Rozdział 2

340 38 20
                                    

Minęły trzy tygodnie, a jego skroni wciąż zdarzało się pulsować bólem, którego nie rozumiał. Gdyby miał go do czegoś przyrównać, powiedziałby, że przypominał nieregularne stukanie. Pod czaszką rozchodziło się głuche pukanie, które rozprzestrzeniało się następnie po całej głowie, spływając w dół i docierając aż do obolałych kręgów szyjnych. Żadne leki nie pomagały, a leżenie bez ruchu, aby nie obciążać zanadto organizmu, tylko potęgowało poczucie doskwierających mu samotności i beznadziei.

Właśnie dlatego, mimo bólu, kładł się do snu wyjątkowo późno i wstawał codziennie skoro świt. Z dwojga złego o wiele bardziej wolał zmagać się z wieczną migreną i buntującą się przeciwko ludzkim tkankom wampirzą naturą, aniżeli mieć zbyt wiele wolnego czasu na rozmyślanie. Za bardzo przerażało go to, o czym mógłby w takim wypadku pomyśleć. Na jakie ryzykowne pomysły wpadłby w chwili, w której przypomniałby sobie, do jakiego stopnia zmarnowane było jego obecne życie.

Organizm długo przyzwyczajał się do zaburzonego, dobowego rytmu. Pierwszego tygodnia po usunięciu kłów, miał wrażenie, że umiera. Nie, że umrze, ale że faktycznie umiera. Nocą nie mógł spać, a jeśli już ostatecznie udało mu się opaść ze zmęczenia i choć na kilka minut przymknąć powieki, od razu budziły go koszmary. Rano i wieczorem zwracał każdy posiłek, jaki spożył za dnia. Nie potrafił odróżnić od siebie poszczególnych zapachów, dźwięki wydawały mu się przytłumione, a głosy szorstkie. Zupełnie jakby w jego umyśle powstał mur, w który ostrymi pazurami drapało dzikie, usiłujące dostać się do środka zwierzę. Nie słyszał bowiem rozmów ani odgłosów natury. Słyszał jedynie zgrzyt. Nieprzyjemny jazgot, sunących po płaskiej powierzchni szponów.

Wszystko zlewało się w jedną, ale niespójną całość. Zanderowi wydawało się, że został płótnem, na którym ktoś namalował paskudny, lepiący się od źle dobranych farb obraz. Wystarczyła mu zaledwie chwila w ludzkim, nieporadnym ciele, aby zrozumieć, jak bardzo Kayla się dla niego poświęciła. Cena, którą przyszło jej zapłacić, biorąc na siebie jego winę, była stanowczo zbyt wysoka. Nawet jemu było ciężko, a przecież zasłużył sobie na tak okrutny los. Myśl, że kobieta dobrowolnie pozwoliła odebrać sobie kły, aby nie dowiedziano się o jego uczestnictwie w incydencie sprzed roku, napawała go obrzydzeniem. Był wściekły na samego siebie. Obwiniał się za to, że od początku nie obstawał przy tym i nie poddał się zasłużonej karze. Zachował się jak tchórz, przez co zranił nie jedną, ale dwie kobiety, które przyszło mu pokochać. Kaylę, bo nie potrafił wziąć odpowiedzialności za czyn, który popełnił i Americę, ponieważ później za bardzo się bał, aby umieć się do niego przyznać.

Zasłużył, aby odebrano mu kły, a tym bardziej, aby zachował całą dotychczasową pamięć. America miała rację. Dzięki temu, że pamiętał, mógł żyć z myślą, jak strasznym człowiekiem się stał.

Dosłownie.

– Kawa ci wystygnie.

Drgnął, słysząc w oddali donośny kobiecy głos. Starsza czarownica o zaplecionych w warkocz, posiwiałych włosach, która właśnie weszła do kuchni, zlustrowała go od stóp do głów i pokręciła z dezaprobatą głową. Na jej pomarszczonej twarzy pojawił się upominający grymas.

Zander zbył jej uwagę i spojrzenie, lekceważącym wzruszeniem ramion. Siedział przy blacie, ubrany w pierwszą lepszą rzecz, jaką znalazł w komodzie, a więc przydużą flanelową koszulę i wytarte dżinsy, które najpewniej miały kiedyś barwę ciemnego granatu, a obecnie oscylowały kolorem gdzieś między spranym grafitem, a popielatą szarością. Pasowały niemal perfekcyjnie do niezdrowo poblakłej twarzy chłopaka, a w szczególności jego zmatowiałych, brązowych oczu. Współgrały również z humorem, którego brakowało mu od momentu opuszczania głównej siedziby Rady.

Ostatnia Królowa: Dziewięć SióstrWhere stories live. Discover now