Rozdział trzeci: Cała przyszłość stoi w ogniu

560 62 23
                                    

OSTRZEŻENIE: Gore.

---* * *---

Draco uznał, że to naprawdę dobrze, że tej nocy nie założył Korony Marzycieli. Inaczej nie obudziłby się nawet, kiedy Harry nagle spróbował zdrapać mu skórę z twarzy.

Harry! – wypalił, przetaczając się na niego i przyciskając mu ręce do łóżka. Byli już mniej więcej równego wzrostu, ale wciąż był cięższy od Harry'ego. Po chwili mocowania zdołał przygnieść mu dłonie kolanami. Wówczas odchylił się i łypnął. – Co ci odbiło, w imię Merlina...

I wtedy zobaczył, że blizna Harry'ego była czerwoną i szeroko otwartą raną, z której lała się krew, a jego usta otwarte we wrzasku, mimo że dobywał się z nich żaden dźwięk i serce mu zamarło, więc opadł z powrotem, przytulając się mocno. Przez chwilę strach wydawał się wręcz obezwładniający. Voldemort znowu próbuje opętać Harry'ego, krzywdzi go...

Ale strach tu nie wystarczy. Harry go potrzebował, co oznaczało, że nie mógł tak po prostu opaść w czyjeś ramiona i zaczekać na ratunek. Teraz to on musiał być tym silnym i nawet wiedział, co może zrobić.

Draco wziął głęboki oddech i odchylił Harry'emu głowę do tyłu. Jego oczy były tak mocno zaciśnięte, że Draco nie widział nawet odrobiny źrenicy, czy tęczówki. Ale tak na dobrą sprawę od jakiegoś czasu nie potrzebował już do tego kontaktu wzrokowego.

Puścił go i wskoczył do umysłu Harry'ego, jego dar opętania rozłożył się wokół niego niczym siatka, która w miarę możliwości spróbuje ochronić go przed czymkolwiek, co tam znajdzie.

Nie wystarczyła.

Wizje zakręciły nim i oszołomiły, ludzie ginęli, pożary wybuchały, wszędzie rozlegały się przenikliwe wrzaski i ból, tak wiele bólu, że Draco miał ochotę opaść i zacząć wrzeszczeć. Nie zrobił tego jednak. Uwiesił się na kruchej świadomości, że to Harry widział to wszystko, nie on, i że musiał jakoś go z tego wyciągnąć, zanim jeden z nich, albo obaj przepadną w tym wszystkim. Jeśli tak dalej pójdzie, to druga opcja będzie bardziej prawdopodobna; Harry zginie, uwięziony we własnym umyśle, a Draco podąży w ślad za nim.

Pracował zajadle, nurkując pośród strzępów wizji, szukając śniącego pod snem. Znajdował tu i ówdzie ślady Harry'ego, rozpoznając je po znajomych emocjach – poczucie winy, żal i pogarda do samego siebie były wyjątkowo mocne, ale znalazł też nieco gniewu i drobiny strachu – więc zaczął wyciągać je na wierzch. W połowie drogi Harry zaczął mu pomagać, najwyraźniej rozbudzony na tyle, żeby zacząć walczyć o siebie. Draco puścił go z przepełnionym ulgą westchnieniem, po czym wyskoczył z jego głowy z powrotem do własnego ciała.

Otworzył oczy i spojrzał na twarz Harry'ego, po czym zamarł. Jego spojrzenie wyglądało dokładnie tak, jak Owen opisał mu w tajemnicy, zdając relację z tego, co zaszło w ministerstwie: tak rozszalałe z furii, że Draco momentalnie uradował się, że nie jest jego wrogiem. Niechętnie nabrał nieco większego szacunku wobec ministra Junipera, skoro stawił czoła czemuś takiemu i mimo to nie spróbował ustąpić.

– Co się stało? – zapytał cicho Draco.

– Dwa osobne ataki – odparł Harry, bez trudu zrzucając go z siebie, schodząc z łóżka i ściągając z siebie piżamę. Argutus, który leżał zwinięty na kufrze, uderzył ciężko w podłogę, kiedy wieko odskoczyło nagle i ubrania poleciały w kierunku Harry'ego, ale Harry nie odpowiedział na jego senne syknięcie. – Jeden w mugolskim Londynie. – Podniósł głowę i spojrzał w kierunku, w którym na ścianie znajdowałoby się okno, gdyby nie znajdowali się w lochach. – Jeden w Zakazanym Lesie.

Ja też jestem twym bratemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz