|2|

837 54 24
                                    

Strach. Tylko to uczucie znał. Ciągła warta, ile by dał za choćby godzinę snu. Wewnętrzny ból niemalże rozrywał go od środka, a w głowie kręciło mu się od braku świeżego powietrza. Ile to już lat minęło odkąd ostatni raz widział słońce? Nie mógł z tąd wyjść. Najgorsze z jego koszmarów powtarzały się dzień w dzień. William już dawno stracił poczucie czasu. Od dwunastej do szóstej i tak w kółko. Zapach zgnilizny drażnił nozdrza, oczy piekły domagając się odpoczynku. Ale nie dostanie go. Nigdy. Może i zasłużył, może i nie. To już nie było ważne.

Zajrzał na kamerę i przejrzał wszystkie kąty tej przeklętej restauracji. Znów się zbliżają. Demony z przeszłości. Zerknął na zegar, piąta. Jeszcze kilka sekund. Lecz jaki miało sens odliczanie czasu skoro każda minuta wygląda tak samo? Usłyszał wesołą muzyczkę zwiastującą koniec nocy. Mężczyzna wiedział, że nie dostanie odpoczynku, więc tylko poprawił się na siedzeniu i czekał. Ale ku jego zaskoczeniu, gdy tylko melodyjka przestała grać zrobiło się całkiem ciemno.

-Cholera, co jest? -zapytał sam siebie.

Niewiele rzeczy mogło go już przestraszyć, ale w tej chwili zupełnie nie wiedział co może się stać i przez to zaczął odczuwać...lekki dyskomfort. Nie było żadnego źródła światła. Może to moment w którym będzie mógł choć przez chwilę odpocząć? Nie było mu to jednak dane. Do uszu Williama dobiegł mroczny głos.

-Brawo. -zaczął tajemniczy głos. -Ile to już lat minęło? Ile to już wycierpiałeś? -zaśmiał się.

-O-O co tu chodzi? -zapytał niepewnie mężczyzna, szukając wzrokiem swojego rozmówcy.

-To twoja szansa. I mam nadzieję, że dobrze ja wykorzystasz.

-Czekaj, jaka szansa? Chcesz mnie uwolnić? -w głosie Aftona słychać było nadzieję.

-Cóż, można tak powiedzieć. -głos na chwilę zamilkł. -Ale to nie takie proste jak ci się wydaję.

-Co muszę zrobić?! Powiedz proszę! -William pędem wstał z krzesła, jakby to miało mu w czymś pomóc. Niestety nie był to dobry pomysł. Nie stał na nogach od naprawdę długiego czasu, więc tylko zachwiał się niepewnie, a następnie opadł na siedzisko.

-Wyrządziłeś krzywdę tak wielu ludzią. Twoja rodzina nigdy cię nie obchodziła, co udowodniłeś już tyle razy. -głos znów zamilkł. -Jeśli chcesz się z tąd wydostać musisz udowodnić, że naprawdę się zmieniłeś. Musisz sprawić, aby ci wybaczyli. Ale jest lekkie utrudnienie, nie możesz nikomu tego powiedzieć.

William zastanowił się przez chwilę. Co on wygaduje? Jego rodzina zawsze go obchodziła, po prostu...czasami o niej nie myślał. A sprawić, aby mu wybaczyli? Jakim cudem ma to sprawić? I dlaczego nie może o tym powiedzieć? Zapewne dlatego, aby im nic nie narzucać. Jeśli to ma mu pomóc w wydostaniu się z tąd, to jak najbardziej się tego podejmie.

-Więc, mówisz, że moje dzieci mają mi wybaczyć i to tyle? -zapytał w ciemność.

-Pomyśl, kogo jeszcze zraniłeś? -odezwał się głos. -Czy nie pamiętasz już swojego dawnego przyjaciela? On zawsze był przy tobie, a ty odwdzięczyłeś się mu w taki sposób.

Mężczyźnie na samą myśl o Henrym zrobiło się nie dobrze. Jeśli on też zalicza się do tych osób to jest już przegrana sprawa, ale jak to mówią nadzieja matką głupich.

-Dobrze, zrobię to, sprawie, że mi wybaczą. Mam jakiś ograniczony czas? -miał oczywiście nadzieję, że nie.

-Oczywiście! -głos zaśmiał się chrapliwie. -Ale, wiesz? Jestem dobry i dam ci dwa tygodnie,a ostatniego dnia masz czas do szóstej wieczorem.

-Żartujesz?! Tylko tyle? Proszę cię, nigdy mi się nie uda! -oburzył się brunet.

Głos się nie odezwał. Czyżby zniknął?

-Halo? Słyszysz mnie?! -nie miał więcej czasu na nawoływanie, gdyż nagle dookoła zaczęło się robić coraz jaśniej, a mu zaczęło kręcić się w głowie.

Poczuł jak siedzenie znika, a on sam upada na miękką ziemię. Jego oczy przyzwyczajał się do dawno nie widzianych promieni słońca. Pod palcami poczuł ciepłą trawę, a świeży zapach drzew uspokoił jego niespokojnie myśli. Po około minucie doszedł do siebie i nareszcie mógł zobaczyć gdzie się znajdował. Widok go oszołomił.

Dookoła roiło się od drzew, a niebo widoczne poprzez liście było zniewalająco błękitne. Spojrzał trochę niżej. Leżał na żywo zielonej trawię. Tak dawno już nie widział tych wszystkich cudów natury. Spróbował wstać. Ku jego zaskoczeniu nie sprawiło mu to większych trudności. Nagle dobiegły go ćwierkania ptaków. Piękna melodia niosła się w świat, a William wprost nie mógł uwierzyć, że znalazł się w tak cudownym miejscu. Tylko gdzie on dokładnie się znajdował? I przecież musiał znaleść kogoś znajomego. Przeszedł kilka kroków po miękkiej trawie. Uśmiech sam cisnął mu się na twarz. Aż zapomniał jakie to uczucie. Dobiegły go odgłosy ludzi. Śmiechy i rozmowy. Chwiejnym jeszcze krokiem udał się w ich stronę. Doszedł do jakieś ścieżki. Oparł się o drzewo, lekko chowając się za nim. Nie wiedział czemu, ale nie czuł się jeszcze całkiem pewnie. Przejrzał dokładnie całą polane przed nim, nic nadzwyczajnego kilka ludzi siedzących na ławkach. Coś nagle przykuło jego uwagę. Trójka dzieci beztrosko bawiąca się nieopodal swoich opiekunów. Przyjrzał się uważnie i nie mógł wprost uwierzyć. Pamiętał ich. Elizabeth, rozpoznał ją niemal odrazu. Włosy miała spięte w warkoczyki tak jak zawsze. A obok niej trochę mniejszy, niebieskooki chłopiec, Chris. Tak, to oni, był pewien. Trzecie dziecko było dla niego już trochę większą zagadką, ale to nie było ważne. Najważniejsze było to, że znalazł swoje dzieci. Przeniósł wzrok na osoby siedzące na kocu nieopodal. Czy to był Mike? Zmienił się od czasu, gdy go ostatni raz widział. Przeniósł wzrok na osobę obok i mina mu zrzedła. To był Henry jakby inaczej. Jego były najlepszy przyjaciel. On akurat nie zmienił się w ogóle. Oboje prowadzili żywą rozmowę. William nie do końca był pewny co ma zrobić. W końcu zdobył w sobie trochę odwagi i wyszedł zza drzewa.

Narazie wolał ominąć bawiące się dzieci. Mógłby tylko wywołać jakaś awanturę. Stanął kilka metrów od miejsca gdzie siedzenie mężczyźni. Przygryzł wargę i jeszcze raz przemyślał to co ma powiedzieć. Wziął głęboki wdech i podszedł. Mike i Henry byli tak zajęci wesołą rozmową, że w pierwszej chwili nawet go nie zauważyli. A wtedy William wydukał z siebie jedno absurdalne słowo.

-Cześć. -nie to chciał powiedzieć. W sumie sam nie wiedział jak zwrócić na siebie uwagę, ale widać podziałało bo oboje zwrócili ku niemu wzrok.

Przez pierwsze dwie sekundy obdarowali go uśmiechami, ale po chwili wszystko się zmieniło. Gdyby nie zaistniała sytuacja pewnie uśmiał by się z ich min, ale teraz nie było mu zbyt do śmiechu.

-Cześć. -powtórzył William i próbował opanować drżenie nóg.

Wybaczenie | Fnaf |                         ✔ Zakończone✔Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu