♦Rozdział 11♦

116 14 2
                                    

Szliśmy korytarzami Belle Reve, a właściwie to schodziliśmy do jakiejś ponurej piwnicy. Floyd nie odezwał się już słowem, ale czułam, że mu nie przeszło. Długo chował urazę, co z tego, że to nie ja przyczyniłam się do jego upadku. To nie ja wtedy łaziłam z nim po sklepach i to nie ja przekonywałam go, żeby oszczędził Gacka. Miałam wtedy własne problemy na głowie, ale co tam. Lawton będzie mnie teraz obwiniał do końca świata i jeden dzień dłużej.

W międzyczasie usłyszałam piski z tyłu. Obróciłam na sekundę głowę i zobaczyłam Quinn. Rżała jak głupia, tymczasem maszerujący obok niej Griggs miał nietęgą minę. Podsłuchałam, że strażnik użył tych samych słów do byłej lekarki, co do mnie. Ona natomiast wycedziła z satysfakcją, że Griggs ma przejebane i wybuchnęła śmiechem. Zażenowanie, jakie mi towarzyszyło było nie do opisania, ale starałam się pogodzić z myślą, że tam gdzie ja, tam prawdopodobnie i ta kretynka.

— I co? To koniec wycieczki? — ciszę przeciął sarkastyczny pomruk Deadshota, kiedy wszyscy się zatrzymali. Pilnujący mnie wartownik szarpnął za materiał bluzki i burknął "stój". Patrzyłam niepewnie po czymś w rodzaju laboratorium. Było łudząco podobne do tego w Arkham, gdzie lubili urządzać terapię szokową. Razem z torturami u Jokera, przeżyłam elektrowstrząsy tyle razy, że nabyłam umiejętność "wyłączania się", gdy tylko prąd przepływał przez ciało. Nie boję się tego gówna. Chcą mnie przestraszyć, niech przyniosą pająki.

Nie podpowiadaj im...

— Umieścimy w waszych głowach mikrochipy. Ich obecność umożliwia kontrolowanie tego, co będziecie chcieli zrobić — jakaś babka w chirurgicznej masce pokazała zebranym dziwnie wyglądający pistolet.

— Nie waż się mnie tym tknąć, paniusiu. Ostrzegam cię — warknął Floyd, który poszedł na pierwszy ogień. Jego groźby okazały się nieskuteczne, kiedy druga kobieta potwierdziła obecność chipa w jego łbie.

Ej, nie podoba mi się wizja jakiegoś ustrojstwa w mojej makówce. Jestem dość przywiązana do jej zawartości. Różowa galaretka. Tylko tyle i aż tyle.

Nie możemy dostać jakichś bransoletek, pierścionków? Dlaczego to zawsze musi być microchip? Szkoda, że nie wymyślili, żeby go trzymać w du...

— Następna osoba — usłyszałam komunikat i Griggs usadził mnie siłą na zdezelowanym krześle. W ruch poszły skórzane pasy i w kilka sekund zostałam unieruchomiona.

— Czy to konieczne? Zgodzę się nawet nosić obrożę, ale microchip? Nieee... — serce przyspieszyło, gdy wzrok wodził za ekstrawaganckim sprzętem. Jestem bardzo negatywnie nastawiona do wszelkich igieł i nie, częstotliwość z jaką J wstrzykiwał mi jakieś świństwo nie zmieniła tego nastawienia.

— Trzymajcie ją — nieznoszący sprzeciwu głos wydał rozkaz i dwóch strażników złapało mnie za ramiona.

— Jebana dziwka — wycedziłam ze złością.

— Głowa — poleciła babka z pistoletem i któryś z gości przybliżył dłoń do mojej szczęki.

Pamiętasz ten moment jak rzuciłaś się na lekarza w Arkham?

To najlepsza okazja, żeby to powtórzyć.

— Kurwa! — wrzasnął mi prosto w twarz, kiedy odgryzłam mu palec — Pieprzona suka! — przyłożył mi z otwartej ręki, aż jego pozostałości wypadły mi z ust. Zostanie po tym ślad i będzie piekło, ale jaka satysfakcja, że udało mi się go uszkodzić!

— Juliet, bądź grzeczna i nie dokazuj — Griggs zastąpił nieszczęśnika i nachylił się do mojego ucha — Pan J po ciebie przyjdzie — wcisnął mi do ręki ten głupi telefon, ale dla świętego spokoju go wzięłam. Zaraz po tym nastąpił ból w górnej części karku.

Forever Crazy ♦♥♦ Joker x JulietOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz