1.

1.8K 79 129
                                    

Nie spoglądaj tam.
Nie dotykaj go, ani myślą ani wzrokiem.
Życie bywa jak sen – wyminiemy go bokiem.


Biegli przed siebie, potykając się o odłamki z murów, które miały przetrwać wszystko. Hogwart płonął. Szkoła Magii i Czarodziejstwa, niegdyś zawstydzająca podróżnych swoją elegancją i wytwornym rozmachem, dziś niemo szlochała, rozsypana pomiędzy trupy swoich dzieci.  Przecinali powietrze coraz wolniejszymi susami, przeskakując wyrwy w schodach, przy których z ledwością łapali równowagę. Nogi niemal uginały się pod jej ciężarem i właściwie tylko dzięki silnej woli mogła dalej stawiać kolejne kroki. Dzięki silnej woli i równie silnemu uściskowi ukochanego, który pojawił się wokół jej nadgarstka. Ron pociągnął kobietę ku sobie, zachęcając ją do jeszcze odrobiny wysiłku. Nie mogli się poddać. Nie teraz.  Oddychała z ledwością, a przeszywający wiatr, który łapczywie wdychała, napierał ogromnym bólem w klatce piersiowej. Była wyczerpana – psychicznie i fizycznie – jednak wiedziała, że nie mogła przerwać biegu.    

Dopiero, kiedy pokonali drogę przez szklarnię, w końcu ujrzała upragnione sylwetki, na częściowo osłoniętym ruinami dziedzińcu. Powietrze naelektryzowane było magią. Wyładowania elektryczne pojawiały się znikąd wokół dwóch postaci. Kolejne skrzyżowanie różdżek i ostateczne rozstrzygnięcie. Czarny Pan nie był już tak dumny; przygarbiony z wyraźnymi śladami po zadanych obrażeniach. Ból na jego twarzy był tak rzeczywisty, jak zdziwienie w oczach Nagini, ostatniego horkruksa Voldemorta, kiedy z jej ciała uchodziło ostatnie tchnienie. Podobnie jak teraz jej Pana. Serce Hermiony podskoczyło radośnie ze szczęścia na ten widok, a nogi na raz wzmocniły siły, czerpiąc z jakiś tajemniczych mocy.

- Harry! – zawołała, gdy była już zaledwie kilka metrów od niego. Brunet odwrócił się w jej stronę, chwiejąc się lekko na nogach.    

- Udało wam się. – wyszeptał z ulgą, opadając na wbijające się w niego sylwetki przyjaciół. Łzy spłynęły po policzkach szatynki a źrenice wbiły się w unoszącą materię nad ciałem tego, którego imienia nikt już nie bał się wypowiadać. 

I stali tak może chwilę, może dłuższy czas i nikt nie odważył się odebrać im tego zwycięstwa. Szczęścia, na którego okazanie mogli sobie pozwolić pierwszy raz od dłuższego czasu. Z oddali dochodziły do nich wiwaty przeplatające się z opłakiwaniem poległych.  I tylko po czasie Hermiona zrozumiała, że tak naprawdę łatwo było wytypować dwie grupy osób, które stoczyły walkę na śmierć i życie w obronie własnych przekonań. Zwycięzcy wrócili, by wspólnymi siłami odbudować najznamienitszą szkołę w dziejach. Przegrani odeszli z dziedzińca, usuwając się w jeszcze większą pustkę, której nic nie mogło wypełnić.

***

Mamrotała do siebie przekleństwa pod nosem, mijając kolejne drewniane drzwi na ulicy Pokątnej. Deszcz łajał ją nieustannie tylko pogarszając jej już i tak parszywy humor. Uciekając w pośpiechu z Ministerstwa nawet nie pomyślała, żeby zabrać ze sobą płaszcz, za co teraz płaciła srogą cenę. Drżała z zimna. Jej ubrania były doszczętnie przemoczone. Nie mówiąc już o włosach – przynajmniej nie będzie musiała ich dzisiaj myć.  

- Dupek!– klęła dalej na delikwenta, który wprawił ją w stan pełnej złości – dupek!
Jakaś para obejrzała się za nią, zapewne zaalarmowana agresywnym zachowaniem. Na ich szczęście jednak nie zdecydowali się na zwrócenie jej uwagi, albo chociażby zasugerowanie udania się do psychiatry. Była w stanie furii, w czasie której lepiej było nie zbliżać się do niej  na odległość mniejszą niż dwa zaklęcia obezwładniające. Ron i inni z jej otoczenia wiedzieli to doskonale, jednak tutejsi  bywalcy mogli mieć z tym mały problem. Dlatego z ulgą przyjęła brak reakcji.  

Portret CzarownicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz