008. - narcissa from the garden

599 76 9
                                    


narcyza każdą wizytę lucjusza w domu blacków traktowała na dwa sposoby; jak miłą niespodziankę i stresującą powinność. słowa bellatrix, niesamowicie uszczypliwe i wredne sprawiały, że w jej sercu kołatało się mnóstwo wątpliwości. i strach przed byciem niedostatecznie dobrym. za miękkim, zbyt kruchym.

już od samego ranka przygotowywała się do jego przyjazdu, układając jasne włosy drżącymi rękoma. bella znów nie wróciła do domu, zajęta sprawami o których młodsza z sióstr black wolała nie wiedzieć. coraz rzadziej zasłaniała swój tatuaż. była z niego dumna.

ostatnio jej koszmary przybrały na sile i nie dawały jej wypocząć. tej nocy śniła, że pani lestrange przyniosła jej głowę andromedy, o zimnych, pustych oczach. obudziła się w środku nocy, tłumiąc krzyk dłonią i pozwalając łzom spływać swobodnie po policzkach. dalej nie mogła wyrzucić tego obrazu z głowy; szeroki uśmiech bellatrix i drobne, wąskie usta drugiej z sióstr, sine i zastygnięte w grymasie zaskoczenia.

przysięgam ci, narcyzo, że będę pierwszą osobą, która rzuci w stronę tych szlam klątwę.

- panienko, panicz malfoy czeka na panienkę w salonie. - rzuciła cicho jej skrzatka domowa, przez uchylone drzwi. jak mogła je tak zostawić, nie zamknięte na klucz? w domu blacków wiele cieni mogło próbować wcisnąć się przez tą szczelinę, a ona wolała nigdy im na to nie pozwolić.

siedzący w fotelu lucjusz jak zawsze wyglądał nienagannie. często narcyza łapała się na tym, że szuka jakiejś plamy na jego ubraniu, kołtunu we włosach lub garstki błota na butach. szukała niedoskonałości. sama tak właściwie nie wiedziała dlaczego. może żeby poczuć się lepiej? albo przypomnieć sobie, że jej narzeczony też jest człowiekiem? nigdy jednak nie znalazła niczego.

narcyza usiadła na przeciwko, zdając sobie sprawę, że odruchowo prostuje się pod jego spojrzeniem. im bliżej było do ślubu, tym większą presję na siebie wywierała i tym bardziej się bała. pomimo tego, że blondyn siedział w taki sam sposób, jak jej ojciec, w jego oczach było coś innego. właśnie w nich potrafiła znaleźć jego człowieczeństwo.

- blado wyglądasz cyziu. - stwierdził, lekko marszcząc brwi. nie wiedziała, czy to z troski, czy może czegoś jeszcze innego, ale bardzo chciała go o to zapytać. nie zrobiła tego. w tym salonie obowiązywały wiszące gdzieś nad nią w powietrzu zasady ojca i strach. to nie był ogród w rezydencji malfoyów, gdzie mogła swobodnie mówić.

- to tylko światło. wracajmy do planowania daty. pamiętajmy tylko o tym, że ma być po moich egzaminach. chcę się uczyć do końca i skończyć hogwart.

jej głos zabrzmiał chłodniej niż planowała, ostrzej niż chciała. nie przejęła się tym tak, jak powinna, pozwalając oczom stwardnieć tylko na ten moment. lucjusz skinął głową, biorąc do ręki plany ślubu. on rozumiał, dlaczego z panienki black zmieniła się w panią malfoy. wiedział, że w swoim własnym domu czasem trzeba zabić w sobie dobro i empatię, żeby widma nie zawładnęły twoim ciałem. wiedział, że w innym miejscu dalej byłaby jego narcyzą z ogrodu.



porcelaine : narcissa black x lucius malfoyWhere stories live. Discover now