3.

948 50 35
                                    

Już nigdy po raz drugi nie umrę tak lekko,
tak bardzo poza ciałem,
tak bezwiednie, jak niegdyś w jego śnie.
Jestem za blisko, za blisko.


Noc minęła jej zdecydowanie zbyt szybko i zbyt nieprzyjemnie. Mimo że usnęła stosunkowo prędko i bezproblemowo - wszak ciało po dobrym seksie było wycieńczone, a mózg zadręczony przez gamę niepotrzebnych uczuć i słusznych zwątpień - to sen miała nad wyraz nieprzyjemny i męczący, zamiast kojący, a ciało po przebudzeniu zlewał zimny pot. Nawet nie pamiętała, co jej się śniło, jednak klatka piersiowa unosiła się w zdecydowanie zbyt szybkim tempie. W dodatku, o ile próbowała sobie przypomnieć marę senną, nawiedzał ją przeszywający ból głowy. Z resztą nie tylko wtedy - dotkliwie odczuła skutki wczorajszego picia, czy może kac był raczej na przestrzeni moralnej? Nie wiedziała i nawet nie miała zamiaru się nad tym zastanawiać, pozostawiając minioną noc gdzieś w zakątku podświadomości, spychając ją w jak najciemniejszy róg i dodatkowo przykrywając czarną płachtą niepamięci. Powoli zakrawało to o alkoholizm. O alkoholizm i łajdaczenie.

Wykopała się z objęć pościeli, z bosymi stopami przemierzając pokój i rozsuwając drzwi do łazienki. Przekroczyła jej próg, a ujrzawszy swoje odbicie w lustrze nad zlewem, zaśmiała się ironicznie do szkła i do siebie, myśląc, że wyjątkowo niefortunnie wybrała w nocy koszulkę.

Ron nie byłby zadowolony, wiedząc, że ubrałam jego ulubiony T-shirt po seksie z innym.

Nagle ochota na zmycie z siebie śladów Malfoya i potu została zastąpiona innym, mocniejszym pragnieniem - nikotyny i kofeiny. Bez chwili zawahania poddała się instynktowi; miarowym krokiem przedreptała przez sypialnię do kuchni. Tam nalała do starego, metalowego czajnika wody i ustawiła go na kuchence. Ujrzawszy w zlewie z siedem nieumytych kubków po kawie na chwilę zwątpiła, czy przypadkiem został jej jeszcze choć jeden czysty - z ulgą odkryła, że i owszem - i zakodowała w głowie, że powinna w końcu wziąć się w garść i uporządkować nieco mieszkanie. Bądź co bądź, śmierć przyjaciela męża odbiła się piętnem na jej zapale do pracy, ujawniając niechęć do... czegokolwiek.

Szybko odgoniła myśli o czarodzieju, wsypując do ostałego czystego kubka dwie miarki sypanej kawy i schwyciwszy z okapu paczkę papierosów oraz zapałki, wyszła z domu. Przechodząc przez korytarz jeszcze mimowolnie zerknęła do salonu, utwierdzając się w przekonaniu, że Malfoy rzeczywiście postąpił z jej wolą - a nie zrobił na złość - i ulotnił się z mieszkania jeszcze zanim wstała. Na tę świadomość coś nieprzyjemnie zacieśniło się wokół jej serca; poczuła jakby ukucie zawodu. Ale czego właściwie się spodziewała? Że Draco tak po prostu zostanie w jej mieszkaniu, zje z nią kanapki z serem na śniadanie i napije się grzecznie zielonej herbaty? Płonne nadzieje, a jakże głupie...

Nie przejmując się brakiem spodni - w końcu koszulka Rona sięgała jej do połowy ud, więc sąsiedzi nie powinni mieć zastrzeżeń co do wątpliwego roznegliżowania - czy też kapci, wyszła przed dom, siadając na betonowych schodach prowadzących do drzwi. Połechtana przyjemnym, jeszcze lekko rześkim powiewem wiatru, uśmiechnęła się delikatnie. Lubiła poranne powietrze; było przyjemnie orzeźwiające i delikatnie pobudzało człowieka do życia, dodając swoją świeżością energii. Jednak uśmiech szybko zamienił się w grymas, gdy wyciągnęła z papierowego pudełka ostatniego papierosa. Niezadowolona, zgniotła opakowanie, zakleszczając peta w mocnym uścisku warg i odpalając go zapałką. Dym subtelnie drażnił gardło.

- Mionka - usłyszała nagle zdziwiony, męski, tak dobrze znany jej głos i aż zakrztusiła się dymem, kaszląc ciężko. - Nie wiedziałem, że palisz.

Dlaczego te słowa tak bezsprzecznie skojarzyły jej się z Malfoyem? Dlaczego akurat on musiał powtórzyć je słowo w słowo i dlaczego, do diaska, gdy przed jej obliczem stał własny mąż, myślała o tym pieprzonym draniu?

Portret CzarownicyWhere stories live. Discover now