11| Me blizny solą posypane

1.1K 125 332
                                    

Bo kto nie był ni razu człowiekiem, temu człowiek nic nie pomoże.

Adam Mickiewicz

OSTATNIE tygodnie były...napięte. Tak, napięte to dobre słowo. Chociaż może i trochę zbyt łagodne.

Naprawdę rzadko widywałem Alexandra, a jeśli już to na wykładach. Szczerze? Trochę się martwię. Na Szeptach Naszych Dusz rozmowy co prawda wciąż trwają, ale są denne. Konwersacje zdają się mieć jeszcze mniej sensu niż te, które prowadziliśmy do tej pory. Nawet w realu coś między nami cichnie, trzeba to koniecznie zmienić. Relacja moja i Elizy jest aktualnie w tym punkcie, do którego zawsze chciałem aby doszła, ale teraz gdy już tu jesteśmy, bardzo trudno jest mi zaakceptować to, że wszystko dzieje się naprawdę.

— Tadeusz? Mógłbyś mi to oddać? — Wzdrygam się.

Nathanael Greene odgarnia trochę swoich blond włosów z twarzy. Odchrząkuję rzeczowo, podając mu książkę. Chłopak uśmiecha się z wdzięcznością, przyjmując Nędzników autorstwa Victora Hugo.

— Mów, gdybyś chciał jeszcze kiedykolwiek coś ode mnie pożyczyć. Ja i mój zbiorek służymy pomocą! — Macha mi ręką odbiegając, a ja zdążam wykonać tylko nieokreślony gest dłonią, coś pomiędzy zasalutowaniem a machnięciem.

Chowam ręce do kieszeni bluzy. Zaczyna się robić chłodno, kończy się lato, nadchodzi jesień. Ale nie taka kalendarzowa, nic z tych rzeczy. Taka prawdziwa jesień astronomiczna. Jak z tych wszystkich bajek dla dzieci. Cóż, ja w całym swoim życiu przeżyłem tylko jedną taką. Miałem jedenaście lat. Pojechaliśmy do Warszawy wszyscy razem, ja, rodzice i Józef. Jako dzieciak miałem głupią tendencję do ekscytowania się praktycznie każdą rzeczą napotkaną na drodze. Wyobraźcie sobie małego Andrzeja Tadeusza Bonawenturę Kościuszko w warszawskim parku na początku listopada, tarzającego się w czerwonych i bursztynowych liściach, upychającego sobie kasztany do kieszeni płaszczyka. Byłem tylko chłopcem, szczęśliwym i wesołym chłopcem.

A potem Józef stał się dupkiem, Tekla Ratomska skończyła z nazwiskiem Kościuszko raz na zawsze, a "pan" ojciec na siłę próbował wcisnąć mnie na Akademię Sztuk Pięknych.

Chichoczę nerwowo. Zabawni ludzie.

Wracając do przemyśleń dotyczących jesieni, wydaje mi się, że to jedna z najżywszych pór roku w USA. Mamy Halloween, Święto Dziękczynienia, te wszystkie kolorowe festyny dla wszystkich idealnych rodzin z chorobliwie białymi zębami, wziętych rodem z telewizyjnej reklamy. Nie wiem czemu, ale zawsze przerażali mnie tacy ludzie. Perfekcja jest zła. Potrzebujemy chociaż najmniejszej skazy, aby wszystko stało się bardziej wyraźne oraz godne zaufania.

To, że jestem w pokoju zanotowałem dopiero, gdy do niego wszedłem i poczułem nieprzyjemny chłód, mimo założonej bluzy. Krzywię się, podchodząc do kaloryfera. Oczywiście, jeszcze nie zaczęli grzać. Ale wiecie jakie są plusy akademika? Chodzenie pod prysznic i możliwość zostania pod ciepłą wodą do woli, bez martwienia się o rachunki. Lekko pocieszony tą myślą sięgam po ręcznik i już zamierzam wychodzić z pokoju, do którego co ledwo wszedłem, ale wtedy moja komórka wibruje głośno. Przewracam oczami, nie mam na to czasu. Jednak gdy mój wzrok przez sekundę spoczywa na ekranie telefonu, czuję jakiś dziwny ucisk w gardle.

Cóż, dla Adama zawsze znajdę wolną chwilę.

W pośpiechu rzucam niedbale ręcznik na łóżko, podnosząc komórkę i odczytując wiadomość. Ucisk się nasila. Szybko odpisuję.

Adam pisze Tadeusz.

Adam pisze Spotkajmy się pod Boston za około półgodziny, dobrze?

Szepty Naszych Dusz ♧ modern au [zawieszone]Where stories live. Discover now