Rozdział 2. Trzech Starców

46 5 2
                                    

Ni stąd, ni zowąd przed oczami Wilgara zabłysnęły światła niewielkiego rybackiego portu. Gdzieś w głębi lądu na bramie i na grubych murach wymarzonego miasta świeciły latarnie. Przed ów kamienną ścianą rozciągało się pole pszenicy, które obecnie, prócz swojego naturalnego słonecznego koloru, oplótł blask pięknego zachodu. 

Do drewnianego molo dobijały stare magiczne łódki, ale Wilgar nigdzie nie mógł dostrzec przyjaciół. Z resztą na pierwszy rzut oka zauważył braki również w pozostałej części poszukiwaczy przygód. Pomijając już fakt, że i Czarna siedząca wcześniej naprzeciwko niego wyparowała jak tamta mgła. Brodaty karczmarz po prawdzie nie wiedział nawet, jak się tu znalazł i obserwując ciche poruszenie mglistej floty, domyślał się, iż nie tylko on był skonsternowany. Nie wszyscy jednak postanowili gdybać i debatować.

Strażnicy portu wyglądali, jakby byli gotowi na przybycie hordy poszukiwaczy. Najszybsi podróżnicy dobili już do brzegu, a gdy tylko stanęli na mokrych deskach, magiczny transport na nowo pękał w drzazgi i wracał do głębin morza. Liczba ludzi na molu rosła. Cóż więc innego mogli robić stróże prawa niż odsyłać przybyszów do miasta?

W końcu również Wilgar stanął na lądzie i odetchnął głęboko. Tłum powoli rozrzedzał się, bo niektórym z różnych powodów niezwykle śpieszno było na rynek. A Wilgar? Wilgar patrzył na cudowne mury, ośnieżone szczyty pnące się gdzieś na horyzoncie, rozległe morze i brzeg wyspy, która miała być jego nowym domem. Toteż wybił najwyższy czas, by dowiedzieć się najważniejszej rzeczy...

- Przepraszam, gdzie tu dostanę coś do jedzenia? - spytał pierwszego napotkanego tubylca. Brzuch burczał, a takich spraw zwyczajnie się nie lekceważyło. Do tego przynajmniej przywykł pracując parę lat za szynkwasem.

- Panie kochany! - odparł starszy mężczyzna z fajką w ustach, ubrany w prostą lnianą koszulę i szerokie spodnie - Ostatnio złowiłem taką rybę! - Rozłożył ramiona, na tyle na ile pozwalały mu obolałe plecy i pokazał dość znaczny rozmiar. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego ogólny stan fizyczny. Wilgar za rybami co prawda nie przepadał, ale już miał przed oczami ruch, jaki za moment musiał zapanować w tutejszej karczmie. I szczerze nie zazdrościł właścicielowi stresu związanego z przybyciem tłumu nieznajomych.

- Panie, a zamiast tego wieloryba... - zademonstrował wyolbrzymiony rozmiar, próbując stylem mówienia wejść na częstotliwość, w której nadawał stary rybak - coś na teraz do przegryzienia by się znalazło?

- A czy ja ci, słuchaj, wyglądam na obwoźny, rozumiesz, kram z przekąskami? - stary, jak to stary zaczynał ględzić i Wilgar już wiedział, do czego to dąży. - A i owszem, że mam, ale co ja wtedy do gęby włożę? Deski mam obgryzać coby mi w nich ostatnie zęby zostały? Albo...

- Dobra, dziadek, już się nie produkuj. Zapłacę przecież - brodacz przerwał rybakowi wywód. Stary mężczyzna usłyszawszy co chciał usłyszeć, w parszywym uśmieszku pokazał cały zestaw ubytków we wspomnianych kilku ostatnich zębach. - Jaka cena? - dokończył Wilgar, choć po błysku w małych oczkach domyślał się, że będzie żałować pytania.

- Piątaka pan daj i spadaj.

- Ile?! Za jedną rybę? - brodacz, choć robił to rzadko, zaczął poważnie zastanawiać się nad chwilową głodówką. A z drugiej strony zwyczajnie lubił się targować i nie zamierzał ot tak zgodzić się na cenę tego zdziercy.

- Ale jaką rybę! Pierwsza klasa! Taka, rozumiesz pan, cycuś glancuś! - Tutejszy mistrz marketingu już na nowo rozkręcał reklamę swoich cudownych produktów, ale gdy brał wdech, by dalej bajerować klienta, zamarł w bezruchu z oczami wbitymi w punkt za Wilgarem. Brodacz poczuł wzrok na karku i od razu obrócił się na pięcie, by przekonać się, co tak przeraziło rybaka. 

Bojownicy BurzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz