się podwinięte do kolan spodnie, biały (a przynajmniej dawniej) podkoszulek oraz skarpetki w kolorze bliżej nieokreślonym, natomiast jego włosy przybrały postać niezbyt eleganckiej obory, a przecież na co dzień tak dbał o swój wygląd! Tym razem jednak było inaczej. Nie chodziło bynajmniej o to, że chciał upodobnić się do małpy, ani nawet o to, że był raczej bałaganiarską osobą, ale o coś dużo bardziej poważnego – był to bowiem młody pisarz, przeżywający akurat swoją najgorszą jak do tej pory blokadę twórczą.

Otworzył leniwie oczy. I natychmiast je zamknął. Po czym znowu otworzył. Kurwa, to już nowy dzień? – odezwał się uciążliwy głos w jego głowie. Zerwał się z łóżka.

– Słowacki, ty idioto! Koniec wakacji! – skarcił siebie, zupełnie przypadkiem na głos a nie tylko w głowie. Od razu usłyszał odwet ze strony mamy.

– Skarbie, znowu rozmawiasz sam ze sobą? – jęknęła zmartwiona zza drzwi – musisz wstać, niedługo masz szkołę, powinieneś się przygotować... mogę wejść? Juliusz? Znowu się zamknąłeś na klucz? Przecież mówiłam ci, że nie musisz tego robić, jesteś tu bezpie...

– Juliusz! – wrzasnął o wiele mniej przyjemny głos – otwieraj albo cikłaki powyrywam z tego twojego humanistycznego łba!

No tak, tylko tego brakowało, ojczym. Trzeba przyznać, że Juliusz zawsze uważał, że bajki o złych macochach i okrutnych ojczymach są tylko i wyłącznie bajkami i właściwie to uważał tak i do teraz, jednak musiał przyznać, że ten jeden stanowił wyjątek. Czy było w tym więcej winy Juliusza, który od lat prowokował Augusta, męża swojej matki, czy było więcej winy Augusta Bécu, który lubił się z pasierbem kłócić na każdy temat – trudno powiedzieć. Dość, że byli do siebie nastawieni nieprzyjaźnie, żeby nie powiedzieć gorzej.

Przemył twarz wodą z butelki, ignorując wściekłe dobijanie się do drzwi, groźby oraz próby zaspokojenia sytuacji przez Salomeę, zgarnął z podłogi przypadkowe rzeczy, które mogłyby się przydać w szkole, wsadził do bocznej kieszeni plecaka telefon, klucze i paczkę chipsów (a raczej paczkę bez chipsów, opróżnioną poprzedniej nocy), w nadziei, że coś tam jeszcze znajdzie, narzucił pierwszą z brzegu koszulę na podkoszulek, przygładził włosy ręką po czym wyszedł przez okno, prosto na rosnące bardzo blisko drzewo, po którym zsunął się na ziemię, krzycząc jeszcze za sobą:

– Pieprz się, Bécu! – przy czym był to oczywiście ten moment, w którym August odnalazł zapasowy klucz do pokoju Juliusza i wpadł do opuszczonego już pomieszczenia.

– Nawet nie wiesz, w jakich jesteś kłopotach! – zdołał tylko odkrzyknąć, zanim adresat tych słów zniknął za rogiem, nucąc coś pod nosem – przeklęty dzieciak.

Salomea położyła mężowi rękę na ramieniu.

 – Oby tylko ten rok szkolny okazał się dla niego lepszy, niż poprzedni – oznajmiła z niepokojem.

*

Gdy zabrzmiał dzwonek na pierwszą lekcję, Słowacki wiedział, że jego szansa na zrobienie dobrego wrażenia na początek roku legła w gruzach. Nie dość, że wyglądał jak żul, pachniał jak żul i ogólnie czuł się, jak żul, to jeszcze się spóźni i kto wie, co jeszcze. Mimo wszystko postanowił nie odpuszczać i jakimś cudem dotarł na lekcję zaledwie pięć minut po dzwonku, co i tak było jak na niego sporym sukcesem. Wpadł zziajany do pomieszczenia, orientując się, że nawet oddychać zaczyna jak żul, wymamrotał jakieś tam słowa przeprosin i nie podnosząc głowy zasiadł na swym standardowym miejscu w ostatniej ławce. Wyjął jeden z przypadkowych zeszytów zabranych ze sobą, otworzył na pierwszej stronie i bezmyślnie wsłuchał się w głos wychowawcy, z którym to mieli pierwszą poniedziałkową lekcję, język polski. Nie był to jednak osłuchany i monotonny głos Niemcewicza, nauczyciela polskiego i zarówno wychowawcy trzeciej klasy na kierunku humanistycznym, a za to głos kogoś zupełnie innego. Juliusz uniósł niepostrzeżenie głowę.

Odium | słowackiewicz [TRWA KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz