Rozdział 7. Żar Serc

16 3 2
                                    

Masywne góry pięły się ponad głowami Auro i Wilgara. Wiatr szumiał między drzewami, które kurczowo trzymały się stromych zboczy. Tym miejscem w pełni rządziła dzika natura. Choć przestrzeń wydawała się ogromna wielkie szczyty i stare drzewa potrafiły przytłoczyć. Ponadto terenu nie oświetlało nic poza księżycem i gwiazdami na czystym niebie. Wszędzie tylko nieposkromiona przyroda, równie piękna co zdradliwa i niebezpieczna. 

– W takim miejscu aż miło ginąć. – Auro chciał rozładować stres wisielczym humorem, ale spotkał się tylko z zażenowanym wzorkiem przyjaciela. 

– Daj mi chwilę. – Wzrok byłego karczmarza utkwił na jednym z pobliskich krzaków, którego obrał na swoją ofiarę. Auro usłyszał tylko jak cudne dźwięki przyrody zostają przerwane strumieniem wiadomego płynu skraplającego liście. I tym razem to Wilgar poczuł na plecach zażenowany wzrok. 

– Serio? – westchnął fioletowooki wojownik. 

– No co... Lepiej teraz niż podczas walki – burknął Wilgar. 

Auro parsknął śmiechem i pokręcił głową, rozglądając się po pobliskim terenie. Bez dwóch zdań było tu pięknie i aż nie chciało mu się wierzyć, że tak cudowne miejsce może być zarówno tak śmiertelnie niebezpieczne.

Chłopak poczuł jak coś zaczęło świdrować go w nosie. Natłok leśnych zapachów wywołał głośne kichnięcie. I tu jeszcze nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby w tym samym momencie nie uderzył piorun. Wilgar szybko związał spodnie, odwrócił się w stronę przyjaciela i otworzył usta, chcąc skomentować ten zbieg okoliczności. 

– Nie no teraz to żeś przeszedł samego siebie – rzucił żartobliwie. Wtedy jednak uderzył kolejny grom i dwójka wojowników nie umiała już udawać dobrej zabawy.

Przyjaciele porozumiewawczo spojrzeli sobie w oczy, kiwnęli głowami, wyciągnęli broń i ruszyli pędem w stronę grzmotów, których usłyszeli jeszcze kilka. Gdzieś tam przed nimi znów toczyła się walka. A każdy kolejny, jak i poprzedni huk mógł być symbolem śmierci Kassandry lub Czarnej.

.   .   .

Skrytobójczyni krążyła po polanie przed jaskinią. Grymas na jej twarzy niejednego mógłby przyprawić o ciarki. Patrzyła gdzieś w ziemię, zaciskała pięści i wypuszczała kolejne strumienie powietrza, które jeszcze chwila i mogłoby zacząć dymić. 

– Zwijajmy się stąd. – Drżący głos wojownika przerwał ciszę. 

Patrzył na rozsierdzoną zabójczynię. Lekki blask nocnego nieba zdawał się nie odbijać od stroju dziewczyny. Wyglądało to jakby wchłaniała całe światło niczym mała czarna dziura. Na dodatek nieźle wkurzona czarna dziura. 

– Nie – warknęła krótko. – Nigdzie nie idziemy. 

Wojownik zmarszczył czoło. Totalnie nie rozumiał postawy zabójczyni, którą najwyraźniej rządził gniew tłumiący racjonalne myślenie. Nie miał zamiaru tu ginąć przez jakąś niespełna rozumu kobietę, skoro mógł właśnie uciec do miasta za pomocą nabytej przed momentem gwiazdy. Sięgnął po świecący kamień, ale nie utrzymał go długo w ręce. Poczuł tylko brzdęk metalu. Gwiazda spadła na ziemię, a sztylet który wytrącił mu z ręki magiczny przedmiot, wrócił do dłoni wojowniczki. 

– Nie próbuj – wysyczała skrytobójczyni, a jej ramiona unosiły się od łapczywego oddechu tłumiącego wściekłość. Cisnęła sztyletem jeszcze raz, gdy gwiazda wróciła do dłoni mężczyzny. Tym razem celowała w blachę tuż pod gardłem wojownika. Rękojeść długiego noża tkwiła przed jego oczami, zaś u jej podstawy zalśnił kryształ odbijający blade światło gwiazd. 

Bojownicy BurzWhere stories live. Discover now