Rozdział 1

619 48 36
                                    

Trzy tygodnie po procesie Zandera Licavoli...

* * *

Kto by pomyślał, że tak skończę?

Otoczona przez ciemność. Z bosymi stopami, pod którymi nieustannie czułam spływającą z moich nóg, zbierającą się na lodowatych kafelkach w postaci pokaźnej kałuży wodę. Z mokrymi, krwistoczerwonymi włosami opadającymi na pobladłą twarz. Odziana zaledwie w cieniutki ręcznik i usiłująca wstrzymywać oddech, aby wydawać z siebie jak najmniej niepotrzebnych dźwięków, mogących zdradzić moją pozycję. Nad wyraz niekomfortową pozycję warto dodać.

– A widziałyście jaką zrobiła minę, kiedy przyniosłam ostatnią sukienkę? – rozprawiała jedna z kobiet, unosząc z łóżka pikowaną narzutę. Miała drobną figurę i zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu, więc kiedy usiłowała przeciągnąć ją na swoją stronę materaca, na kilka sekund zasłoniły ją poły szarego materiału. – Kreacja szyta na miarę, warta więcej, niż miesięczny pobyt w pięciogwiazdkowym hotelu, a ta dziewucha spojrzała na mnie, jakbym ukryła w jej muślinowych rękawach co najmniej naostrzoną różdżkę, albo gałązki Paleoniny.

– Myślę, że to raczej kwestia powodu, z jakiego ją przyniosłaś. – Zaśmiała się druga kobieta. W czasie, gdy ta pierwsza ściągała z łóżka kolejne warstwy pościeli, ona i jej jeszcze jedna towarzyszka pracowały bez wytchnienia, aby zetrzeć z mebli zalegający na nich od wczorajszego popołudnia kurz. Takowy nie zdążył się co prawda jeszcze zebrać na żadnej z drewnianych powierzchni, ale i tak kobiety nie szczędziły wysiłku, aby wyłapać każdą drobinkę. Choćby i tę najdrobniejszą, niewidzialną.

– Oficjalna prezentacja przed delegatami siedmiu kontynentów – westchnęła trzecia. – Biedactwo, jest taka młodziutka. Musi być przerażona.

– Mnie tam rozpierałaby duma – oburzyła się pierwsza, zdejmując poszewkę z pościeli. – Na przestrzeni ostatnich paru dekad tylko nieliczni nadnaturalni dostąpili podobnego zaszczytu. Ona sama zyskała taką możliwość wyłącznie dlatego, że została narzeczoną krwi Najwyższego Radcy. Gdyby nie ta ich „relacja", do końca życia nie wiedziałaby nawet, jakie imiona noszą poszczególni delegaci. A dzisiaj proszę, dziewucha uczy się na pamięć, jakie kolory mają ich szczoteczki do zębów.

– Alasteo – upomniała ją towarzyszka. – Powściągnij, proszę, język. Czy ci się to podoba czy nie, panienka America stoi teraz wyżej od nas wszystkich razem wziętych.

– Ta cała Dusney ma zaledwie siedemnaście lat. Spędziłam więcej czasu wśród murów tej siedziby, niż ona chodzi po świecie.

– Zauważ tylko, że twoim ojcem nie jest Władca jednego z czterech najpotężniejszych Żywiołów, Alesteo – odgryzła się kobieta, obdarzając tamtą surowym spojrzeniem i kładąc nacisk na jej imię, jakby stanowiło odzwierciedlenie jej niskiej pozycji. To wystarczyło, aby uciąć rozmowę.

Westchnęłam i przestąpiłam z nogi na nogi, aby zachować w palcach u stóp choć resztkę ciepła. Drżałam z zimna. Mogłabym przysiąc, że już co najmniej kilka razy przygryzłam sobie język od niekontrolowanego szczękania zębami. Moje ciało zdążyło już ostygnąć po prysznicu na tyle, że co rusz zerkałam tęsknie za siebie, myśląc, z jaką przyjemnością wskoczyłabym pod niego znowu, tylko po to, aby zmarnować nieco więcej gorącej wody i się ogrzać.

Trzymając się w cieniu, obserwowałam rozwój wydarzeń. Nie powiem, aby moje postępowanie było chwalebne, czy w jakimkolwiek stopniu eleganckie, ale w tamtym momencie ukrywanie się w spowitej w mroku łazience, zdawało mi się najlepszym wyjściem z tego jakże niekorzystnego położenia. Konfrontacja z pokojówkami była ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę tego dnia. Najlepiej wykonywały swoją pracę, gdy nie było mnie w pobliżu. Niestety, wtedy też najszybciej rozplątywały im się języki.

Ostatnia Królowa: Dziewięć SióstrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz