♦Rozdział 5♦

480 32 87
                                    

Od mojego powrotu do Gotham minął tydzień. Zadomowiłam się w mieszkaniu Eda i całe dnie nie opuszczałam pokoju, nie licząc spacerów z Kierem albo wyjścia do sklepu. W celu dopasowania się do ponurego miasta, przywdziewałam głównie ciemne ubrania, faworyzując duże bluzy z kapturem.

Mój nastrój zmieniał się jeszcze bardziej niż zwykle. W efekcie stąpałam na cienkiej granicy pomiędzy chęcią uświadomienia mieszkańcom, że wróciłam, a moim ulubionym hasłem ''a jebać to''.

Ed był znośny, ale nie nadawaliśmy na tych samych falach. Nygma nie należał ani do ludzi rozmownych, ani rozrywkowych. W sumie ja też, ale to on jest problemem. Nie ja. Nie pił, nie śmiał się zbyt często i nałogowo czytał książki. Naprawdę szło zwątpić, że Riddler jest kryminalistą i doszło do tego, że jego brak produktywności zaczął mi się udzielać. Może czytać nie lubiłam, ale wkręciłam się w rozwiązywanie krzyżówek. Każdy sposób, by poćwiczyć szare komórki jest dobry, ale nie mogłam tak ciągnąć na dłuższą metę. Musiałam wreszcie zrobić coś szalonego, bo odkąd wróciłam do miasta, moje życie się nie zmieniło, nie licząc mieszkania z maniakiem zielonych garniturów.

***

W geście zmęczenia przetarłam oczy, gdyż napis na pudełku płatków śniadaniowych rozmywał się bardziej, niż powinien. Ziewnęłam, zasłaniając usta nadgarstkiem i zerknęłam na cenę obiektu mojego pożądania.

- Rozbój w biały dzień – skomentowałam pod nosem – Mam płacić trzy razy więcej za firmowe płatki, chociaż ich tańsza wersja niczym się nie różni? – z niechęcią odstawiłam produkt na półkę – Chuj, będziemy januszować – wzięłam mniej kosztowny odpowiednik i wrzuciłam do wózka.

- Jeny, ja dzisiaj zdycham. Tak to jest, jak się śpi tylko czternaście godzin – rzuciłam półprzymkniętym okiem na listę zakupów. W tym samym momencie, w czeluściach mojej torebki zabrzmiał dzwonek komórki. Westchnęłam ciężko pod nosem i wsadziłam rękę, starając się wymacać smartfona – Klucze, klamka, portfel, zapasowa klamka, nóż, zapasowy nóż, guma do żucia, druga guma do żucia, słuchawki, moje leki, moje drugie leki, moje trzecie leki, których nie biorę, kurwa, gdzie ten jebany telefon! – grzebałam w torebce już kilka minut, aż w końcu wyciągnęłam to, co chciałam. Zmarszczyłam czoło i niechętnie nacisnęłam zieloną słuchawkę – Tak?

- Gdzie jesteś? – Ed się nie cyrtoli w tańcu. Żadnego cześć, ani be, ani me, ani pocałuj mnie w de.

- W markecie, a co? – odpowiedziałam, siląc się na grzeczność – Nie zostawiłam kartki na lodówce? – zmarszczyłam lekko brwi i wydęłam dolną wargę.

- Nie. Nie zostawiłaś – zaprzeczył – Juliet, wiesz, że jesteś poszukiwana i chodzenie w miasto jest ryzykowne. Robisz za moją asystentkę i nie mogę pozwolić, żeby cię złapali – dodał lekko podirytowanym tonem. No cóż. Dałam mu kilka powodów, żeby uważał mnie za nieodpowiedzialną debilkę.

Dwa dni temu

Klucz zachrzęścił w drzwiach i pan domu wszedł do środka. Powoli przekręcił zamek i rozejrzał się podejrzliwie po pomieszczeniu. Mógł coś skojarzyć i postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu.

- Znowu dzisiaj nigdzie nie wychodziłaś? – spytał, wieszając płaszcz na wieszaku.

- Jak nie, jak tak. A z psem kto wychodzi? Duch Święty? – odpowiedziałam, podnosząc szklankę z drinkiem do ust.

- Nie za wcześnie na picie? – zmarszczył brwi, zerkając na opróżnioną do połowy butelkę wódki.

- Eddie, nie baw się w mojego tatusia, bo on kaput – prychnęłam – Nie jest za wcześnie, a ty zdążyłeś na imprezę – dodałam, szczerząc się przebiegle.

Forever Crazy ♦♥♦ Joker x JulietWhere stories live. Discover now