Cisza Przed Burzą

2 0 0
                                    

Opierałem się o kamienną balustradę z błogim uśmiechem na twarzy. Zaciągnąłem się kolejny raz, słodki dym wypełniał moje płuca. Oh! Jak mi tego brakowało. Podczas wojny, którą na szczęście wygraliśmy, nie było zbyt wiele czasu na relaks. Tak, wygraliśmy ją, lecz ponieśliśmy olbrzymie straty. Wielu ludzi walczyło dzielnie, z mieczami w dłoniach rzuciło swoje życie na szale. Oddali je w ręce Śmierci, jednak walczyli, aż do ostatniego oddechu i jeszcze dłużej. Byłem z nich dumny. Świat zapamięta ich jako bohaterów, czy o nich zapomni? A mnie jak zapamiętają? Jako pokręconego małolata lubiącego zapalić, czy jako kogoś, kto nie wahał się podjąć odpowiednich kroków, byle tylko uratować najbliższych?

To bez znaczenia, nie dbałem o to, lecz czasami dobrze pofilozofować na temat co się może wydarzyć. Patrzyłem, jak dym powoli unosił się w powietrze, leniwie skręcał w różne nieregularne kształty, którym mój umysł próbował przypisać jakiś konkretny wygląd. Jeden wyglądał niczym statek piracki, co mi przypomniało o tonącej Wiecznej Zemście, kapitana sir. Edwarda Drago. Kolejny natomiast wyglądał niczym kobieta, która z każdą chwilą robiła się coraz większa.

Zamrugałem. To nie dym, lecz prawdziwa kobieta, szła w moją stronę, choć wydawała się równie ulotna. Otaczała ją biała poświata, delikatne światło podkreślało jej urodę i zgrabne ruchy. Była olśniewająca, a jej skromny uśmiech zapierał dech w piersiach. Niejeden by dla niej wypowiedział wojnę albo chociaż bitwę. Nieznajoma zatrzymała się kilka kroków ode mnie, wyciągnęła rękę.

Z jej obszernego rękawa wysunęła się smukła dłoń, trzymająca zapieczętowaną kopertę. Nie miała żadnego podpisu. Przyjąłem ją i przyjrzałem się jej uważnie. Poza pieczęcią, która wyglądała nieco abstrakcyjnie, nie było nic.

-Przepraszam, to na pewno dla mnie? – zapytałem.

Kobieta nie odpowiedziała, więc podniosłem głowę. Zniknęła gdzieś, nie było jej już przy mnie. Otworzyłem więc kopertę, w środku znajdował się ciemny, gładko oszlifowany kamień i list. Zacząłem od listu.

„Lordzie Blue OverLord, członku Zakonu Wędrowców,

Z honorem piszę ten list, pragnę poinformować Cię, że zostałeś wybrany na Boskiego Czempiona pod wstawiennictwem samego Thralla. Oczekuje on Cię nie później niż dwadzieścia godzin od otrzymania tego listu. Gdy uznasz, że będziesz odpowiednio przygotowany, dotknij kamienia oraz skumuluj na nim swoją moc.

Do tego czasu odpocznij i nabierz sił, czeka Cię ciężka przeprawa, jednak jest ona niezbędna do zakończenia wojny.

Żywię szczerą nadzieję, że wiadomość zastała Cię w dobrym zdrowiu,

Latargus – Kapłanka Bogów".

Dłonie mi drżały, czytałem go raz i jeszcze raz, jednak nic z tego nie rozumiałem. Czy wojna właśnie się nie zakończyła? W momencie zabicia Exoda? Czy to nie koniec? Z jednej strony nieco się obawiałem, z drugiej... wezwanie od samych Bogów. Ahhh... Zostałem doceniony, moja siła została zauważona. Ekscytacja rozpierała mnie od wewnątrz niczym nieugaszony płomień. Powinienem udać się do Profesora Locke'a i sir. Khala, jednak nigdzie ich nie mogłem znaleźć. Zamiast tego zdecydowałem się na krótką drzemkę, obudziło mnie ciche pogwizdywanie.

Zerwałem się na równe nogi, ponieważ znałem jego źródło. To ten nieznajomy, który próbował zabić Nocnego Łowcę. Zamachnąłem się ostrzem Kantany w jego stronę, jednak zatrzymał je za pomocą jednego uniesionego palca. Uśmiechnął się serdecznie do mnie.

-Witaj, doszły mnie słuchy, że czeka Cię nie lada wyzwanie, nie potrzebujesz, aby mojej pomocy? – zapytał jak zawsze uprzejmie.

-Niech Cię Otchłań pochłonie. – splunąłem mu pod nogi.

-Brak ogłady mój przyjacielu, to zła oznaka wychowania. Rozumiem, jednak nie wahaj się prosić, gdy będziesz tego potrzebował. Próbowałem Ci pomóc już raz, jednak odrzuciłeś moją pomoc, nawet nią wzgardziłeś. – powiedział Przyjaciel.

-Po pierwsze nie nazywaj mnie tak, po drugie, o czym Ty w ogóle mówisz?

-Przekonasz się już niedługo. Tik, tak. Czas ucieka. Wykorzystaj go dobrze. Czas na nikogo nie czeka. – gdy wypowiedział te słowa, moje serce zaczęło bić szybciej.

Skąd on znał słowa wyryte na moim zegarku?

****

Ciemny kamień w mojej dłoni zaczynał wibrować w mało przyjemny sposób. Obudził mnie z głębokiego snu, w którym, w którym...

Eh... zapomniałem, ale jestem pewien, że było to coś niesamowitego. Nalałem na dłonie nieco wody z bukłaka i przetarłem twarz. Wibrowanie kamienia narastało.

-No już, już, nie dadzą człowiekowi pospać. – wybełkotałem sennie.

Dotknąłem kamienia i momentalnie poczułem, jak moje nogi tracą kontakt z podłożem, uczucie było to zdecydowanie inne, niż moja magia podróży. Zamiast przenieść mnie przez przestrzeń, otoczyła mnie ciemna moc, czułem, jak wystrzeliła w górę a ja w niej. Cały lot nie trwał nawet pół sekundy, było to tak nagłe, że gdybym mrugnął, to bym to przegapił.

Stałem ponownie na podłożu, jednak innym, niż wcześniej. Pod moimi stopami znajdował się złocisty piasek, momentami twarda, kamienna powierzchnia lub bujne lasy. Nie był to jednak otwarty teren, został ogrodzony wysoką barierą z marmuru. Przypominało to wielką arenę gladiatorską lub komnatę próby, na której zdawałem egzamin na Wędrowca.

Najdziwniejsze jednak było niebo nade mną, aż brakuje mi słów, by je opisać. Ogromne, błękitno czarne z ogromnymi srebrnymi punktami, które nieustannie migotały i falowały. Gwiazdy? Z tego miejsca wydawały się olbrzymie w porównaniu do widoku ze Strzaskanych Równin. Tutaj miały wielkość stodoły lub przynajmniej domu. Patrzyłem z zapartym tchem, kiedy usłyszałem kroki za swoimi plecami oraz ciche szuranie na piasku.

Odwróciłem głowę. Za mną stała Alice, w jej uśmiechu była ogromna wiara w swoje możliwości. Miała na sobie zwiewną białą sukienkę na ramiączkach, a w dłoni trzymała nieodłączny szkicownik.

-Wcale mnie nie dziwi, że Ciebie też wybrali. – powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach, a potem mnie pocałowała.

Poczułem delikatne uszczypnięcie magii, a następnie cały świat przestał się dla mnie liczyć. Utonąłem w jej objęciach, w miękkim zapachu róż. Tak mi minęły ostatnie godziny przed sprawdzianem, który w sposób nieunikniony się przybliżał.

****

Obudziłem się kilka godzin później, leżałem na gęstej trawie pod nocnym, rozgwieżdżonym niebem, gwiazdy były przeogromne, przepiękne. Olśniewające, zupełnie jak Alice, która leżała wtulona w moje ciało.

Pogłaskałem ją czule po złotych włosach, przez chwilę podziwiałem jej piękne ciało z pełnymi piersiami i słodką, uroczą miną. Nawet podczas snu wyglądała czarująco. Po chwili wahania wstałem.

Stawiałem kroki, cicho, delikatnie i ostrożnie, żeby jej nie obudzić, chociaż doskonale wiedziałem, że nie zmrużyła nawet oka przez cały ten czas. Szedłem przez jakieś dwadzieścia minut, aż dotarłem na skraj areny, a później zawróciłem. Chodziłem tak bez celu, dużo rozmyślając o tym, co się wydarzyło między nami, o tym, co mnie będzie czekało.

Nie ważne co to będzie, wygram, zwyciężę. Stanę się godny, zasłużę na Alice, zostanie na zawsze w moim życiu.

Ja będę zawsze jej a ona zawsze moja.

I tak przez wieki, przez eony.

Przez wieczność.

To było moje jedyne marzenie.

Głupiec ze mnie.

Zapomniane Opowieści: WędrowiecDonde viven las historias. Descúbrelo ahora