Prolog: Zmrożona

197 16 48
                                    


Anna Anderson nie jest pewna co sprawiło, że jej nie trwające nawet osiemnaście lat życie, kończy się w ten sposób. Czemu to musiała być ona? Czemu nie mógł to być ktokolwiek inny? Dlaczego to ona musiała leżeć teraz przykuta do łóżka szpitalnego... i dlaczego akurat ona musiała wsłuchiwać się w dźwięk swojego ciągle zwalniającego bicia serca? Czemu to akurat jej krew stawała się coraz bardziej purpurowa i gęsta? Czemu to akurat jej mózg tracił działanie? Jak to się działo, że w miejscu, które miało być nową planetą, nową nadzieją ludzi, musiało się to stać... Dziewczyna nie była pewna ile osób aktualnie chorowało, wcześniej widziała jedynie, że Grzyb Mortem zbierał zbyt duże żniwo, by kolonia na Lucernie mogła przetrwać. Przez zakażoną krew mózg chorych pomału zmieniał się w bezkształtną maź, nie nadającą się do pełnienia swojej funkcji. Mózg dziewczyny nie działał jak powinien, nie potrafił już zapisywać nowych wspomnień. Dziewczyna nie wiedziała więc, ile czasu już tak leży, czy lekarz powiedział jej już o decyzji eutanazji? Anna spojrzała  w sufit i ponownie zapytała się się samą „czemu?". Jednak tym razem postanowiła spróbować odpowiedzieć na to pytanie sama. Dopóki jej mózg był zdolny chociaż do krążenia w jej wspomnieniach. Zamknęła oczy i odpłynęła w świat swojej przeszłości.

Był to słoneczny majowy dzień dwa tysiące siedemdziesiątego czwartego roku, równo miesiąc wcześniej  Anna kończyła siedemnaście lat. To był jej ostatni dzień, który spędziła na Ziemi, prawdopodobnie gdyby nie najsilniejsze leki uspokajające świata, w tamtej chwili leżałaby zwinięta w kącie i myślała o tym jak uciec od opuszczania swojego dotychczasowego życia. Nastolatka kończyła swoją poranną toaletę i zerknęła na lustro. Dziewczyna poprawiła puder na swojej oliwkowej skórze i przyjrzała się sobie dokładniej. Anna nie byłą pewna jakiej rasy jest, niby jej ojciec był biały, ale jej nieżyjąca już matka była mulatką. Nie była więc pewna jak powinna siebie nazywać. Spróbowała związać swoje włosy w warkocz, po kilkunastu próbach darowała sobie. Nienawidziła swoich włosów... nigdy nie chciały się układać... czasem miała wrażenie że jej włosy to samoświadome istoty żyjące swoim życiem. – hahah- zaśmiała się pod nosem i wyszła do kuchni by zjeść coś na śniadanie, jako że był to jej ostatni dzień na ziemi i z dostępem do chemicznego jedzenia. W miejscu do którego się wybierała, przez najbliższe kilka lat nie będzie syntetyków... będzie tylko to co wyhodują w ziemi.   Anna zdecydowała się, na zjedzenie jednocześnie najprostszej jak i najwspanialszej potrawy świata jaką były tosty z serem i szynką. Po posiłku wyszła z domu, by po raz ostatni spotkać się ze swoją przyjaciółką.

Umówiły się w centrum handlowym. Gdy Anna przyszła na miejsce spotkania, jej przyjaciółka już tam była. Przytuliły się a Anna powiedziała:

-Hej Alice

-Siemka – przywitała się, puściła Annę i poprawiła torbę na swoim ramieniu gdzie dzisiaj idziemy? – spytała jakby to spotkanie było całkowicie zwyczajne.

-Hmm... - zastanowiła się Anna. W miejscu do którego zmierzała, ziemskie pieniądze nie istniały, co oznaczało, że mogła dzisiaj trochę zaszaleć – co powiesz na – zacięła się, bo zdała sobie sprawę, że nie zna żadnych rozrywek na mieście na które zwykle szkoda było jej pieniędzy ­– kręgle? – wypaliła więc pierwszy wyraz który przyszedł jej na myśl.

-Hmm okej. – odpowiedziała Alice i dziewczyny zaczęły iść w stronę kręgielni, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Po jakiejś godzinie rzucania kuli w kręgle i wygłupiania się wyszły z kręgielni, a ich rozmowa zaczęła przechodzić na poważniejszy temat:

-Woho! Wygrałam z tobą haha! - Powiedziała Anna pokazując Alice symbol Victorii.

-Tak... tak wierz sobie że nie dawałam ci wygrać - zaśmiała się. W końcu to twój ostatni dzień, szalejmy Wo! – podniosła dłonie do góry i machnęła nimi w powietrzu, prawie tracąc przy tym równowagę. Dziewczyny zaśmiały się.

Obiecana ziemiaUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum