Chapter 1

1.7K 55 29
                                    

O tym, że Dominic to dupek, wiedziałam od początku naszego... uhm, że tak to nazwę związku, chociaż nie jestem pewna, czy powinnam tą znajomość tak nazywać. Tak na prawdę nie wiem dlaczego weszłam w tą relację, może dlatego bo był przystojny? Może dlatego, bo intrygowało mnie jego bycie "złym chłopcem"? Albo najpewniej dlatego, bo dawał mi pozorne uczucie bliskości, której tak bardzo mi wtedy brakowało? Wydaje mi się, że wszystkie trzy argumenty mają w sobie trochę racji, jednak ten ostatni jest najbardziej trafny. Dlaczego o tym wspominam i to w dodatku na samym początku? A to dlatego, ponieważ historia, którą chcę opowiedzieć zaczęła się właśnie od kolejnej kłótni z Domem.

Był środek gorącego lata, gdy mając dwadzieścia lat w końcu postanowiłam wylecieć z rodzinnego, patologicznego gniazda. Spakowałam najważniejszą część mojego życiowego dobytku w niebieską walizkę z niedopinającym się zamkiem i nocą wyruszyłam w długą trasę do Nowego Jorku z moim chłopakiem.

Podróż miała nam zająć dobre kilka dni, ale moim skromnym zdaniem było to warte wyrwania się z mojego wtedy aktualnego zadupia, dlatego właśnie zgodziłam się bez jakiegokolwiek zastanowienia na propozycję Dominica.

Drugiego czy może trzeciego dnia drogi, bolał mnie tyłek od ciągłego siedzenia w jednej pozycji na przednim siedzeniu suv-a, którego lakier wciąż pamiętał czasy ojca, albo może dziadka Doma, a do tego dochodził ból uszu i głowy od słuchania muzyki ulubionego wykonawcy chłopaka (co jak co, ale według mnie ma gówniany gust muzyczny).

-Masz może jakieś inne płyty poza tym twoim cudnym ulubieńcem?- zapytałam z nadzieją. Serio myślałam, że głowa mi eksploduje po następnej piosence.

-Ale o co ci chodzi, przecież fajnie gra- odburknął nie odwracając wzroku od jezdni.

-Taaa, o ile piosenki o ciągłym pieprzeniu, jak to ten typ majestatycznie określa kobiety, dziwek można uznać za fajne- przewróciłam oczami.

-W schowku powinno być coś twojego- mruknął.

Po jego minie wywnioskowałam, że nie podoba mu się, że chcę zmienić muzykę, ale na Boga ile można słuchać jednego wokalisty bez przerwy???? To nie ludzkie. Tak więc nie przejmując się jego zniechęceniem otworzyłam schowek, w celu poszukania moich płyt. Heh los jednak chciał abym zamiast Back in Black AC/DC znalazła koronkowe stringi w odcieniu baby pink, ale niestety w rozmiarze, który na pewno nie wszedł by na mój wielki tyłek.

-Zatrzymaj się- powiedziałam chłodnym tonem, utrzymując zniesmaczony wyraz twarzy.

-Co?- zapytał zmieszany rudowłosy.

-Zatrzymaj się do cholery jasnej- podniosłam ton, a Dominic natychmiast zahamował.

-Co to kurwa do cholery jest?!- rzuciłam w chłopaka te ohydne różowe majtki, a ten tylko przybrał na twarz ten swój typowy zadziorny uśmieszek, na który leciało duże grono dziewczyn i który miałam ochotę wtedy ręcznie zedrzeć z jego przystojnej buźki.

-Oj Carmen, Carmen, mała słodka Carmen, chyba nie myślałaś, że jesteś jedyna?- za te kilka słów i za swój czyn zdrady zdecydowanie zasłużył na plaskacza w policzek, którego mu dałam, chwilę później po jego wypowiedzi.

-Wiesz co... Pierdol się Dom, jesteś najgorszym dupkiem jakiego w życiu spotkałam- warknęłam i natychmiast wysiadłam z samochodu.

-Ty też się pierdol zdziro- prychnął i wyrzucił z samochodu moją niebieską walizką, z której przez niedopinający się zamek wyleciały ubrania, po czym wystawiając jeszcze środkowy palec w moją stronę odjechał z piskiem opon.

Nie było mi przykro, nie byłam zrozpaczona tym, że właśnie straciłam chłopaka, chociaż chyba powinno, w końcu spędziliśmy razem kilka dobrych lat, ale czułam tylko pustkę. Bardziej przejęłam się tym, że zostałam sama na jakimś jeszcze większym zadupiu niż te moje rodzinne, bez zasięgu, nie wiadomo jak daleko od jakiejkolwiek cywilizacji. Pozbierałam ubrania, które wyleciały z powrotem do walizki, aby następnie udać się przed siebie, przecież nie byłam aż tak głupia aby siedzieć na pełnym słońcu i czekać na zbawienie.
Jednak po około godzinnym spacerze w celu szukania chociaż jednej kreski zasięgu lub pomocy, co jak się okazało bezsensowne, poddałam się. Rozpłakałam się z bezsilności, byłam w naprawdę w nie najlepszej sytuacji, daleko od domu, bez zasięgu, wody i czegokolwiek co pomogło by mi wyjść z tego gówna. Nie wiem ile tak siedziałam wpatrując się w kamyk, który wtedy wydawał mi się niezwykle interesujący i z którym przez chwilę utożsamiałam moją samotność, do momentu w którym zdałam sobie sprawę, że to głupie porównywanie, bo przecież on ma towarzystwo innych kamieni, w każdym razie z użalania się nad swoim losem uratował mnie odgłos jadącego samochodu. Zerwałam się natychmiastowo i zaczęłam energicznie machać w stronę jakiegoś starego, ale za to zadbanego (w przeciwieństwie do tego Dominica) czarnego samochodu. Kierowca na szczęście mnie zauważył i się zatrzymał. Szyba została uchylona przez jak się okazało bruneta z kilkudniowym zarostem. Wyglądał mi na jakieś trzydzieści lat, był całkiem przystojny, na wyjątkowo dobrze wyrzeźbionym nosie założone miał przeciwsłoneczne okulary, przez co nie mogłam zobaczyć koloru jego oczu. Pełne różowe usta, które na pewno pocałowały wiele innych układały się w przyjaznym uśmiechu. Mężczyzna ubrany był w zwykły biały t-shirt i niebieskie jeansy, butów nie widziałam, ale w tak zwykłym i prostym ubiorze naprawdę wyglądał nieziemsko. Może jednak ta kłótnia, która definitywnie zakończyła mój związek z Dominicem była jednak szczęściem, a nie kolejnym pechem w moim życiu?

-Hej? Potrzebujesz pomocy?- cholera głos też miał niesamowity, taki z przyjemną chrypką.

- Cześć. Tak, oczywiście jeżeli to nie problem- odpowiedziałam od razu.

-Wsiadaj-powiedział, a ja oczywiście skorzystałam z jego oferty modląc się w duchu by nie był żadnym mordercą.

Rozsiadłam się wygodnie w fotelu i zapięłam pasy, a mężczyzna w tym czasie ruszył.

-A więc co robiłaś sama na tym pustkowiu?- zapytał przerywając tym samym panującą ciszę.

-Umm powiedzmy, że zrezygnowałam z dalszej wycieczki z chłopakiem...uhm eks chłopakiem.- odpowiedziałam krzywiąc się na wspomnienie kłótni z Dominicem.- A ty? Gdzie się wybierasz?

-Tu i tam, zobaczymy gdzie mnie poniesie. Taki jakby duży urlop-wzruszył ramionami- A dokąd jechałaś z tym twoim chłopakiem?

-Do Nowego Jorku. Właściwie to miała być przeprowadzka, ale no nie wyszło nam to za bardzo.

-To musiała być nagła decyzja, co? Ja właściwie jadę w przeciwną stronę, mogę cię podwieźć do najbliższego miasteczka, a stamtąd dojedziesz autobusem? Masz jakieś pieniądze? Bo jeśli nie, to mogę ci pożyczyć- zaoferował, a ja myślałam tylko jaki z niego cudowny człowiek, byłam mu wdzięczna za to, że po prostu zabrał mnie z tego zadupia, a on jeszcze oferował pieniądze całkiem obcej osobie.

-Mam pieniądze, dzięki. Serio, myślałam, że umrę na tym zadupiu i nagle pojawiasz się ty, niczym rycerz na białym rumaku- powiedziałam, a on się zaśmiał.

-Tak właściwie to się nie przedstawiłem. Jestem Sebastian- spojrzał na mnie oczekując, że ja również się przedstawię, co moment później zrobiłam.

-A ja Carmen.

-Ładne imię, pasuje ci- uśmiechnął się.- Będzie ci przeszkadzać jeśli włączę muzykę?

-Dzięki i nie będzie mi to przeszkadzać.
Sebastian więc włączył muzykę, która wypełniła samochód.

Jak się okazało mieliśmy bardzo podobny gust muzyczny, więc trasa minęła nam w super atmosferze. Możecie sobie wyobrazić jak cudownie było jechać fordem mustangiem z 1967 jak się później dowiedziałam z naszej konwersacji, słuchając starych kawałków. Sebastian okazał się świetnym rozmówcą, nie pytał za dużo o rodzinę i Dominica, bo najwidoczniej zauważył, że to dla mnie niewygodny epizod, więc bardziej skupił się na luźniejszych tematach.

Zrobiło mi się niezwykle przykro gdy po około godzinie dojechaliśmy do jakiegoś miasteczka, którego nazwy nawet nie pamiętam.

-No to chyba czas aby nasze drogi się rozeszły- mruknęłam, gdy mężczyzna zatrzymał samochód, a ja odpięłam pasy.

-Na to wygląda- odpowiedział.

Wyszliśmy z samochodu, brunet wyciągnął moją walizkę i mi ją podał.

-Wielkie dzięki za pomoc Seb.

-Przyjemność po mojej stronie- uśmiechnął się i wsiadł z powrotem do pojazdu.- Miło było cię poznać Carmen, uważaj na siebie.

Mężczyzna odpalił samochód, aby jechać dalej, a w mojej głowie zrodził się dosyć szalony pomysł. Mózg pracował mi na szybkich obrotach analizując czy warto spróbować... W sumie nie miałam za wiele do stracenia. Ruszyłam biegiem za Sebastianem, na szczęście nie zdążył odjechać daleko, przez wolne tempo. Musiał mnie zauważyć w lusterku, bo się zatrzymał.

-Carmen, już się stęskniłaś?- zapytał rozbawiony.

-Mam trzysta dwadzieścia dolarów, wystarczy abym mogła przez jakiś czas potowarzyszyć ci w urlopie?- wydyszałam, a mężczyzna się zamyślił, jakby rozważał wszystkie za i przeciw.

-Wsiadaj- powiedział i otworzył drzwi.

Okay więc publikuję jeszcze raz. Trochę poprawiłam ten i następne rozdziały. Wciąż nie jest idealnie, bo jakby nie jestem profesjonalistką, ale trening czyni mistrza co nie? To coś piszę głównie w celu dla zabicia czasu i trochę dla poćwiczenia, ale jeśli Wam się spodobało to zapraszam do czytania c:

Just ride ||Sebastian StanWhere stories live. Discover now