Rozdział VI

548 43 22
                                    

Cały świat wydaje się martwy, gdy samemu żyje się jedynie z braku lepszego wyboru. Nie wierzył w Boga, ale nie pokładał też nadziei w poddaniu się i samobójstwie. Przecież byłoby to jednako niehonorowe i idiotyczne. Nie, Severus Snape zawsze walczył do końca, nawet o przegraną sprawę, nawet jeśli pozostanie w grze zakładało przedłużającą się karę. Tak było i tym razem. Każdy dzień był dla niego więzieniem, workiem myśli pozbawionym dna. Zapadał dał się w niego o świcie, by wydostać, niby z mrocznej toni wszechświata, gdy jego ciężkie powieki morzył sen. Nietoperz z Lochów miał swoją dumę – gdzieś pod czarnym płaszczem żałoby, którą nosił ostentacyjnie od śmierci matki, pod przetłuszczonymi, zaniedbanymi włosami, niemytymi z przekory wobec norm irytującego świata, gdzieś pod warstwą wiecznej zmarzliny jego osobowości – kwitła w nim czerwona, jak mak, zdrowa i czysta niczym górskie źródło. Tuż obok niej tkwiły też miłość i nadzieja, lecz one miały się znacznie gorzej od swojej szkarłatnej siostry. Jedno było pewne – Severus Snape był zbyt odważny na śmierć. Nazbyt pochłonięty pokutowaniem już za życia, nazbyt zajęty tworzeniem ze swojej egzystencji prawdziwego piekła, by pozwolić sobie na rozgrzeszenie, które przysługiwało nawet jemu. Severus Snape uparcie wbijał swojej duszy drzazgi pod paznokcie, udowadniając sobie tym samym, że jest od innych lepszy, silniejszy i nie zapomni krzywd wyrządzonych innym, nawet gdy pokrzywdzeni dawno odejdą z tego świata.

W pomieszczeniu śmierdziało kałem i uryną. Głównie tym. Dla kogoś, kto wszedłby tu po dłuższym pobycie na świeżym powietrzu właśnie te wątpliwej urody wonie zagłuszyłyby wszystko inne. Jednak Ronald Weasley zdążył się już przyzwyczaić. Nie miał pojęcia, jak długo tkwił tu z rękoma spętanymi na plecach, przywiązany do słupa, pozbawiony różdżki i resztek godności. Siedział w kałuży własnej krwi, szczyn i wymiocin i miał naprawdę wielką nadzieję, że dziś przynajmniej nie narobi w majtki. Minęło już przecież kilka dni, odkąd ostatni raz miał w ustach coś innego niż... ugh. Nie chciał o tym myśleć, a jednak okropne obrazy bezlitośnie wracały za każdym razem po przebudzeniu wymierzając mu dodatkową karę. Nawet teraz, po tych wszystkich upokorzeniach i torturach, którym poddawał go Potter, Ron nie mógł uwierzyć w to kim, czy też raczej CZYM stał się Harry.

Weasley mógł tylko podejrzewać, że znajduje się w piwnicy. Równie dobrze mogłoby to być jakiekolwiek inne pozbawione okien pomieszczenie. Ściany wymurowano z szarego, chropowatego kamienia. Ron dokładnie poznał ich fakturę przy okazji licznych zderzeń, kiedy jego przyjaciel uczył go bolesnej sztuki latania. Rudzielec nie miał pojęcia, że istnieją w nim takie pokłady cynizmu i sarkazmu. Jeśli Tłustowaty Dupek znajdował się kilkakrotnie w takim samym położeniu, Ron przestał mu mieć za złe to, jak przykry i niesprawiedliwy był dla większości swoich uczniów. Wokół panowały nieprzenikniona ciemność i martwa cisza. Dosłownie. Najmłodszemu z braci Weasley wydawało się, że ten człowiek, którym stał się Harry, zabił nawet ją. Wiedział, że nie wytrzyma już długo. Wiedział, że pozostało mu niewiele czasu, bo w końcu Potter znudzi się swoją zabawką i spotka go koniec okraszony neonowo zielonym światłem. Trudno. W tym momencie własna śmierć obchodziła go najmniej. Miał świadomość, że Ginny i Hermiona są teraz w niebezpieczeństwie, gdyż jego oprawca czytał z myśli dawnego druha, jak z otwartej księgi. Ron i tak powiedział mu już więcej, niż Harry pragnął wiedzieć i był pewien, że znajdzie w swoim rudym czerepie znacznie więcej szczegółów, jeśli tylko tamten grzecznie go poprosi. A Potter umiał prosić tak, jak nikt inny na tym popieprzonym świecie.

Ron zwymiotował po kolejnym uderzeniu w brzuch. Nie wiedział, czy tym razem był to but, czy pięść Harry'ego. To nie miało większego znaczenia. I tak rzygał już krwią, czuł jej smak w ustach przy każdej kolejnej torsji, a to oznaczało, że jego żołądek pękł. Znowu. Trudno. Potter i tak magicznie go poskleja, by później, całkiem mugolsko, rozpłatać jeszcze raz. Ron czuł tę satysfakcję, jaką dawała czarnowłosemu władza nad życiem i śmiercią. Czuł jego podniecenie wywoływane przez ból, poniżenie i agonię, do których doprowadzany był przez przyjaciela raz po raz. Weasley od kilku dni tkwił na granicy życia i śmierci, trudnej do wytrzymania jawy i sennego koszmaru, będącego przedłużeniem rzeczywistości.

Najlepsza Przyjaciółka Szatana - Pottermione/Sevmione ZAKOŃCZONEKde žijí příběhy. Začni objevovat