Rozdział 14

179 16 2
                                    

Wszyscy spojrzeli w stronę, z której dobiegał głos. Długie, jasne włosy spływały po ramionach postaci, której twarzy nie można było zobaczyć w półmroku. Czarny płaszcz otulał ciało a zadbana dłoń spoczywała na jeszcze niewidocznym brzuchu. Nawet Otabek wiedział już, kto to jest, mimo, że widział tę osobę po raz pierwszy. Domyślił się a z jego oczu buchały płomienie nienawiści.

-Przyszłaś dokończyć dzieła twojego gacha? Czy może jesteś głucha i nie słyszałaś, jak mówiłem, że nie chcę cię więcej widzieć na oczy?

Zapytał wyraźnie zirytowany chłopiec. W jego oczach, głęboko pod złością, nienawiścią i obrzydzeniem, skrywał się ból i tęsknota za ukochaną mamą.

-Nie wierzę, że to, co mówiłeś, to prawda.

Odparła kobieta, a policja zwróciła się w jej kierunku.

-Musi pani jechać z nami. Jest pani oskarżona o współudział w pobiciu i trwałym okaleczeniu swojego syna.

Powiedział milczący do tej pory mężczyzna. Kobieta patrzyła na wszystkich po kolei, szukając jakiejś pomocy.

-Tato...

Wyszeptała, prosząco. Siwowłosy jednak odwrócił wzrok z nieskrywanym bólem i rozczarowaniem.

-Ja nic nie zrobiłam!

Krzyknęła, czując się bezbronna. Wiedziała, że zagonili ją w kozi róg.

-Pozwoliła pani, by pani partner pobił i okaleczył pani syna. Stała pani obok i nic nie zrobiła. To jest współudział, wydała pani ciche przyzwolenie na napaść na własne dziecko.

Wyjaśnił jeden z policjantów, podchodząc do przerażonej kobiety i skuwając jej ręce.

-A co miałam zrobić? Boję się go! Nie wiecie, jaki on jest!

Błagała. Swoimi pięknymi oczami pełnymi strachu błagała niebiosa, by ją ochroniły.

-To już wyjaśnimy sobie na komendzie.

Zarządził policjant i wyprowadził blondwłosą kobietę, mimo, że ta wyrywała się i nie chciała iść razem z nim.

-Yurij! Tato! Nie pozwólcie im!

Słyszeli słabnący głos z korytarza. Po bladych policzkach pacjenta popłynęły łzy, o których on sam nie wiedział, dopóki Otabek mu ich nie otarł. Chłopcy spojrzeli po sobie i teraz już chłopiec nie potrafił przestać płakać.

-Będę już się zbierał. Yurij, gdybyś miał jakieś pytania, proszę, daj mi znać. Życzę zdrowia.

Stwierdził po chwili pozostały w pokoju policjant i wyszedł, żegnając się ze wszystkimi. Dziadek patrzył na swego młodego wnuka, leżącego na szpitalnym łóżku i płaczącego. Było mu go tak strasznie żal. Nie wiedział, co może zrobić, by go pocieszyć. Chociaż on sam nie czuł się najlepiej.

-Chcę, żebyście już poszli. Chcę zostać już dzisiaj sam. Wróćcie jutro, dobrze?

Poprosił w pewnym momencie. Mężczyźni spojrzeli po sobie.

-W porządku, Juratschka. Odpocznij.

-Tak, Yurij. Idę znaleźć jakiś hotel, zanim nic nie zostanie.

-Jaki hotel? Nie ma mowy. Jedziesz do nas. Przyjaciel Yurija to przyjaciel rodziny.

-Dziękuję.

Czarnowłosy zaczął zbierać swoje rzeczy, a dziadek czekał na niego cierpliwie.

-Zdrowiej, Jura.

Powiedzieli chórem na odchodne, z czego zaczęli się śmiać. Blondwłosy chłopak jeszcze przez chwilę słyszał ich oddalające się głosy i śmiechy. Wtulił w twarz w poduszkę i spróbował zasnąć. Tego wszystkiego było za dużo.

-Nie chcę już nic więcej...

Wyszeptał, zapadając w sen.

Jak powietrzeWhere stories live. Discover now