01| Przełom w codzienności

3.4K 247 1K
                                    

Co dzień z pamiątką nudnych postaci i zdarzeń
Wracam do samotności, do książek - do marzeń.

Adam Mickiewicz

ZNACIE to uczucie, kiedy wstajecie rano pełni nadziei i nastawienia na poznanie nowych, interesujących osób?

Ta. Ja też nie.

Mam dwadzieścia jeden lat, słuchawki z muzyką Filipa Szcześniaka w uszach i trzy najgorsze imiona na świecie. Nie licząc nazwiska oczywiście. Andrzej Tadeusz Bonawentura Kościuszko... Kto w dwudziestym pierwszym wieku nazywa tak dziecko? Dobrze, że rodzina i znajomi mówią mi Tadeusz, bo Andrzeja to ja bym chyba nie ścierpiał. A Bonawentura, jak to brzmi, boże dobry. "Bonawentura, schodź na obiad!" albo "Bonawentura, chodź, przyszli twoi koledzy!". Masakra jakaś.

Wiecie, im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej intryguje mnie, ile moi rodzice mieli promili we krwi, kiedy wybierali te imiona.

Jeszcze póki mieszkałem w Polsce, to imię Tadeusz nie było takie tragiczne. Gorzej jest teraz, na studiach w Ameryce, gdzie co drugą osobę przywiało z innego krańca świata. Współczuję moim biednym wykładowcom. Ani po imieniu ani po nazwisku tu się do chłopaka zwrócić, bo jedno i drugie grozi połamaniem języka.

Jak dobrze, że muzyka mnie rozumie.

Wyrywam się z zamyślenia. Siedzę na trawniku w cieniu drzewa, na dzisiaj już dość wykładów.

Media i komunikacja społeczna, to mój kierunek. Od zawsze chciałem być tym inżynierem, pasje dzieciństwa i tak dalej, ale powiedzmy, że w rodzince mi się nie poukładało. Teraz tkwię tu jak ostatni kołek. A mogłem zostać pseudo-pisarzem na Wattpadzie, może gdybym napisał kiepskie fanfiction z Harrym Stylesem czy innym Bieberem, to zostałoby ono wydane i sfilmowane, a ja osiągnąłbym coś w życiu.

— Nie śpisz ty przypadkiem młody człowieku?

Unoszę głowę. Ach, wyśmienicie. Jeszcze rozmowy z tym mi tu brakowało.

— Profesor Washington, dzień dobry — odpowiadam grzecznie, jak mam w zwyczaju. — Nie, tylko zamyśliłem się i zasłuchałem w muzykę. Ale może ma pan rację, powinienem się przespać. Wczoraj siedziałem do późna. Notatki, sam pan wie jak to jest.

Chciałbym przestać uśmiechać się w tak durnowaty sposób. Szlag.

— Żebyś ty tylko miał takie parcie do nauki podczas sesji! — George Washington śmieje się serdecznie, a ja nie przestaję się uśmiechać, choć wygląda to bardziej jakbym właśnie próbował powstrzymać torsję.

— Faktycznie, przydałoby się.

Wykładowca odchodzi. Wzdycham głośno. Nie zrozumcie mnie źle, Washington to w dechę gość. Po prostu czasem pokłada zbyt dużą nadzieję w studentów, którym niezbyt się chce. Którym niezbyt się chce robić dosłownie czegokolwiek.

Chowam słuchawki do torby, a następnie ciężkim krokiem zmierzam w stronę akademika. Siedzę tu już dobre dwa miesiące, a jeszcze prawie z nikim się tu nie zakolegowałem. No dobra, jest ta Maryśka Skłodowska, studentka medycyny, ale nasza znajomość polega bardziej na wspólnym użalaniem się nad życiem i dyskutowaniem o tym, jak chcielibyśmy potoczyć nasze życia w przyszłości. No i, jest z mojej cudownej ojczyzny, nie mówcie, że to też nie ma żadnego wpływu.

Uśmiecham się pod nosem na wspomnienie pysznych pierogów w warszawskiej restauracji...

...i nieoczekiwanie oraz dosyć boleśnie na kogoś wpadam. Nieźle Kościuszko, robisz sobie opinię.

Szepty Naszych Dusz ♧ modern au [zawieszone]Où les histoires vivent. Découvrez maintenant