30| Requiem dla poetów

537 44 62
                                    

Jestem tak pusty, że w moim wnętrzu można by wybudować jedną katedrę gotycką, dwa domy towarowe, teatr, boisko i zajezdnię tramwajową. 

Tadeusz Różewicz

TEŻ macie tak czasem, że czujecie się jak rozmazana plama? Jakbyście jednocześnie śnili, a jednak odczuwali każdy bodziec sto razy silniej niż zazwyczaj?

A może to tylko kwestia zarwania przeze mnie kolejnych godzin, które mógłbym przeznaczyć na sen. Całkiem to prawdopodobne.

Nie śpimy, nie śpimy! Halo, Tadeusz, ziemia do ciebie!

Thomas jest zaskakująco pogodny, a przynajmniej na takiego wygląda — dobrze dla niego, po wszystkim co działo się wczoraj, ja nie mógłbym nawet na moment unieść kącika ust w górę. Krzyki Mickiewicza, komendanta i Eustachego wciąż jak echo wybrzmiewają w mojej głowie.

Martwiłem się. Było źle, nikt nie mówił o tym na głos, ale było źle. On umierał. Wciąż umiera.

Elektryzujący dreszcz przebiega po moim kręgosłupie. Nie wiem, czy słabo mi bardziej od braku snu, czy bardziej od intensywności wczorajszych wydarzeń.

— Nie martw się, jestem na jawie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej — odpowiadam smętnym pomrukiem, który w zamyśle wcale nie miał być smętny, ale wszystkie czynniki na mnie wpływające z pewnością nie pomagają w brzmieniu pogodnie. Po coś w końcu ta kawa tutaj stoi. — Zerkam ukradkiem na tekturowy kubek wypełniony po brzegi ciemnym płynem. Życiodajna ambrozja dla ludzi zmęczonych, ale także po prostu starterpack studenta.

— To może być dla ciebie smutny fakt, ale jestem prawie stuprocentowo przekonany, że już zdążyła ci wystygnąć.

— Nic nie szkodzi. Zimna kawa jest równie dobra.

Jefferson posyła w moim kierunku chłodne — zupełnie jak pity przeze mnie napój — spojrzenie, wracając do lektury jakiejś grubej książki, wyglądającej bardzo podejrzanie podobnie do biblii, ale nie ja tu jestem tym, który będzie kwestionować czyjekolwiek gusta czytelnicze.

— Och, proszę bardzo! Widzę, że zbiera nam się tu kącik intelektualistów?

Oboje odwracamy się w stronę drzwi, aby napotkać szyderczy i przemądrzały uśmieszek Hamiltona, który wparadował do biblioteki żwawym krokiem, nie zwracając nawet uwagi na rozdrażnioną bibliotekarkę. Ja wydymam poliki, Jefferson przewraca oczami.

— Zauważyłeś, bo na co dzień z takimi nie przebywasz? — Thomas parska.

— Śmieszne. Zaśmiałbym się, ale mi się nie chce. — Alexander odsuwa krzesło. — A tak serio, co porabiacie? Bardziej kącik czytelniczy czy raczej znów zabawa w agentów FBI?

— Oba.

Powiedzenie, że jesteśmy dziś w gorszym humorze niż wczoraj byłoby wierutnym kłamstwem, jednak zdecydowanie nie byliśmy też zupełnie rozluźnieni. Widzę tę iskierkę zakłopotania i zamyślenia, gdy Hamilton rzuca żartem o agentach FBI. Nasze, a raczej, problemy Adama i Juliusza były dużo poważniejsze niż ktokolwiek z nas mógł przewidzieć. Teraz nie zdziwię się, jakby nasze żarciki obróciły się z dnia na dzień w rzeczywistość. I niestety ładny oraz elegancki mundur agenta FBI byłby tu najmniejszym problemem.

Szepty. Te, słyszane przeze mnie wczoraj wieczorem. Nie mogę oderwać od nich myśli. Unoszę wzrok i skupiam go na dwójce Amerykanów, aby skierować umysł na tory inne niż te pełne mojego szaleństwa.

— Co tak właściwie czytasz? To na zajęcia? — rzucam lekko w stronę Thomasa, zanim Hamilton zdąży rzucić kolejny nieprzemyślany komentarz i zepsuć całą atmosferę. — Wygląda trochę jak biblia.

Szepty Naszych Dusz ♧ modern au [zawieszone]Where stories live. Discover now