O kulturze i krytyce, czyli rozmowa z @videl

684 49 74
                                    

Miałam już okazję porozmawiać o hejcie, ale, jak się okazało w komentarzach, warto też poruszyć temat tej niemal legendarnej konstruktywnej krytyki. Postanowiłam więc udać się do specjalisty! videl pracuje właśnie nad doktoratem z polonistyki, a na Wattpadzie długo zajmowała się recenzowaniem prac innych użytkowników. Na jej profilu znajdziecie aż sześć prac. Opowiedziała mi tak dużo mądrych rzeczy, że ustanowiła niekwestionowany rekord długości wywiadu w "Głosach Wattpada"!

Pod komentarzami do wspomnianego wywiadu o hejcie wywiązała się dyskusja o konstruktywnej krytyce. Czy coś takiego jak „konstruktywna" krytyka w ogóle istnieje? A jeśli tak, to czym jest?

O jej istnieniu świadczy już sama komentarzowa nitka. Trochę gorzej z próbą określenia, czym jest i jakie są jej relacje w stosunku do „reszty" krytyk. Oczywiście, mówiąc tu „krytyka" (niech będzie nawet ostra czy negatywna) już do końca wywiadu, będę odnosić się tylko do wypowiedzi szanujących odbiorcę, jego pracę, a nie tych snobistycznie skupiających się na samym krytykującym, który epatuje sobą i swoim gustem, gubiąc przy tym kulturę osobistą. Absolutnie nie chcę też wypowiadać się za jakiś „ogół". Każdy z nas jest inny, więc to, co powiem, to tylko moje opinie oparte na subiektywnych obserwacjach.

Częste operowanie pojęciem „konstruktywnej krytyki" zatarło nieco różnicę między wypowiedzią z argumentacją (krytyka) a dołączeniem do niej propozycji poprawy tego, co podległo zarzutom (konstruktywna krytyka). Stosujemy to określenie synonimicznie dla obu krytyk, ale chyba nie do końca trafnie, bardziej z rozpędu, zgodni w jednym, że z takiej krytyki (konstruktywnej) powinniśmy wyciągnąć coś dobrego i powinna ona zostawiać po sobie raczej miłe/neutralne wrażenie niż niemiłe. Ale to przecież nie oznacza, że z „krytyki negatywnej", informującej, ale niewskazującej rozwiązań problemów, nie da się wyciągnąć niczego pozytywnego i że od razu musi być ona niemiła.

Często zapominamy, że „konstruktywna krytyka" nie jest jedyną słuszną ani nie stanowi przeciwwagi dla „krytyki w ogóle", jest po prostu jednym z jej poziomów. Ale my i tak bardzo lubimy to określenie. Podczepiamy je nawet pod to, czym z założenia nie jest. Mam wrażenie, że tutaj, na Wattpadzie, dodanie do „krytyki" określenia „konstruktywna" jest czymś na kształt golarki do ubrań wycinającej nierówne, zmechacone drobinki materiału, takim wytrychem otwierającym przed komentującym wrota dialogu z autorem. Kiedy mówimy „ja konstruktywnie krytykuję" akcentujemy, że nasza wypowiedź jest coś warta; kiedy mówimy „naucz się konstruktywnie krytykować" akcentujemy zaś, że coś nie odpowiada nam w wypowiedzi kogoś innego. Sytuacja jest w istocie trochę bardziej skomplikowana.

„Obowiązkiem każdego komentującego tekst jest wskazywanie autorowi, co i gdzie powinien poprawić". Gdyby rzeczywiście tak było, raczej niewielu ludzi wypowiadałoby się o tekstach kultury. Oczekiwanie „propozycji naprawczych" od każdej wchodzącej w nasz tekst osoby jest jak żądanie ręki, kiedy ktoś daje palec. Jasne, to na ogół mile widziane, pożądane zjawisko, bo w teorii stanowi „dobry feedbeck", w dodatku może pomóc, jeśli ktoś „utknął", ale absolutnie nie jest jedyną „instrukcją obsługi czytanego tekstu", choć pewnie właśnie tego chcielibyśmy bardziej jako autorzy, a mniej jako czytelnicy. Zawsze chce nam się „dostać", ale nie zawsze chce nam się „dać". Kiedy ktoś cierpliwie mówi, co poprawić, jest większa szansa, że jego wypowiedź zostanie odebrana jako bardziej zaangażowana i szczera. „Konstruktywność" rzeczywiście wymaga od krytykującego więcej wysiłku; w końcu poza tym, że widzi problem i o nim informuje, musi zastanowić się i nad tym, jak można go rozwiązać. Podprogowo sugeruje też, że komentator wierzy w możliwości piszącego, co bardziej otwiera na przekaz, zachęca do działania. Ale to wciąż tylko poziom krytyki, nie jej absolutny wymóg.

Głosy WattpadaWhere stories live. Discover now