Rozdział 5. Czarna Obelga

23 3 0
                                    

Im bardziej zbliżał się zmierzch tym spokojniejsze zdawało się być miasto na Wyspach Gromów. Wędrowcy przenosili się z ulic do karczmy, a ci bogatsi zmierzali na przygotowane pod zabudowę tereny. W końcu bezpieczna ziemia na wynajem była mocno ograniczona i wolne działki znikały w mgnieniu oka. Była też trzecia grupa typów spod ciemnej gwiazdy, którzy o zmroku wyruszali na tereny bezprawia by zaszyć się w ciemności i szukać fortuny, bądź polować na kolejne ofiary.

Wilgar należał do tej pierwszej gromady. Zajął stół przy karczemnym oknie, zajadał tutejsze jedzenie, które swoją drogą nie było najgorsze i obserwował tłumne zbiorowiska wojowników. A także oprychów, którzy w półmroku kończącego się dnia chwytali za Gwiazdy Kontroli i znikali w nieznane nikomu miejsce. Pioruny, które biły gdzieś w oddali krótko po takim zniknięciu chyba nikomu nie mogły zdawać się zwykłym przypadkiem.

Były karczmarz sięgnął do kieszeni po czteroramienny kryształ. Nawet nie próbował rozgryźć jak ten przedmiot trafiał w ręce wszystkich, którzy zawitali na wyspy. Dla większości klejnot był darem. Wilgarowi zaś wydawał się być klątwą. Kamień jak jakiś nieznośny demon przyklejał się do właściciela, wciąż wracał choćby wrzuciło się go do ognia lub cisnęło w ocean. Błyszczał przy każdym dotknięciu, a jego niezrozumiała moc była wręcz przerażająca. Brodacz czuł się spętany przez magię, zupełnie jakby ktoś pozostawił mu znamię na znak paktu, na jaki każdy nieumyślnie godził się, przypłynąwszy na wyspy.

Ale Gwiazda Kontroli była czymś jeszcze.

Wilgar ścisnął zaklęty kryształ w dłoni i zagryzł zęby. Krzyczał w myślach ze wściekłości na samego siebie. Minęły dwa dni podczas których poznał kilku ważnych mieszkańców miasta. A nadal nie czuł się gotowy, by ruszyć do krain, gdzie grasowali łowcy głów. Nijak by się tam przydał, jeśli przedwcześnie wyzionąłby ducha, a błądzenie po tych rozległych terenach, licząc na łut szczęścia też nie miało wiele sensu. Tak przynajmniej brodacz tłumaczył się przed samym sobą. Zbierał surowce, jedzenie, zarabiał na pomocy dla ludzi wskazanych przez burmistrza. Przynajmniej nie czuł się tu aż tak obco. Ale czuł się samotny w tym tłumie. I właśnie dlatego kryształ znaczył coś więcej. Był bowiem dla Wilgara jedynym pomostem łączącym go z bliskimi.

Dawny rycerz podniósł się z krzesła i podszedł do szynkwasu. Karczmarz chwilowo gdzieś wsiąkł i miejsce za ladą zajęła jego córka. Była młodsza od Wilgara. Rozglądała się nerwowo po nowych twarzach, które zalały budynek jak powódź. Buńczuczni wojownicy, wychwalali się swoimi czynami, choć w istocie bliżej im było do pospolitych grasantów niż żołnierzy. Podpite grupki poszukiwaczy tworzyły istny rozgardiasz w murach starej tawerny. Pozostało tylko czekać na jakąś bójkę, a Wilgar wiedział, że w takim miejscu do podobnej sytuacji wystarczy drobna iskra.

Skrzętnie ominął wzrok zuchwałych awanturników. Przecisnął pewnie przez nietrzeźwych poszukiwaczy przygód, którzy teraz raczej szukali alkoholu na spodach opróżnionych kufli zamiast chwały i bogactwa.

- Poproszę Obelgę. - zwrócił się do młodej kobiety. Blondwłosa zmrużyła oczy i uniosła brew niepewnie, chyba nie spodziewając się prośby o ten trunek. - Najlepiej czarną. - dodał po krótkiej chwili ciszy.

- Tej, patrzcie jaki koneser! - wydarł się jakiś upity oprych w łuskowej zbroi i nieomal spadł z wysokiego krzesła stojącego przy szynkwasie. - Weź no postaw kufelek jak cię stać na taki luksus. - Zakapior zaśmiał się głośno, a jego słowom odpowiedziało kilka głosów.

- Dobrze gada! Niech młoda naleje każdemu jakichś najtańszych szczyn! - Krzyknął w tłum jeden z nich. Wokół Wilgara robił się co raz większy harmider, ale dawny karczmarz pozostawiał ów stan bez reakcji. Obelga po chwili pieniła się w w kuflu, a brodacz jakby nigdy nic ruszył do swojego stołu.

Bojownicy BurzWhere stories live. Discover now