❀ Rozdział 13 ❀

211 19 14
                                    

- ROSALIO HOPE WILLIS, CZY TY JESTEŚ POWAŻNA?

Donośny krzyk Darlene Willis rozniósł się po całym domu, docierając do Rose siedzącej w swoim niebieskosrebrnym pokoju. Biszkopt rozgoszczony beztrosko na jej kolanach wstał i schował się pod łóżkiem, a gdy zza drzwi zaczęło dobiegać skrzypienie schodów, serce Rose zabiło dwa razy szybciej.

Po kilku sekundach w progu jej pokoju stanęła wysoka kobieta. Wyglądała na rozwścieczoną, a krótkie włosy tylko dodawały jej surowości. 

- Dostałam list z twojej szkoły - oznajmiła pani Willis. Jej głos był lodowaty.

- Co? - Od razu zapytała Rose, a i tak nikły kolor zaczął spływać z jej porcelanowej twarzy. - Dlaczego? W wakacje?

Najpierw Rose pomyślała, że to lista nowych podręczników przyszła o wiele za wcześnie, ale to było mało prawdopodobne. Z resztą, koperta którą trzymała jej mama nie wyglądała na spis książek. Więc to musiał być inny list, który jej rodzice mieli dostać już w czerwcu, a sowa przyniosła go dopiero teraz. Pewnie zgubiła się w mugolskim świecie.

Dobrze wiedziała co to za list i wcale jej się to nie podobało.

Pani Willis patrzyła na nią, zaciskając wąskie wargi.

- Mnie bardziej zastanawia, dlaczego podrzuciłaś woźnemu do gabinetu jakąś łajnobombę? Co to właściwie jest łajnobomba? To brzmi, jak bomba która wybucha gnojem, ale mam nadzieję, że masz na tyle rozsądku, aby wiedzieć że to żałosne.

Rose ukryła twarz w dłoniach, czując się równocześnie niesamowicie zażenowana i przestraszona. Postanowiła zignorować pytanie kobiety, nie informując iż jej przypuszczenia były zaskakująco trafne.

- Mamo, ale to naprawdę było tylko jeden raz - Beznadziejnie próbowała się wybronić.

Zresztą mówiła zgodnie z prawdą. Pewnego czerwcowego popołudnia, bliźniakom po wielu próbach w końcu udało się namówić Rose na wspólny żart. Stwierdziła, że to już prawie koniec roku i że i tak nie ma nic do stracenia.

I to akurat ten jeden raz Filch musiał przyłapać ich na gorącym uczynku.

- Jeden raz zostałaś przyłapana, a kto wie czy nie robiłaś tego częściej? - powiedziała po chwili jej mama, trochę ciszej. - Co ci w ogóle przyszło do głowy? Myślałam, że jesteś bardziej rozsądna. Od zawsze miałam wątpliwości, czy wysłanie cię do tej całej szkoły magii to dobra decyzja.

I wyszła. Zwyczajnie wyszła, zostawiając Rose samą. Jej ostatnie słowa wciąż dudniły jej w głowie.

Nie mogła uwierzyć w swoje nieszczęście! To był naprawdę jedyny raz kiedy zrobiła żart z Fredem i George'em, a na ogół Rose była przecież wzorowym przykładem bezproblemowej uczennicy. Prawie nigdy nie sprawiała kłopotów, nawet sama McGonagall ją uwielbiała, bo była wyjątkowo dobra z transmutacji. Ta Minerwa McGonagall, istota sprawiedliwości!

Ale wiedziała, że sam żart był żałosny. Nie wiedziała czemu się na niego zgodziła i bardzo tego żałowała, nawet przez samo poczucie winy. Postanowiła już nigdy nie zrobić czegoś tak głupiego. 

Poczuła jak łzy gromadzą się pod jej powiekami. Nienawidziła w sobie tego, że nie umiała powstrzymywać płaczu. Była tym wkurzającym typem człowieka, który płakał w najgłupszych momentach i zdawała sobie z tego sprawę.

Jej rodzice zawsze byli strasznie surowi jeśli chodziło o naukę. Wiedziała, że czuli się bardzo zawiedzeni, gdy zamiast do wysoko ustawionej placówki, poszła do Hogwartu. Oczywiście nigdy jej tego nie powiedzieli, zresztą wtedy miała tylko jedenaście lat.

White Rose, Red Rose ❀ Ron WeasleyWhere stories live. Discover now